Joe Bonamassa

Live at The Sydney Opera House

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy Joe Bonamassa
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-10-23
Joe Bonamassa - Live at The Sydney Opera House Joe Bonamassa - Live at The Sydney Opera House
Nasza ocena:
8 /10

Pewnie spora grupa fanów już zaczynała się martwić, być może kilku najbardziej zaangażowanych przeczuwało najgorsze, ale nareszcie wszyscy oni będą mogli odetchnąć – Joe Bonamassa wydał album również w 2019 roku.

Amerykański wirtuoz przyzwyczaił słuchaczy do tytanicznej pracy i kolejnych projektów oraz albumów serwowanych dosłownie z miesiąca na miesiąc. Najwyraźniej już nawet wydawcy przestali nadążać za nowościami z fabryki Bonamassy –Joe przez ostatni rok reklamował przecież swój najnowszy studyjny krążek „Redemption” (2018), gdy tymczasem dopiero teraz na rynku ukazało się wydawnictwo koncertowe z trasy promującej poprzedni, dwunasty w dyskografii bluesmana „Blues of Desperation” (2016). Mowa tu o zapisie koncertu z australijskiej Sydney Opera House z 2016 roku.

W setliście znalazła się większa część ze studyjnego materiału, odpowiednio podrasowana, ze znacznie wydłużonymi fragmentami instrumentalnymi, w szczególności gitarowymi solówkami, które jak zwykle u Bonamassy są żywiołowe, elektryzujące i pełne pasji. Swoje miejsce dostały też organy, czy może ogólniej, klawisze jak zwykle niesamowitego Reese Wynansa dodając całości kolorytu. Na trasę z Bonamassą pojechały też dęciaki w osobach Paulie Cerra (saksofon) oraz Lee Thornburga (trąbka) – wszystkie trzy nazwiska zagrały zresztą na „Blues of Desperation”. Podobnie jak perkusista Anton Fig i basista Michael Rhodes.

W Sydney wybrzmiał zarówno rozpędzony, dodatkowo podkolorowany dęciakami „This Train”; rozleniwiony, poprowadzony kapitalnym solo saksofonu „Drive”; podkręcony podniosłymi chórkami i przeszywającą solówką gitarową „How Deep This River Runs”; czy sielankowy, rozciągnięty do siedmiu minut „The Valley Runs Low”. Najświetniejsze jammowanie zespół urządził sobie jednak w „Love Ain't a Love Song” z krążka „Different Shades of Blue” (2014) – numer pierwotnie trwający niespełna cztery minuty, tu rozrósł się do ponad dziesięciu, a swoje miejsce dostały zarówno doskonałe momenty klawiszowe Wynansa, nagłe uderzenia dęciaków, jak i sam szalejący po gryfie Bonamassa.

W setliście z Australii znalazł się również cover klasyka Erica Claptona „Mainline Florida” odpowiednio podrasowany wybuchami instrumentów dętych – numer w wykonaniu Joe mogliśmy usłyszeć już przy okazji ubiegłorocznego wydawnictwa koncertowego "British Blues Explosion" (2018).

Dostaliśmy więc od Joe Bonamassy to czego mogliśmy się spodziewać po koncertówce podpisanej jego nazwiskiem. Ponad 70 minut muzyki łączącej studyjne, wypracowane motywy z szalonymi improwizacjami oscylującymi gdzieś na granicy bluesa i rocka, odpowiednio podkolorowanymi instrumentami dętymi, chórkami i klawiszami, ale przede wszystkim napakowanej gitarowymi popisami. Koncertu słucha się doskonale.

Powiązane artykuły