Wywiady
Sunnata

W lutym bieżącego roku stołeczna Sunnata szturmem wzięła liczące się krajowe media muzyczne. Dzięki czwartej płycie w dorobku, zatytułowanej "Burning in Heaven, Melting on Earth” kwartet jednocześnie prowokuje i zabiera w niemal mistyczną podróż po zakamarkach orientu i prog metalu. Mając w zanadrzu tak udane wydawnictwo, grupa ma szansę aby na stałe zaznaczyć swoją odważną i konsekwentną obecność na rynku. Naszymi rozmówcami byli Michał Dobrzański oraz Adrian Gadowski, kolejno gitarzysta i basisty grupy.

Grzegorz Pindor
2021-07-07

Ostatnie dziesięć lat w Polskim metalu albo może nawet niezalu w ogóle, pokazały, że świetnie sobie radzimy we wszystkim co można wrzucić do worka z napisami post, black i stoner/doom. Oczywiście, z tego ostatniego  „polskiej szkoły stonera”, śmiano się równie mocno, co wychwalano sukcesy rodzimych ekip. W tym gatunkowym tyglu wasz zespół znalazł dla siebie niszę, którą mam wrażenie każdorazowo burzy choćby delikatne wspomnienie o wspomnianym wcześniej gatunku. Zapytam więc wprost – łatki przypisywane Sunnacie bardziej szkodą i chcecie z tym walczyć, czy na tym etapie historii zespołu to nie ważne co mówią, ważne by mówili?

Adrian: Myślę, że nie ma sensu walczyć z szufladkowaniem , czy przypisywaniem gatunków, pomaga to nowym słuchaczom dać się znaleźć. Generalnie też nigdy nie przejmowaliśmy się zdaniem innych, zwykle robimy to co się nam podoba.

Michał: Sunnata istnieje już 7 lat. Patrząc z perspektywy czasu to najwięcej uwagi poświęcaliśmy gatunkom na samym początku kariery jeszcze przed wydaniem debiutuClimbing The Colossus. Wynikało to z tego, że bardzo dużo słuchaliśmy stoner/doomu i mocno śledziliśmy scenę. Warto też wspomnieć, że Sunnata wyewoluowała z dawnego rock'n'rollowego/stonerowego zespołu Satellite Beaver, który nas też kształtował. To przywiązanie do gatunków z czasem zaczęło blednąć i każdy z nas zaczął eksplorować sobie zupełnie inne tereny. Wiele można wymieniać - elektronika, pop, alternative, rap i inne. Jakoś tak się złożyło, że ze słuchania tego tygla gatunków oraz posiadania otwartej głowy wyrósł, a raczej ukształtował się styl Sunnaty. Czujemy naszą muzykę i robimy ją uwzględniając nasze wizje, a nie oczekiwania słuchaczy. Najnowsza płyta jest tego świetnym przykładem.

“Burning in Heaven, Melting on Earth” jest przede wszystkim przykładem jak uwolnić się z kajdan takich łatek, ale nie sposób tutaj dodać dwóch, które wyznaczają pewną ścieżkę w odbiorze – worldmusic i orient. To drugie ma chyba dla Was kluczowe znaczenie. 

Michał: Tutaj muszę Cię niestety zawieść. Nie jest to w ogóle kluczowe, lecz ma pewne znaczenie. Muzyka etniczna, orientalna czy szeroko pojęta worldmusic jest zdecydowanie w naszym arsenale inspiracji, lecz na tym to się kończy. Sunnata ma tą przypadłość, że nie chce być klonami kolejnego europejskiego zespołu, który dorwał sitar. Wynika to z również z kontekstu - żyjemy w Polsce, a nie na Bliskim/Dalekim Wschodzie. Nie mamy również mocnych zainteresowań oraz nie zgłębiamy takich tematów jak muzyka ludowa czy slawistyka. Dlatego preferujemy jak muzyka etniczno-orientalna jest tworzona przez właściwe osoby. Warto tutaj przytoczyć podejście głównego kompozytora zespołu Wardruna - Einara, który również tak uważa poświęcając się całkowicie i wnikając głęboko w mitologię skandynawską/nordycką. Dlatego my takiej muzyki słuchamy do poszerzenia horyzontów i wyszukiwania ciekawych rozwiązań melodyjno-rytmicznych. Z przykładów - lubimy śpiew biały i muzykę bałkańską. Również bardzo dobrze się zestarzała płyta Gorana Bregovica z Kayah.

Adrian: Zgodzę się z Michałem. Orientalne harmonie od dawna grają mi w głowie, ale to dopiero chemia w naszym zespole wypuściła je na światło dzienne. Jest to natomiast jedynie inspiracja, a cel sam w sobie. Ostatnio np doskonałą płytę w orientalnym klimacie na początku roku wypuścił zespół King Gizzard and the LizzardWizzard i jest to póki co dla mnie album roku.

Jak na samą inspirację to wasz czwarty album aż kipi od takiej atmosfery i w kontraście do „Outands” najbardziej uwypukla te elementy. Ja osobiście przyznam się, że liczyłem na bogato przyozdobioną ścianę dźwięku, a otrzymałem podróż w której gitara i ciężar to ostatni element której w tej muzyce potrzeba. Mantryczny i religijny – taki jest charakter tej płyty. Pandemia Was uspokoiła? 

