Larry Coryell
Wywiady
2009-03-13
Miesiąc temu prezentowaliśmy warsztat z Larrym Coryellem. Tym razem przedstawiamy zapis rozmowy, którą przeprowadzaliśmy z artystą podczas festiwalu Guitar City.
Larry Coryell to jeden z największych gitarzystów jazz-rocka i fusion. Co ciekawe, w początkach swojej kariery próbował naśladować samego Hendriksa. W późniejszym okresie grał m.in. w trio gitar akustycznych z Johnem McLaughlinem i Paco de Lucią (zastąpił go potem Al Di Meola). Jego horyzonty muzyczne są szerokie - oprócz jazzu, rocka i fusion interesuje się także bluesem, muzyką etniczną i klasyczną. Ma na koncie opracowania na gitarę utworów Strawińskiego. Z wielką wprawą posługuje się dość trudną techniką flażoletów harfowych (ang. harp harmonics). W czasie ostatniej edycji Guitar City jego trio wystąpiło w warszawskich Hybrydach; oprócz Marka Egana (na basie) i Paula Wertico (na perkusji) na scenie pojawiła się żona Larry’ego, Tracey, śpiewając w kilku utworach.
Czy mógłbyś opisać swoją drogę do kariery muzycznej? Pierwszy twój krążek, jaki poznałem, była znakomita płyta "Tributaries"...
Dorastałem w bardzo małej mieścinie w dalekiej prowincji na północnym zachodzie USA. Mój pierwszy kontakt z gitarą związany był ze stylem country and western. Podobało mi się brzmienie gitary, lubiłem ten instrument i zawsze słuchałem muzyki gitarowej. W moim miasteczku mieszkał tylko jeden gitarzysta jazzowy, który wprowadził mnie w świat jazzu, w którym się zakochałem. Ale ponieważ byłem wtedy młodym chłopakiem, lubiłem także słuchać i grać rock and rolla - oczywiście granego na odpowiednim poziomie i z dobrymi muzykami - to była przecież muzyka mojego pokolenia. Potem poszedłem do szkoły, przeprowadziłem się do większego miasta, ale wciąż było to w tej samej okolicy. Dowiedziałem się wiele o innych kierunkach muzycznych i zrozumiałem, że jeśli chcę się nauczyć jazzu, muszę przeprowadzić się do Nowego Jorku. Zrobiłem to w 1965 roku, a płyty zacząłem nagrywać rok czy dwa lata później. Natomiast krążek "Tributaries", o którym wspomniałeś, nagrałem dopiero około 1976 roku z dwoma znakomitymi muzykami: Johnem Scofieldem i Joe Beckiem.
Jest to płyta, którą trudno zdobyć, podobnie jak "Standing Ovation". Czy planujesz wznowienia tych albumów?
Chciałbym, ale to trudne przedsięwzięcie, trudniejsze niż może się wydawać... Obecnie nie mam na tyle czasu i energii, aby się tym zająć.
Jacy gitarzyści byli dla ciebie wzorem na początku twojej kariery?
Bardzo lubiłem Barneya Kessela, Johnny’ego Smitha i Tala Farlowa, ale gdy usłyszałem Wesa Montgomery’ego, spodobał mi się jeszcze bardziej niż tamci. Interesowały mnie też dokonania Granta Greena i Jima Halla. Jednak w czasie, gdy w Ameryce miała miejsce psychodeliczna rewolucja, bardzo lubiłem Jimiego Hendriksa i Erika Claptona, a później Jimmy’ego Page’a i Jeffa Becka. Jednak spośród nich Hendrix był dla mnie zawsze kimś wyjątkowym.
W latach 70. nagrałeś płytę będącą zapisem koncertu, na którym grałeś w stylu Hendriksa. Czy można ją gdzieś dostać?
Tak, byłem wtedy pod jego wielkim wpływem. Uwielbiam tę płytę, szkoda więc, że jest praktycznie niedostępna. Przydałoby się ją wznowić, zresztą podobnie jak kilka innych moich płyt. Mam nadzieję, że w końcu ktoś się tym zajmie.
Chodziłeś do szkoły muzycznej?
