Metallica

...And Justice for All

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Metallica
Recenzje
Szymon Kubicki
2018-12-07
Metallica - ...And Justice for All Metallica - ...And Justice for All
Nasza ocena:
8 /10

W sierpniu minęło 30 lat od premiery czwartego studyjnego albumu Metalliki, "...And Justice for All", a zespół uczcił tę rocznicę jubileuszowym wznowieniem.

"...And Justice for All" po premierze spotkał się i wciąż spotyka się ze zróżnicowanymi opiniami, ale bez względu na osobiste sympatie czy antypatie, z całą pewnością był to dla Metalliki album graniczny i w znacznej mierze przełomowy. Patrząc na niego z dzisiejszej, późniejszej o trzy dekady perspektywy widać wyraźnie, że krążek ten po prostu musiał powstać, by historia zespołu potoczyła się tak dobrze znanym dziś torem. Sam mam do tego materiału niemały sentyment, ponieważ to pierwsza płyta Amerykanów, którą poznałem dokładnie 30 lat temu - gdy tylko po dacie premiery dotarła do Polski. Wówczas traktowałem ją jako coś zupełnie normalnego, bez porównywania z czymkolwiek - wyniesione na piedestał, wcześniejsze "Master of Puppets" i "Ride the Lightning" poznałem dopiero później. Zawsze podobał mi się zmasowany ciężar i średnie tempa "...And Justice for All", zawsze wyczuwałem w nim spójną całość, coś koncepcyjnie większego aniżeli tylko luźny zbiór utworów. A w wieku 11 lat nie obchodziły mnie takie kwestie, przewałkowane do dziś setki razy, jak brzmienie basu czy też jego brak.

Przełomowość "...And Justice for All" polega przede wszystkim na tym, że to pierwszy krążek Metalliki odmienny od pozostałych, pierwsza wyraźna zmiana stylistyczna, choć oczywiście nie tak drastyczna jak to później bywało. Kapeli udało się równocześnie skomplikować i uprościć kompozycje. Brzmi to jak paradoks, ale kwartet wzmocniony (albo osłabiony - zdania zawsze będą podzielone) nowym basistą, Jasonem Newstedem, śmiało zapuścił się w progresywne rejony thrashu, co jednak nie przeszkadzało w gładkim i bezproblemowym odbiorze płyty. Wystarczy wyłączyć analityczne podejście do dźwięków (a 30 lat temu muzykę odbierałem wyłącznie na poziomie emocji), by łatwo dostrzec, że pod technicznym płaszczykiem kryją się w istocie bardzo proste piosenki.

Rozważania, czy z Cliffem Burtonem w składzie formacja mogłaby stworzyć taki materiał, jak "...And Justice for All" mają charakter czysto akademicki i z definicji są nieweryfikowalne, ale z całą pewnością można powiedzieć, że gdyby nie ten krążek, nie powstałby (a przynajmniej wyglądałby zupełnie inaczej) jego następca. Black Album na zawsze zmienił zasady gry i uczynił z Metalliki gwiazdy największego formatu, ale jego preludium stanowił właśnie "...And Justice for All". To na tej płycie zespół wykonał kilka kroków naprzód (a może wstecz?), świadomie i odważnie zamykając etap 'burtonowski'. W konsekwencji, jednocześnie natknął się na ścianę - zbyt długich i trudnych do zagrania, szczególnie na koncertach, kompozycji, w zbyt dużych dawkach męczących słuchacza, a zapewne również i samych twórców. Z tego miejsca kolejny ruch okazał się przebłyskiem geniuszu - należało po prostu wykonać skok w bok. Reszta jest historią, tworzoną przez kwartet na bieżąco.

Nowa, jubileuszowa edycja "...And Justice for All" ukazała się w postaci trzypłytowego zestawu, choć wciąż najważniejszy jest tu dysk numer jeden. Słuchany po latach brzmi nad wyraz dobrze, a trzecia dekada przydała mu tylko szlachetności. Szczegółowa analiza tak dobrze znanej płyty, o której napisano już chyba wszystko, nie ma dziś żadnego sensu, wypada jednak wspomnieć, że wszystkich, którzy bezpodstawnie oczekiwali wersji z "przywróconym" albo "podkręconym" basem Newsteda czeka rozczarowanie. Reuben Cohen (a nie, jak podawały zapowiedzi wytwórni, Greg Fidelman pełniący tu rolę 'producenta wykonawczego') dokonał remasteringu materiału, co żadnego basu przywrócić czy pogłośnić nie mogło. W tym celu należałoby dokonać nowego miksu. I dobrze, pewnych rzeczy, nawet zepsutych, po tylu latach mimo wszystko nie powinno się naprawiać.

Dysk numer dwa to wczesne wersje i demówki (również instrumentalne) utworów - dokładnie tych samych i ułożonych w tej samej kolejności, jak na albumie. Najlepiej brzmią tu surowe miksy "Harvester of Sorrow" i "One", a w kilku utworach najzabawniejszy jest James Hetfield, który - najwyraźniej nie dysponując gotowym tekstem, ani nawet jego zarysem - sięga po najbardziej rozpowszechniony zabieg wokalistów, śpiewając po prostu 'nanananana'. Generalnie cały zestaw to jednak rzecz wyłącznie dla największych fanów, jak zawsze w przypadku tego typu rocznicowych wznowień.

Wreszcie krążek numer trzy, ukazujący ówczesne koncertowe oblicze zespołu. 12 wykonanych na żywo utworów, które się na nim znalazły, zarejestrowano w latach 1988 - 1989 roku w Seattle, Long Beach w Kalifornii, w londyńskim Hammersmith Odeon, kultowym Troubadour w Hollywood oraz w Dallas. Większość z nich nie była wcześniej publikowana, a znane już - między innymi z wydanego pierwotnie w 1993 roku koncertowego boksu "Live Shit: Binge & Purge" zostały na nowo zmiksowane przez Grega Fidelmana lub zremasterowane. Przyznaję, że "Live Shit" nigdy nie należał do moich ulubionych koncertowych wydawnictw Metalliki (mówiąc bez ogródek, był po prostu zbyt nudny), i ta sama przypadłość dotknęła również trzeci krążek jubileuszowego wydania "...And Justice for All". Owszem, całość brzmi surowo i rzeczywiście oddaje koncertowego ducha zespołu, a poza tym materiał sprawia wrażenie nagranego podczas jednego koncertu. A jednak - być może przez znaczne nagromadzenie kompozycji z "...And Justice for All", a może dlatego, że zespół niezmiennie zaszczyca fanów bardzo dużą ilością koncertowych materiałów – trzecia płyta nie porywa. Jest po prostu solidnie, ale bez fajerwerków.