Pearl Jam

Let's Play Two. Live at Wrigley Field

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Pearl Jam
Recenzje
Grzegorz Bryk
2017-11-24
Pearl Jam - Let's Play Two. Live at Wrigley Field Pearl Jam - Let's Play Two. Live at Wrigley Field
Nasza ocena:
7 /10

Ponad ćwierćwieczną historię Pearl Jam przedstawił w swoim filmie dokumentalnym "Let's Play Two" Danny Clinsch, który współpracował z zespołem już przy okazji koncertowego "Immagine in Cornice" z 2007 roku.

No właśnie, pytanie o czym właściwie jest ten film: o Pearl Jam przedstawionymi przez pryzmat baseballu, czy może o baseballu przesączonym przez garażowe brzmienie grunge’a? W gruncie rzeczy to mało istotne w obliczu kompaktowej edycji "Let's Play Two”, bo tu jest przecież tylko Pearl Jam. Grupa zagrała dwa w całości wyprzedane koncerty na Wrigley Field - stadionie baseballowego Chicago Cubs. Miało to miejsce 20 i 22 sierpnia 2016 roku. Wydarzenie było szczególne dla samego Eddiego Veddera, pochodzącego z niewielkiej uniwersyteckiej miejscowości Evanston na przedmieściach Chicago. Vedder nigdy nie ukrywał, że kibicuje Chicago Cubs - radość byłaby pewnie jeszcze większa, gdyby muzyk mógł wiedzieć, że Cubsi parę miesięcy później zdobędą pierwszy od 108 lat tytuł World Series w mieczu z Cleveland Indians. W Polsce pewnie mało kogo to obchodziło, ale sam finał oglądało ponad 40 milionów ludzi.

Nie ma co ukrywać, że kompaktowa edycja "Let's Play Two" jest w istocie tylko dodatkiem do filmu, albumem wydanym przy okazji, drugą pieczenią na jednym ogniu. Nie ma jednak tego złego, bo muzyki od Pearl Jam nigdy dość, szczególnie gdy rzecz jest tak ładnie wydana. W tym przypadku to digibook z masą zdjęć w środku oraz rozkładanką przedstawiającą skąpany w morzu ludzkich głów Wrigley Field. Sam krążek natomiast wypchano po brzegi (80 minut muzyki) numerami wybranymi spośród dwóch koncertów. "Let's Play Two" nawet nie stara się tuszować, że jest składanką koncertowych wykonań. Między utworami panuje cisza, brak jest koncertowej ciągłości widowiska. Tę niedogodność ma tuszować setlista. Rzeczywiście, Vadder i spółka zafundowali chicagowskiej widowni swoje best of the best.

Jest "Jeremy" i "Alive" - jak zwykle kapitalne, jest taki sobie "Black" (brak pianina dość mocno zaniża wartość artystyczną piosenki, która dodatkowo zostało mocno przeciągnięta) i doskonały "Release" - czyli klasyki z debiutanckiego "Ten". Zabrzmiał pięknie wykonany "Crazy Mary" z repertuaru Victorii Williams, zaintonowany zresztą przy rozśpiewanej publiczności i z interesującą solówką na organach. Ale Pearl Jam sięgnęli również po "Lightning Bolt" z najnowszej płyty, "All the Way" solowy numer Vaddera poświęcony Chicago Cups czy cover Beatlesów "I've Got a Feeling". Przeważa jednak repertuar z XX wiecznej historii grupy. I dobrze, bo miało być best of the best i tak jest.

Szkoda tylko, że "Let's Play Two" nie jest koncertem w sensie ścisłym, a zaledwie koncertową składanką. Jeśli komuś to uproszczenie nie przeszkadza, niech po krążek sięgnie. Jak na album wydany „przy okazji”, to nie ma co narzekać. Na półce wygląda świetnie, a i pewnie kurzem nie zdąży się pokryć.