Mariusz Duda na krawędziach rzeczywistości tworzy muzykę trudną i oniryczną. Jest w tym szczery, dlatego Lunatic Soul brzmi przejmująco i szlachetnie.
Jeszcze niecałe dziesięć lat temu solowy projekt Mariusza Dudy był traktowany jako odskocznia od wielkiej trylogii Riverside. Dziś, mając na uwadze takie znakomite albumy jak "Walking on a Flashlight Beam" z 2014 roku, wobec Lunatic Soul można mieć już tylko wielkie oczekiwania. Piąty album pod tym szyldem, czyli materiał zatytułowany "Fractured", te oczekiwania spełnia w każdym wymiarze, choć Mariusz Duda, niemal jak zawsze, zaskakuje tworząc muzykę wpisującą się jego w złożoną i wrażliwą, a zarazem nieco tajemniczą osobowość. Lunatic Soul nie porusza się więc po utrwalonych schematach gatunków, ale zanurza się w swoich standardach i wyznacza nowe, utrwalające obecność tej muzyki w nieco już zapomnianym werterowskim nurcie tworzenia sztuki.
"Fractured" zawiera osiem utworów w sensie stylistycznym utrzymanych pomiędzy elektroniką, ambientem i rockiem. Mnogość zastosowanych na krążku efektów, melancholijne wariacje na temat dźwięku, a także starannie dobrana sekcja instrumentalna, konsekwentnie pozbawiona gitary elektrycznej, tworzą piękną całość, w której nostalgiczną narrację stworzył wrażliwy i wszechstronny wokal Dudy. Ta całość wywodzi się jednak z wewnętrznego rozbicia. Symboliczna okładka autorstwa Travisa Smitha, intrygująca gra czerni i czerwieni, w tym refleksy rozbitej struktury, dowodzą iż "Fractured" to krążek zgłębiający ulubiony temat rozważań Mariusza Dudy - kondycję współczesnego człowieka, introwertyka, osobę po przejściach i z zaburzonym sposobem komunikacji ze światem. Człowieka doświadczonego przez los. Posępną wizję funkcjonowania jednostki w szponach teraźniejszości utrwalają wyśpiewane lub wykrzyczane słowa. Sentymentalne, nierzeczywiste, krwawiące, wyrażające tęsknotę, ból i melancholię.
Wszystkie kompozycje tworzące "Fractured" połączone są ze sobą na zasadzie współgrającej całości, choć różne są tej całości odbicia. Lunatic Soul kreuje odważne elektroniczne warstwy dźwięku, które w połączeniu z subtelnie wprowadzonymi instrumentami tworzą soundtrack dla onirycznego świata. Te połączenia niekiedy okazują się gwałtowne i niespodziewane, jak m.in. klawiszowe akcenty i finałowa partia gitary w otwierającym album utworze "Blood On The Tightrope", niemalże reznorowske gitary w "Red Light Escape" i tytułowym "Fractured", czy też bębny w "Battlefield". Czasem są one zwiewne, tańczące niczym liście na jesiennym wietrze, vide "Crumbling Teeth And The Owl Eyes" i "A Thousand Shards Of Heaven" (...wiatr się zrywa tak nagle!) albo po prostu magiczne, tam gdzie Mariusz Duda zaczyna wokalizować lub Marcin Odyniec wprowadza się ze swoim saksofonem.
Jednak w każdym przypadku Lunatic Soul nie zatrzymuje się w miejscu. W ramach utworów umieszczonych na "Fractured" często dochodzi do zmian w ich strukturach. Piękno tkwi w szczegółach (również w smyczkach), a te pod postacią rozmaitych akcentów elektronicznych i instrumentalnych wypełniają to dzieło. Zresztą intensywność el-patentów, ich oryginalność i drapieżność skazują piąty krążek Lunatic Soul na wielokrotną kontemplację. Ta płyta jest jak książka, która po każdym przeczytaniu pozwala odkrywać nowe słowa, a w zasadzie znaczenie tych słów.
Wokół otaczającej nas obecnie jesiennej aury, muzyka, która tworzy "Fractured" oferuje wyjątkową możliwość przedostania się do świata nierzeczywistego, poznawanego zmysłami i emocjami, świata naznaczonego melancholią i nostalgią. Klucze do jego bram posiada Mariusz Duda, który tworząc kolejne wielkie dzieło ponownie dowiódł, jak wiele dziś znaczy we współczesnym ambiencie i progresji. Znaczeń odkryjecie tu jeszcze więcej, w sobie, na krawędziach rzeczywistości. W towarzystwie kolejnego wybitnego albumu Lunatic Soul.
Konrad Sebastian Morawski