The Kooks

Let's Go Sunshine

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy The Kooks
Recenzje
Grzegorz Bryk
2018-08-23
The Kooks - Let's Go Sunshine The Kooks - Let's Go Sunshine
Nasza ocena:
5 /10

Kiedy zespół z Brighton debiutował w styczniu 2006 roku krążkiem "Inside In/Inside Out" Brytyjczycy oszaleli.

Pół roku na liście dwudziestu najpopularniejszych albumów, ponad półtora miliona sprzedanych kopii i status wielkiej nadziei brytyjskiego rocka. Ach, no i lider kapeli, Luke Pritchard, spotykał się z młodziutką wtedy Katie Meluą – tak między nami, to ze wszystkich jego osiągnięć, to jest chyba największe. The Kooks szybko stali się zespołem festiwalowym, jeździli więc od wielkiej imprezy do wielkiej imprezy budując status gwiazdy. Po drodze wydawali kolejne, zupełnie przeciętne krążki, zbierające równie średnie albo i złe recenzje.

"Let's Go Sunshine" to piąta studyjna płyta Anglików po brzegi wypchana przeróżnymi próbkami stworzenia stadionowych, chwytliwych numerów rockowych, jakby byli co najmniej jak U2, piosenek które rozgrzałyby do czerwoności festiwalową publiczność. Zresztą krążek zaczyna się całkiem nieźle, bo trudno odmówić przestrzeni i dobrych, zapadających w pamięć melodii takim numerom jak "Kids", funkującemu trochę pod synth-pop "All The Time" czy rozmarzonemu "Believe". Od czasu do czasu The Kooks będą jeszcze potrafili wskoczyć na przyzwoity poziom, ale ostatecznie zaleją nas kolejnymi prościutkimi jak budowa cepa numerami idealnie nadającymi się do reklam samochodów, listy przebojów rozgłośni radiowych albo jako tło do wielkopowierzchniowych sklepów z meblami.

Kompozycje będą majstrowane pod jeden schemat, a instrumentalne zakusy ograniczą się do absolutnego minimum, czyli najprostszych możliwych zagrywek, a całość oprze się na przysłowiowych trzech akordach granych w kółko. Zabawy w przeplataniu indie rocka, rocka alternatywnego, rockabilly, pop-punka ("Pamela"), britpopu, The Beatles i The Everly Brothers potwornie nudzą, a pokłady cukru jakimi zabetonowano piosenki zaczynają wypływać uszami w postaci karmelu.

Z tej lokomotywy przeciętności wybije się jeszcze pod koniec krążka bodaj najjaśniejszy punkt "Let's Go Sunshine", śliczna, pełna uroku wpół-akustyczna ballada "Picture Frame" z nośną, cudnie rozbujaną linią melodyczną w duchu wspomnianych The Everly Brothers. Całości nie zepsuły nawet wciśnięte tam na siłę smyki - zupełnie jakby kompozycja była i tak niedostatecznie słodziutka. Tyle że ten numer to odgrzewany kotlet, bo ukazał się już jako bonus do albumu "Junk of the Heart" (2011).

The Kooks bez wątpienia napisali kilka festiwalowych killerów, które w stu procentach sprawdzą się na scenie przed dużą publicznością żądną przebojowych, ale w istocie zupełnie nijakich momentów i słonecznych melodii. Upchane na jednym krążku stają się niestrawne, a ich kompozycyjny banał jest wręcz odpychający. Jestem w stanie z przyjemnością przesłuchać kilku wybranych z krążka piosenek, ale "Let's Go Sunshine" w całości nadaje się jako tło do gotowania makaronu, ale ostrożnie, bo przy takich dźwiękach może się rozgotować i będziecie mieć ciepłe kluchy.