Po udostępnieniu pierwszego singla "Rusted Nail" chyba nikt nie wierzył, że Szwedzi z In Flames powrócą jeszcze do swojego dawnego stylu.
Brzmienie In Flames łagodniało z płyty na płytę, przez co wielu ortodoksyjnych fanów zarzucało ekipie Andersa Fridéna komercjalizację w celu zdobycia kolejnych zer na koncie. Zapewne nawet średnio zainteresowani wiedzą, że "Sounds of a Playground Fading" mimo wielu przychylnych recenzji nie przyniósł kapeli oczekiwanego splendoru.
Po trzech latach zespół powraca z jedenastą już w karierze płytą, która tym razem nagrywana była w Hansa Studios w Berlinie. Po kilkukrotnym przesłuchaniu "Siren Charms" można stwierdzić, że Szwedzi prawie całkowicie odcięli się od swoich melodic deathmetalowych korzeni na rzecz tak zwanego alternatywnego metalu. Nie trudno zauważyć, że Anders w większości kompozycji śpiewa czysto, a gitarom często bliżej do spokojnych clean’owych dźwięków niż klasycznych metalowych riffów.
Dzieło otwiera kawałek "In Plain View". Charakterystyczna elektronika oraz dość mocny instrumentalny początek raczej nie zwiastują jakiejkolwiek zmiany stylistycznej. Jest dość klasycznie, lekka, śpiewana zwrotka momentalnie przerwana metalowym refrenem. Każdy się ze mną zgodzi, że jest to dość standardowa mieszanka, jak na In Flames. I w tym momencie pojawia się "Everything's Gone". Panowie chyba zbytnio wsłuchali się w Slipknotowe wypociny, ponieważ od pierwszego do ostatniego dźwięku słychać tą, dość zaskakującą, inspirację. Jest raczej nudno, Szwedzi starają się oprzeć kompozycję na groove’owym riffie, któremu niestety zupełnie brak polotu.
Kolejne utwory to już klasyczne alternatywno-metalowe twory. Anders na dobre zapomina o growlowych popisach, starając się stworzyć hity na miarę "Come Clarity" czy "Take This Life", co trzeba przyznać, momentami mu się udaje. O ile "Through Oblivion" jest zwyczajnie słaby, tak już "With Eyes Wide Open" jest naprawdę interesujący. Spokojne, tym razem heavy metalowe gitary w połączeniu z głosem wokalisty sprawiają, że słuchacz momentalnie zapomina o poprzednich albumach formacji i skupia się chociażby na świetnych refrenach pokazujących wysoką klasę muzyków. Z bardziej interesujących kawałków polecam tytułowy "Siren Charms" i wcześniej wspominany "Rusted Nail", broniące się zarówno ciekawą strukturą jak i ogólnym poziomem.
Na nieszczęście Szwedów, na "Siren Charms" znajdziemy również kilka kompozycji, które już na wstępie trzeba wykreślić z koncertowej setlisty. Wspomniałem już o "Everything's Gone", ale szczerze, nie może się on równać z dnem osiągniętym przez "When the World Explodes". Zapewne we wczesnych założeniach miał to być kawałek dość ostry, ale efekt jest niestety całkiem inny. Pierwszym skojarzeniem, które przyszło mi do głowy, to nieudana kolaboracja In Flames z marną podróbą Nightwish. Pojawiają tu się damskie wokale, chórki i oczywiście gitarowe solówki, których poziom zapewne zauważylibyśmy dopiero w odmiennych stylistycznie kompozycjach.
Przyznam szczerze, że doceniłem ten album dopiero wtedy, gdy zapomniałem z jakim zespołem mam do czynienia. Niejeden słuchacz "Siren Charms" zatęskni za graniem znanym z "Come Clarity" czy "Reroute to Remain", aczkolwiek najnowszego albumu nie można oceniać przez pryzmat przeszłości Szwedów. Panowie postanowili nagrać zupełnie co innego i trzeba przyznać, że im się to udało. Pomijając kilka wpadek, płyta jest naprawdę ciekawa i jestem pewien, iż dzięki tym kompozycjom zespół może zyskać pokaźne grono nowych fanów. Oczywiście kosztem tych starszych, aczkolwiek z tym ekipa Andersa Fridéna zapewne liczyła się już z pierwszym dźwiękiem nagranym w studiu w Berlinie.
