Green Day jaki jest, każdy widzi (a właściwie słyszy).
To proste, bardzo melodyjne piosenki, których podwalinami jest punk rock, wsparte ciekawymi społeczno-politycznymi tekstami lidera Billiego Joe Armstronga. Zespół właściwie od 20 lat gra tak samo, a mimo to każda płyta to dzieło warte posłuchania. Nie inaczej jest w przypadku "Revolution Radio".
Ale żeby nie było tak miło i sympatycznie, to cofnijmy się o cztery lata. Pod koniec 2012 roku Green Day wydał trzy premierowe płyty zatytułowane "¡Uno!", "¡Dos!" i "¡Tré!". Przyznam się zupełnie szczerze - wtedy wydawało mi się, że wszystkie albumy, zwłaszcza "Uno", są bardzo dobre. Po dwóch wybitnych wydawnictwach, jakimi były "American Idiot" i "21st Century Breakdown", zespół odrobinę przystopował z rock operową pompą i wrócił do lat '90. I choć nadal uważam "¡Uno!" za album dobry, to dwa kolejne krążki już nie do końca. Ówczesne pozytywne postrzeganie tych wydawnictw było chyba trochę na wyrost. Sam Green Day ocenia je dziś dosyć krytycznie, nazywając ich zawartość sztuką dla sztuki. Obecnie rzadko wracam do greendayowej trylogii, stąd oczekiwania względem "Revolution Radio" były spore.
Nie zawiodły mnie pierwsze "przecieki", czyli opublikowane przed premierą krążka piosenki "Bang Bang" i "Revolution Radio". To był Green Day, którego spodziewali się chyba wszyscy fani. To był też Green Day, którego oczekiwali miłośnicy. Potem otrzymaliśmy kawałek "Still Breathing", który świadczył, że być może płyta pójdzie w zdecydowanie bardziej pop punkowym kierunku. Jednak summa summarum "Revolution Radio" to klasyczny Green Day, czyli melodyjne i energiczne punk rockowe piosenki wsparte charakterystycznym głosem Billiego Joe Armstronga. Coś dla siebie na tej płycie, oczywiście poza fanami zespołu, znajdą też miłośnicy The Who (otwierające wydawnictwo "Somwhere Now" ma w sobie klimat legendarnych Brytyjczyków) czy osoby lubujące się w lekkich, akustycznych balladkach ("Ordinary World").
"Revolution Radio" nie jest płytą przełomową. Nie ma na niej, wbrew tytułowi, żadnej rewolucji. Zresztą, ciężko się jej spodziewać po Green Day. Jednak krążek jest naprawdę warty przesłuchania - nawet przez fanów Bad Religion czy Dead Kennedys, którzy uważają zespół dowodzony przez Billiego Joe Armstronga za co najwyżej twór punkopodobny.
Kuba Koziołkiewicz