Prowadzona przez duńskiego wokalistę, gitarzystę i kompozytora, Michaela Poulsena, kapela Volbeat po trzech latach powróciła z siódmym dużym albumem studyjnym, który nosi tytuł „Rewind, Replay, Rebound”.
O tym, że mamy tu do czynienia z Volbeat świadczy charakterystyczny Presleyowy wokal Poulsena, ale też wypracowany przez lata styl zespołu. Tak oto – pomijając może fakt, że to pierwszy album z basistą Kasparem Boye Larsenem – w duńskim zespole niewiele się zmienia. „Rewind, Replay, Rebound” to solidny następca poprzednich nagrań zespołu.
Wśród utworów zawartych na płycie szczególnie wyróżniają się hymnowe popisy grupy, będące sprawdzonym już połączeniem heavy metalu, rock n’ rolla i rockabilly. Do tego grona należą kompozycje „Last Day Under The Sun”, „Cloud 9”, „The Awakening Of Bonnie Parker”, „Die To Live” i „Leviathan”, które z miejsca pozwalają rozpoznać, że w głośnikach słyszymy muzykę Volbeat. Szczególnie porywająco pod tym względem prezentuje się dynamiczny „Die To Live”, dodatkowo okraszony klawiszowymi efektami i partiami saksofonu oraz oparty na fajnym, nośnym klimacie, który na stałe powinien wejść do koncertowego repertuaru duńskiej grupy. Podobnie może być w przypadku „Leviathan” – kolejnej wizytówki wyjątkowego stylu zespołu, czasem po prostu grającego hard rocka otwartego na szerszą publiczność.
Na dystansie albumu Volbeat potrafi też zdecydowanie przyspieszyć i mocno dołożyć po instrumentach („Pelvis On Fire”, „Sorry Sack Of Bones”, „Cheapside Sloggers”, „The Everlasting”), zaprezentować publiczności chwytającą za serce balladę („When We Were Kids”), czy też zagrać utwór balansujący pomiędzy zadziornym heavy metalem a balladową refleksyjnością („Maybe I Believe”), tudzież przenieść się do rockowo akustycznego klimatu („7:24”). Małym zaskoczeniem może być nietrwający nawet czterdziestu sekund mini utwór „Parasite”, będący czymś w rodzaju drapieżnej muzycznej wyliczanki. Ponadto trzeba dodać, że wciąż w dobrej formie znajduje się wyobraźnia Michaela Poulsena, autora wszystkich słów na „Rewind, Replay, Rebound”, który przenosi swoich słuchaczy do świata legendarnych wyobrażeń, ale i klimatycznych historycznych czasów, osadzonych najczęściej na przełomie XIX i XX wieku. Narracja jest porywająca.
Na krążku nie mogło zabraknąć gości – w „Die To Live” zaśpiewał Neil Fallon, a do „Cheapside Sloggers” partie gitarowe zarejestrował słynny Gary Holt. W kilku utworach partie wokalne dołożyła także Mia Maja Holst, zaś nad niektórymi kompozycjami rozciągnęły się partie smyczkowe i wsparcie ze strony The Harlem Gospel Choir. Sprawia to, że Volbeat nie traci różnorodności i koloru. Warto dodać, że fantastyczne solówki gitarowe zarejestrował Rob Caggiano („Last Day Under The Sun”, „Leviathan”, „The Everlasting”), choć wejście Gary’ego Holta we wcześniej wspomnianym utworze zdecydowanie zrobiło różnicę. Obecność gitarzysty Exodus i Slayer w „Cheapside Sloggers” jest niczym wjazd thrashowego czołgu.
W sumie więc łatwo o refleksję, że muzycy Volbeat doczekali czegoś, co można nazwać standardem ich twórczości. Taki jest „Rewind, Replay, Rebound”, który nie wnosi zmian do dyskografii kapeli, ale w porządny sposób utrwala jej dotychczasowy status na rynku rocka i metalu. Volbeat ma się dobrze.