Nie, ale brałem prywatne lekcje, gdy jeszcze mieszkałem w moim rodzinnym miasteczku. Potem, już na studiach, uczyłem się jazzu u pewnego pianisty, z którym razem studiowałem, co okazało się bardzo, ale to bardzo pomocne. Później zacząłem grać z zespołami jazzowymi, rockowymi i rhythm’n’bluesowymi, a zatem uczyłem się od innych muzyków. Można więc powiedzieć, że doświadczenie zdobywałem w sposób formalny (czyli na lekcjach) oraz nieformalny (podpatrując innych). Nawet teraz próbuję uczyć się od innych.
Czy kopiowałeś lub kopiujesz solówki innych muzyków?
Obecnie nie robię tego zbyt często, ale niekiedy sięgam do swoich transkrypcji solówek Johna Coltrane’a i Pata Martino.
Czy kiedykolwiek nauczyłeś się czyjejś solówki od początku do końca?
Tak, ale raczej niezbyt dokładnie. Próbowałem opanować całe solo Wesa Montgomery’ego z utworu "West Coast Blues" i nawet mu je zagrałem, gdy byłem jeszcze na studiach, zanim obaj przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Niedawno nagrałem płytę poświęconą temu muzykowi, która ukaże się nakładem wytwórni Chesky - jest to hołd dla Wesa oraz dla wirtuoza organów Hammonda, Jimmy’ego Smitha. Dwa razy miałem okazję współpracować ze Smithem, a było to w ostatnim roku jego życia. Gram tam na gitarze i byłem też odpowiedzialny za partie organowe. Pozostali muzycy to: Jeff Berlin na basie i Paul Wertico na perkusji. Przypuszczam, że ten krążek ci się spodoba. Mogę tylko zdradzić, że będzie się różnić od moich poprzednich płyt.
Jeśli uprawiasz różne style, to czy nie masz z tym problemu na scenie? Czy traktujesz jazz w sposób uprzywilejowany, bo jest to styl, który najbardziej ci odpowiada?
Nie mam problemu z mieszaniem stylów i nie traktuję jazzu w sposób uprzywilejowany, przynajmniej staram się tego nie robić. Powodem, dla którego zawsze chciałem łączyć rock, muzykę pop i elementy muzyki brazylijskiej z jazzem, było moje przeświadczenie, że jazz powinien wciąż ewoluować. Idiom jazzowy jest wspaniały, wyzwanie jakie niesie ze sobą improwizacja, dobór właściwych skal i pasaży do progresji akordowych, to jest wszystko bardzo ważne i to jest podstawa tej muzyki. Ale przecież można wziąć tę podstawę, te zasady i przenieść je gdzie indziej, do innych stylów. Na przykład, na dzisiejszym koncercie moja żona po raz pierwszy występowała z moim zespołem, śpiewając swoje własne piosenki. Powiedziała mi, że chce wykonywać własne utwory, a ja się zgodziłem. Tak więc dziś wieczorem dokonał się pewien przełom. Mam nadzieję że będziemy podążać w tym kierunku.
Powróćmy jednak do innego koncertu, który dałeś kilka lat temu w Poznaniu wraz z Johnem Scofieldem. Podobno próbę robiliście w samolocie?
Tak, ale mimo to koncert udał nam się bardzo dobrze. Bardzo lubię Johna Scofielda,jego wersja utworu "Lover Man" z tego koncertu jest fantastyczna. Moim zdaniem rzeczy improwizowane są najlepsze, chociaż prawdą jest też, że jeśli przygotujesz coś w domu co do nuty i wykonasz to bardzo dobrze na scenie, to coś takiego również jest w porządku.
Wtedy w Poznaniu zagrałeś solo utwór, który zwalił mnie z nóg, ponieważ stosowałeś tam technikę flażoletów harfowych. Jak nauczyłeś się tej techniki?
Tak, to był utwór "Transparence". Flażoletów harfowych nauczyłem się od kanadyjskiego gitarzysty Lenny’ego Breau. On także pokazał mi, jak grać akordy do utworu "Giant Steps". Niestety już nie żyje, zmarł wiele lat temu. Wielu świetnych muzyków nie ma już wśród nas...
