Metallica

S&M2

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Metallica
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2020-09-15
Metallica - S&M2 Metallica - S&M2
Nasza ocena:
7 /10

Metal i orkiestra symfoniczna to zestawienie zaiste renesansowe. W swoich czasach groziłoby to publicznym procesem i egzekucją na stosie. Dziś stanowi kontrowersję, za którą stoi Metallica.

Od pamiętnej kolaboracji zespołu z orkiestrą symfoniczną z San Francisco minęło dwadzieścia lat. Chciałoby się powiedzieć, że od tego czasu nic się nie zmieniło, ale nie będzie to prawdą. Zmian można doszukiwać się już na poziomie architektury. Wszakże koncert w 1999 roku został zagrany w Berkeley Community Theater, zaś druga kolaboracja wybrzmiała w murach Chase Center. Z oczywistych względów zmienił się także dyrygent symfonii. Michael Kamen zmarł jeszcze w 2003 roku. Jego rolę w projekcie S&M przejął Edwin Outwater (w jednym utworze Michael Tilson Thomas). Zmieniła się też sama Metallica. Nie chodzi nawet o nieobecność Jasona Newsteda, czy w zasadzie o obecność Roberta Trujillo, ale o czas, bo dwadzieścia lat to dużo nawet jak na pionierów swoich metalowych czasów. Jak zatem prezentuje się druga odsłona starcia symfonii z metalem?

Nie szokuje i nie ma takiej siły rażenia jak przed dwudziestu laty. Wszystkiego można się było spodziewać, bo raz już to słyszeliśmy. Dlatego też od razu cieszy fakt, że Metallica proponuje dużo ze swojej świeżej twórczości, nadając zupełnie nowego wymiaru takiej przeciętnej kompozycji jak „All Within My Hands”. Niewiarygodne, że nowa aranżacja tego nie nadającego się do słuchania muzycznego potwora z „St. Anger” uczyniła kompozycję głęboką i atrakcyjną. Nieźle też brzmią utwory z albumów „Death Magnetic” i „Hardwired… to Self-Destruct”, szczególnie te, które wcześniej można by oskarżyć o nijakość („Confusion”, „Halo On Fire”), teraz zyskują, tak jakby smyczki dodały im charakteru.

Absolutnym rarytasem okazuje się przeniesienie do projektu utworu „(Anesthesia) – Pulling Teeth”, który wyszedł spod dłuta samego Cliffa Burtona w 1983 roku (rare!). Ta w oryginalnej wersji celebracja basowej przestrzeni i wirtuozerii, teraz może nie brzmi wyjątkowo, ale przywołuje pamięć o wielkim muzyku i zachęca, aby powrócić do czasów „Kill ‘em All”. Oczywistym ukłonem w kierunku dziedzictwa po Cliffie jest także jedna z najlepszych instrumentalnych kompozycji w muzyce metalowej, czyli „The Call Of Ktulu”, która z otwarciem pod postacią „The Ecstasy Of Gold” tworzy standard w projekcie „S&M”.

Nie mogło tu także zabraknąć największych przebojów w dyskografii kapeli: „One”, „Master Of Puppets”, „Nothing Else Matters”, czy „Enter Sandman” – wszystkie zagrane na końcu, tak jakby Metallica musiała spełnić obowiązek wobec oczekiwań fanów. Te aranżacje niewiele różnią się w stosunku do pierwszej części „S&M”. Pozostaje tylko żałować, że „Master Of Puppets” nie wystrzelił po „The Call Of Ktulu”, tak jak przed dwudziestu laty, bo to zestawienie tworzyło zabójczy efekt.

Można by nieco pomarudzić, że Metallica nie wykazała więcej odwagi w doborze repertuaru. Co by się stało, gdyby kapela zechciała zmierzyć z symfonią takie utwory jak „Seek & Destroy”, „Creeping Death” albo „Dyers Eve”? Tego typu domysły można mnożyć, bo są nieuniknione w przypadku albumów koncertowych. W każdym razie przykład „Battery” z 1999 roku pokazuje, że rasowy thrash w zestawieniu z symfonią może przynieść nieoczekiwane, godne zapamiętania rezultaty. Co innego, że tego typu eksperymenty – wciąż mówimy przecież o eksperymentalnym zestawieniu metalu z symfonią – muszą trafić na grunt tolerancyjnych fanów. Nie ma bowiem wątpliwość, że „S&M2” spotyka się z takim samym kontrowersyjnym odbiorem, jak część pierwsza, której wielu słuchaczy Metalliki nigdy nie zaakceptowało ze względu na rozwodnienie wielkich numerów w symfonicznym oceanie dźwięków.

W każdym razie dwa poważne zarzuty jakie można wystosować wobec albumu „S&M2” to jego przegadane i wyłącznie klasyczne części. Pierwsze około piętnaście minut drugiej płyty można sobie odpuścić. Wariacje na temat twórczości Prokofjewa i Mosołowa nie będą nudziły tylko słuchaczy muzyki klasycznej, ale czy którykolwiek z nich sięgnie po ten album? Nie sądzę. W dodatku nawet pomimo, że w tej części usłyszymy monolog, w którym Lars Ulrich wymienia m.in. polskich fanów, to gadania jest tu za dużo jak na standardy kilku płyt koncertowych. Sytuacja jeszcze bardziej się pogłębia, gdy do głosu dochodzi dyrygent. Można to było wyciąć z wersji do posłuchania i zostawić tylko w materiale wideo. Przewijam od drugiego razu, gdy słucham tego albumu. Mosołow zagrany na gitarze elektrycznej wcale tego nie zmienia.

Jednak ostatecznie uważam, że „S&M2” to dobre posunięcie ze strony Metalliki. Kapela chwytając się orkiestry przypomina o swoim dziedzictwie. Brzmi inaczej, ale wciąż zachęcająco. Wokal Jamesa Hetfielda starzeje się powoli, a wszelkie aranżacyjne dodatki nie są w stanie odebrać charakteru klasycznym kompozycjom zespołu – ubarwiają je, czasami na granicy karykatury, ale pozostając w rdzeniu twórczości jednej z najbardziej zasłużonych kapel w metalu.