Regularnie, jak w zegarku (ostatnimi czasy co dwa lata) Enslaved wydaje nową płytę. Ja zaś, w związku z tym, z równą regularnością wpadałem dotąd w zachwyt nad dokonaniami Norwegów. Nic dziwnego, że gdy już wreszcie niecierpliwie odpaliłem gorące premierowe empetrójki z "Axioma Ethica Odini", które w swej bezbrzeżnej łaskawości udostępniła mi Indie Recordings, oczekiwałem dokładnie tego samego.
A tu niespodzianka, bowiem ten zaskakująco nijaki i letni jak majowa bryza krążek wywołuje dokładnie takie same odczucia. Od premiery albumu minęły jednak prawie dwa miesiące, czas więc otrząsnąć się z szoku wywołanego tym niewesołym odkryciem i powiedzieć głośno, że "Axioma Ethica Odini" po prostu rozczarowuje.
Nie pomaga tu wcale świadomość, że płyta jest słaba przede wszystkim jeśli weźmie się pod uwagę standardy Enslaved. Znalazłyby się przecież pewnie dziesiątki kapel, które za możliwość zarejestrowania takiego materiału, z marszu dałyby się pokroić. Problem w tym, że Norwegowie stworzyli po prostu przedziwnie zachowawczy i zwyczajnie mdły krążek, które to cechy dodatkowo uwypukliła produkcja. Po raz pierwszy wszystkie dobrze znane, charakterystyczne elementy stylu zespołu nie zadziałały tak, jak powinny. Dobrze naoliwiony mechanizm zaciął się znienacka i można mieć tylko nadzieję, że znajdzie się dobry mechanik, który jakoś temu zaradzi. To całkowita nowość, ale do "Axioma Ethica Odini" po prostu nie chce się wracać; nie ma w nim nic poruszającego.
Może się mylę, ale mam wrażenie, że powszechny entuzjazm, z jakim spotykały się kolejne albumy Enslaved, zadziałał w końcu na ich niekorzyść. Mniej więcej po wydaniu "Below The Lights" Norwegowie stali się autentycznymi pieszczochami mediów, drapanymi za uchem przy każdej okazji. Oryginalni, nietuzinkowi, jedyni w swoim rodzaju wizjonerzy, może nawet geniusze. Tytuły 'płyta miesiąca' czy 'płyta roku' w wielu magazynach, wreszcie trzy nagrody norweskiego przemysłu muzycznego za trzy ostatnie dzieła studyjne. Może dostrzeżeni wreszcie panowie stracili czujność, a może uwierzyli, że świat wreszcie stoi przed nimi otworem i lepiej zawojować go przy pomocy czegoś bezpiecznego, choćby wygładzonej wersji tego, co zwykli proponować wcześniej.
Generalnie można uznać, że "Axioma Ethica Odini" to kontynuacja "Vertebrae". Enslaved brzmi tak charakterystycznie, że nie da się go pomylić z czymkolwiek innym; w tym zakresie recenzowany materiał nie różni się od wcześniejszych. Spotkałem się nawet z opiniami, że jest wręcz agresywniejszy niż "Vertebrae". Zupełnie się z tym nie zgadzam, bo nawet, jeśli są tu kawałki mocniejsze od tych z poprzedniego materiału (np. "The Beacon" czy "Singular"), albo takież fragmenty, to dzięki dziwnie klarownej produkcji wcale tego nie słychać. Nie wiem, co jest tego przyczyną, ale płyta pozbawiona jest mocy, brzmi po prostu zbyt miękko. Jakby tego było mało, wartościowe pomysły zniknęły pod kilogramami słodkich, melodyjnych zagrywek bądź pod wprowadzonymi na siłę patentami w stylu "patrzcie, jacy jesteśmy progresywni". Zdecydowanie nadmiernie dominuje czysty wokal - to jedna z największych bolączek albumu. Nie wspominając o takich utworach, jak "Night Sight" i "Lightening", wyraźnie czerpiących z dorobku Opeth. Po co to potrzebne?
Nie skreślam jednak w całości "Axioma Ethica Odini", bowiem Norwegowie wciąż mają coś do zaoferowania: dobry utwór tytułowy (nadpsuty nieco przez refreny i solówkę), wspomniane "The Beacon", "Singular" czy "Giants". Co ciekawe, jednym z najlepszych momentów jest "Axioma", najspokojniejszy utwór na płycie, co tylko dowodzi, że problem wydawnictwa nie leży jedynie w wygładzonym brzmieniu, ale przede wszystkim w braku sensownych pomysłów. Dobrym tego przykładem jest "Raidho". Niby wszystko jest tu jak należy, ale mimo kolejnych odsłuchów nie zapamiętuję z niego zupełnie niczego.
Tak czy owak, nie tracę wiary, że Enslaved jest w stanie zadziwić mnie jeszcze niejednym. Zniżka formy może zdarzyć się każdemu.
Szymon Kubicki