Ostatnio grasz w typowo jazzowych składach. Czy planujesz powrót do typowo akustycznego grania, tak jak z Johnem McLaughlinem i Paco de Lucią na trzy gitary?
Bardzo chciałbym do tego wrócić, naprawdę. Muszę nawiązać kontakt z Johnem i Paco, odwiedzić ich z gitarą, i odpowiednio ich zainspirować. Oczywiście będę musiał przedtem trochę poćwiczyć, ponieważ oni grają dość szybko (śmiech). W sumie jeśli zaczynasz podążać w nowym kierunku i tworzysz nowy projekt, to niekoniecznie chodzi o ćwiczenie techniki, lecz raczej o rozwój własnej muzykalności. Wprawdzie obaj grają szybciej niż ja, ale podoba im się to, co robię, bo po prostu żaden z nich nie potrafi tego, co ja. A w kwestii techniki, to na przykład Tracey nie lubi, jak gram cały czas szybko, ponieważ ona chce usłyszeć muzykę, lubi melodie w stylu "Love Is Here To Stay" Gershwina.
Które swoje płyty lubisz najbardziej?
Przede wszystkim "Spaces", a poza tym "Restful Mind", "Cedars Of Avalon" i "Monk, Trane, Miles And Me". Szczególnie lubię tę ostatnią, i to nie ze względu na kawałki, które sam tam gram, ale z powodu innych muzyków, którzy uczestniczyli w nagraniach. Przyznaję, że niestety nagrałem także sporo kiepskich płyt (śmiech). Ostatnio nagrałem płytę z Lennym Whitem i Victorem Bailey’em, na której znalazł się utwór "Black Dog" grupy Led Zeppelin. Ale ta płyta nie jest tak dobra, jak chciałem. Zaczęliśmy od nagrań w studiu, a potem ruszyliśmy w trasę, w czasie której aranżacje uległy istotnym zmianom.
Lepiej zatem zaczynać od trasy, a nie od studia?
Może aż tak to nie, ale, jak widać, nie zawsze sprawdza się kolejność: studio, a potem trasa. Z przyjemnością odnotowuję, że znasz i rozumiesz reguły panujące w branży muzycznej, tak więc z pewnością wiesz także, że niekiedy wytwórnia płytowa chce, abyś nagrał płytę właśnie w danym momencie. Z drugiej strony (przykład odwrotny): pierwsza płyta, na której wystąpiła Tracey jako wokalistka, została nagrana dwa lata temu. Krążek nosi tytuł "Laid Back In Blues. Live At The Sky Church In Seattle" i został wydany przez wytwórnię Rhombus Records. Grając na żywo, stworzyliśmy na niej naprawdę fajny duet, jednak nie byliśmy do końca zadowoleni z nagrań, więc wzięliśmy je do domu i wprowadziliśmy poprawki - ja w partii gitarowej, a Tracey w wokalnej. Jednak pozostawiliśmy w nagraniu pogłos, całą przestrzeń brzmieniową, i w ten sposób powstała z tego bardzo dobra płyta.
Czy potrafisz czytać nuty? Wśród gitarzystów często można spotkać pogląd, że wystarczy tabulatura...
Oczywiście, że czytam nuty - nauczyłem się tego sam. Znajomość nut to według mnie konieczność, tabulatura to nie wszystko. Spowodowałem również, że moja żona też czyta nuty, napracowała się przy tym bardzo, aż pewnego dnia zeszła na dół do salonu i zaczęła po prostu czytać jakiś utwór na fortepian, z czego była bardzo zadowolona. Jeśli chcesz się porozumiewać z innymi muzykami, to po prostu musisz znać nuty. Jedną z najcenniejszych rzeczy w czytaniu jest to, że możesz korzystać z muzyki napisanej przez ludzi, którzy już dawno nie żyją. W moim przypadku najbardziej dobitnym przykładem jest Igor Strawiński. Studiowałem jego partytury, między innymi "Święto Wiosny" i "Pietruszkę", a niektóre jego pomysły przeniosłem na grunt jazzowy. Niedawno zabrałem się za jego zbiór pięciu łatwych utworów. Obcowanie z partyturami Strawińskiego jest przeżyciem niemal mistycznym, ponieważ w swojej muzyce zatarł on granicę pomiędzy życiem i śmiercią. I uwierz mi, nie było sprawą łatwą czytać jego utwory. Gdy pierwszy raz na to spojrzałem, to oniemiałem, a potem przerabiałem najwyżej cztery takty na dzień. Studiowałem także etiudy Villa-Lobosa, na przykład Etiudę E-moll, która zaczyna się pasażami. Bardzo lubiłem to grać, choć nie sądzę, abym był w stanie wykonać to dziś. Ten utwór bardzo rozwija technikę.
