Coming Closer to The Day
Gatunek: Blues i soul
Niestrudzony Robin Trower od roku 1973, gdy debiutował solowym albumem „Twice Removed from Yesterday”, praktycznie co dwa-trzy lata wypuszcza kolejne krążki podpisany własnym nazwiskiem.
Obecnie funkcjonuje gdzieś na uboczu głównego nurtu, a w każdym razie nigdy nie powtórzył sukcesu jaki odnosił w latach 1967-71 będąc członkiem legendarnych Procol Harum. Zresztą obaj z pianistą i wokalistą Garym Brookerem, jeszcze przed Procol Harum, grali w istniejącym od 1959 roku The Paramounts. Daje to poniekąd ogląd jak długo na muzycznej scenie jest Robin Trower. Dodajmy, że w latach osiemdziesiątych rozpoczął współpracę z Jackiem Bruce jako gitarzysta w zespole ex-basisty Cream.
Wszystkie te wpływy nieustannie wzbogacały warsztat Trowera, a i on sam mocno stanowił o stylu chociażby wczesnego Procol Harum, gdzie w płaszczu progresywno/symfoniczno rockowej formy, gitary zawsze grały bardzo bluesowo. Gitara Trowera do dziś brzmi bardzo charakterystycznie: jest mocno przybrudzona, wręcz garażowa, ma w sobie sporo kurzu i rdzy, choć z drugiej strony pod warstwą tych rysek da się wyczuć typowo stratocasterową szklankę – bo właśnie z fenderowskim Stratocasterem Trower jest związany od momenty, gdy dał mu na nim zagrać Martin Barre z Jethro Tull. Les Paul poszedł w odstawkę, a Robin nawiązał ścisłą współpracę z Fenderem.
„Coming Closer to The Day” to oczywiście kontynuacja drogi jaką 74-letni dziś Trower obrał już bardzo, bardzo dawno temu. Artysta nie ma najmniejszego zamiaru wymyślać się na nowo i robi po prostu swoje. To płyta przede wszystkim bluesowa (z bardzo delikatnymi aluzjami w kierunku rocka), oparta na rdzawym brzmieniu gitary i typowo bluesowym głosie Robina, na tle całkiem fajnie pracującej, ale i nie narzucającej się sekcji. Całość brzmi bardzo naturalnie, soczyście i trzyma lekko brudnawy charakterek. Gitarowo nie są to może wyżyny, ale całkiem solidna gra, której słucha się z przyjemnością. Szczególnie dobrze wchodzą te bardziej rozleniwione kawałki – mimo że cały krążek poprowadzony jest raczej w średnich tempach - w stylu „Ghost”, „Little Girl Blue” czy „Lonesome Road”, to właśnie w nich gitara na archetypicznie bluesowej sekcji sączy się najprzedniej.
Materiał nakręcają proste gitarowe riffy jak slide'owy motyw w „Diving Bell” czy garażowe frazy w „The Perfect Wrong” albo „Take Me with You”. Ogólnie „Coming Closer to The Day” to krążek stworzony prostymi środkami przez muzyka wierzącego, że jego gitarowe improwizacje i bezpretensjonalny charakter całości wystarczą by słuchacz zechciał zostać z nim do końca. I to się Robinowi Trowerowi udaje, bo choć nie jest to album jakoś specjalnie oszałamiający wirtuozerią, zmyślnymi kompozycjami czy pamiętliwymi riffami, to jest wystarczająco angażujący, by dosłuchać go do końca i mieć z tego odsłuchu sporo frajdy. Fanom bluesa bez wątpienia sprawi przyjemność.