Marcin Czostek
Zdaniem Grzegorza "Chaina" Pindora
Szwedzi z In Flames po raz kolejny zmieniają styl. Robią to w miarę regularnie zaskakując przy tym siebie i wiernych, ale coraz mniej ufających grupie fanów. Im więcej pionierzy melodyjnego death metalu kombinują, tym częściej zastanawiam się nad tym, czy hasło "In Flames We Trust" ma jeszcze w ogóle sens.
Dość powiedzieć, że ostatni dobry album zespół wydał osiem lat temu, a mimo to "Come Clarity" do dziś uważa się za "wypadek przy pracy". To dziwne, bo gniot jakim okazał się "A Sense of Purpose" i tylko trochę lepsze "Sounds of A Playground Fading" bardziej zasługują na to niechlubne miano. Wróćmy jednak do "Siren Charms". Anders Friden i spółka zapowiadali, że najnowszy album będzie się różnił od poprzednich dokonań zespołu. Co więcej, wraz z dzieleniem koncertowych scen z gigantami mainstreamowego gitarowego grania jak Papa Roach (jesienią grają wspólną trasę) i zaprzestaniem śledzenia tego, co dzieje się obecnie w metalu słychać, że Szwedzi ponownie obrali - bo raz już to zrobili - kierunek na Stany, które przeżywają falę retro nu-metalowych brzmień oraz plastikowego, miałkiego rocka. No i dochodzimy do sedna. "Siren Charms" brzmieniowo wpisuje się w obecny trend spoglądania w nie tak odległą przeszłość, za to muzycznie, to krok w dość zagadkowym kierunku przybliżającym In Flames do alternatywnych rozgłośni radiowych. Tylko po co?
W dorobku Szwedów znajduje się dziesięć albumów, w tym kilka przełomowych, ale żaden jak dotąd nie był tak bardzo zróżnicowany gatunkowo jak "Siren Charms". Ponadto, nawet słabe "A Sense of Purpose", mające tylko kilka przebłysków melodyjnego geniuszu był albumem spójniejszym niż najnowsza, jedenasta pozycja w dorobku grupy. Dziwię się, głowię, próbuję zrozumieć strzał w stopę związany z pójściem w łagodną stronę, a potem zaskakuje mnie nijak nie pasujący do reszty cios dla najbardziej wytrwałych fanów, w postaci mocno nu-metalowego "Everything’s Gone", który ma być czymś na otarcie łez i promykiem nadziei dla wszystkich, którzy wierzą w "moc" In Flames. Oczywiście, melodii czy dość charakterystycznych "refrenów", tutaj nie brak, ba, sądzę, że to pierwszy album, który przynosi (komercyjny) hit za hitem - ale do posłuchania w domu dla relaksu, zamiast kompulsywnego headbangingu do natychmiastowo wpadających w ucho riffów.
Nie chcę wyłącznie narzekać, bo Szwedzi już nie raz rozczarowywali, ale nie na taką skalę. Większość "Siren Charm" to zapchajdziury, wycieczki w niekoniecznie potrzebną emocjonalną stronę i kompozycje, z których może trzy, góra cztery (akurat co do tego nie mam wątpliwości) sprawdzą się na żywo i bez chwili namysłu uznam je za godne dołączenia do szwedzkiego arsenału zniszczenia. Mowa tutaj o najprawdopodobniej przyszłym otwieraczu koncertów, dość szybkim i wyróżniającym się na tle reszty dzięki pozytywnemu vibe "In Plain View". Drugi to nie mniej udany, singlowy "Rusted Nail", do którego przekonywałem się od chwili premiery w eterze. Ponadto prawdziwy walec "When The World Explodes", z dość fantazyjną jak na In Flames drugą połowa z mocno wyeksploatowanym, gościnnym damskim wokalem. Numer cztery i zarazem mój faworyt to cholernie skoczny, piekielnie radiowy i trącący NWOAHM "Filtered Truth", cieszące ucho najciekawiej zaaranżowanymi wokalami Fridena, no i solówką. Doskonałą solówką.
Czy "Siren Charm" rozczarowuje? Osobiście - jestem daleki od bycia kontent. Ale z drugiej strony, to kolejna wolta w stylu In Flames i próba sprawdzenia się w mniej intensywnym graniu. Za to ganić ich nie będę. Jednak, za brak jakiejkolwiek pary w głosie Fridena oraz walący po uszach werbel, nie ma przebacz.
6/10
Grzegorz "Chain" Pindor