Jakiej rady mógłbyś udzielić młodym gitarzystom? Od czego zacząć, w jakim kierunku podążać?
Podczas prowadzonego przeze mnie warsztatu udzieliłem uczestnikom bardzo niewielu rad wyrażonych słowami, albowiem wszyscy oni rozumieją - prawdopodobnie dzięki dobrym nauczycielom, jakich mają - że improwizacja to używanie właściwych skal i pasaży do progresji harmonicznych. Jako pierwszy utwór w drugim secie dzisiejszego koncertu zagraliśmy "Very Early" Billa Evansa - to trudny utwór z masą akordów. Ale w jazzie fajne jest to, że jeśli grasz trudną muzykę każdego wieczoru, pomału zdobywasz nad nią kontrolę. A więc osiągasz to, że nie musisz już myśleć tak intensywnie - wcześniej zaczynasz wiedzieć, jaki będzie następny akord, myślisz o nim, zanim go zagrasz. To jest jak w szachach, zmierzasz do jakiegoś celu i zdobywasz umiejętność dążenia w określonym kierunku.
Granie pasaży i skal modalnych skali durowej do akordów to dość prosta sprawa, ale jak wytłumaczyć sobie i zapamiętać inne, trudniejsze skale?
Ja uczyłem się tych skal, po prostu grając je. Brałem na warsztat akordy dominantowe alterowane, na przykład ze zwiększoną noną albo undecymą czy zmniejszoną kwintą, a następnie szukałem do nich odpowiedniej skali. To jest trudne, bo początkowy dźwięk do akordu np. C7+9 leży półton powyżej dźwięku tonicznego. Jeśli przykładowo weźmiesz skalę superlokrycką i zaczniesz ją stosować do dominant, to początki będą bardzo trudne. Do skomplikowanych jazzowych akordów ta skala pasuje świetnie. Kiedyś przez wiele lat stosowałem do zmniejszonych akordów pasaże i skale zmniejszone, do zwiększonych - zwiększone, aż zrozumiałem, że moll dorycki to kombinacja skali zmniejszonej i zwiększonej, czyli jakby dwa w jednym. Jeśli to wiesz, wiesz już prawie wszystko. Co prawda jest to bardzo trudne w użyciu, ale nie przejmuj się, ćwicz powoli i dokładnie, graj na początku proste rzeczy!
Jak można przekonać młodych ludzi, którzy grają rocka, by zainteresowali się jazzem? Wytłumaczyć im, że dzięki temu bardzo wiele się nauczą, nawet jeśli kiedyś będą grać co innego?
Ludziom, którzy zaczynają od rocka, powiedziałbym, że istnieją inne poziomy muzyki, niekoniecznie wyższe, ale bardziej wysublimowane. Z biegiem lat słuch się rozwija (tak było również w moim przypadku i bardzo się z tego cieszę), a wtedy ucho domaga się coraz bardziej skomplikowanych harmonii. Dlatego ja teraz gram te harmonie w swojej muzyce. Nauczenie się wszystkiego na jazzie jest bardzo dobrym sposobem poznania teorii - to świetna szkoła, po której uprawianie muzyki pop staje się łatwe. Osobiście uważam, że aby uprawiać czysty jazz, trzeba być odpowiednio ukształtowanym wewnętrznie, mieć jakąś specjalną wrażliwość.
(rozmawiał Robert Lewandowski)