Michał: Większość materiału została skomponowana przed pandemią. Moim zdaniem i na szczęście, pandemia nie wpłynęła na naszą muzykę. Niestety, jednak zamroziła nas na chwilę, gdyż nie mogliśmy się spotykać w sali prób. Ale i z tym sobie poradziliśmy. W każdym razie wróćmy do pytania. Poruszony na niej wątek religii - a ściślej fanatyzmu religijnego, który rozpatrujemy pod różnymi kątami patrzenia, wyszedł nam bardzo naturalnie. Nie byliśmy na niego przygotowani tworząc muzykę. U nas tak to działa, że rytm i melodie powstają na początku i dają bazę do dalszego rozwoju utworu. Później ubieramy melodie wokalne w słowa. Wstępne szkice tekstów zaczęły super rezonować z tym, co czuliśmy wtedy. Osobiście uważam, że to atmosfera w naszym kraju nakierowuje nas na tą tematykę.

Adrian: Pandemia wpłynęła jedynie na nasz styl pracy, na same kompozycje raczej nie, jeżeli już to w niewielkim stopniu. Komponując czuliśmy potrzebę zrobienia czegoś bardziej płynącego i tripowego, niż ciężkiego. Myślę, że to efekt odpuszczenia sobie udziału w wyścigu na najcięższy zespół, w którym kiedyś (w okolicach CTC i Zorii) mniej lub bardziej świadomie braliśmy udział. Wydaje mi się, że każdy z nas trochę odpuścił słuchanie ciężarów, co też na pewno miało wpływ. Nie chcemy być teatralnie mantryczni, ale jara nas tworzenie muzyki, w której można się zatracić.

Radykalny zwrot w prawo i stygmatyzacja obywateli to wspólne dzieło kościoła i rządu. Działalności tego pierwszego otwarcie, i to po polsku postawił się powracający z niebytu Faust ze swoją „Wspólnotą Brudnych Sumień”. U was religia i duchowość jest elementem wielowymiarowym, nie tak łatwym do odczytania i gdyby trzymać się samej muzyki tripowym jak to ujął Adrian. Nie kusiło Was aby wzmocnić przekaz? Może nawet jeszcze mocniej niż udało się w „Black Serpent”. 

Michał: Jak na nas to i tak polecieliśmy mocno w Black Serpent. Tacy jesteśmy, nie chcemy być zbyt dosłowni. Wtedy czar mógłby prysnąć i zaczęłoby to brzmieć jak punkowy manifest. Sunnata tak nie działa. Lubimy trzymać się transu, który siłą rzeczy jest bardziej hipnotyzujący niż uderzający prosto w twarz. Nie lubimy też wkładać jasnego przekazu do muzyki. Wolimy, żeby każdy słuchacz znalazł sobie własną interpretację. Zobaczymy, na ile to będzie się zgadzało przy piątej płycie, ale myślę, że podobnie będziemy myśleć o przekazie, gdyż tak czujemy od lat.

W trakcie pandemii mieliście okazję aby zaprezentować ułamek nowego materiału („Crows”) w ramach sesji video dla SoulstoneGathering, z kolei już za kilka tygodni zagracie swoje pierwsze koncerty od rozpoczęcia burzliwego, pandemicznego okresu. Zastanawiam się, czy po takim czasie te nadchodzące koncerty nie będą, poza oczywiście naturalną konsekwencją promocji płyty, szansą na odbudowanie pewności siebie. Sami przyznaliście, że nie mogliście grać regularnych prób. Spotkania w sieci to jednak nie wszystko

Michał: To prawda. Lecz na koncertach włączamy tryb kij-w-pupie i zawsze dajemy z siebie jak najwięcej. Myślę, że to nam nie grozi. Znamy się i bardzo długo ze sobą gramy. Jedynie dla mnie koncerty początkowe będą trudniejsze, bo mam złamaną nogę… Ale dam radę grać z gipsem. A mówili, że sport to zdrowie...

Adrian: Miejmy nadzieję, że nic się nie zmieni i te koncerty się odbędą. Od jakiegoś czasu spotykamy się znów regularnie, przygotowując się do występów. Będzie z pewnością spina i trochę nerwów jak to przy nowym materiale, ale i tak nie możemy się doczekać.

Wasz image sceniczny, jak i w ogóle zespołowy koresponduje z religijnym wymiarem muzyki. Można oczywiście patrzeć na to z przymrużeniem oka jak na kaptury u rapowych Synów, czy popularne w black metalu kominiarki, ale nie ma co ukrywać, niesie to ze sobą dodatkowy przekaz. Te letnie koncerty mogą być jednak testem wytrzymałości na upał (śmiech). Macie w planach urozmaicenie produkcji na scenie, czy stawiacie na oldschool w tym temacie?

Adrian: Myślę, że jesteśmy na tyle konsekwentni, że wyjdziemy na scenę w pełnym rynsztunku. Na szczęście wbrew pozorom te stroje są dosyć przewiewne, bo na scenach jest właściwie zawsze gorąco niezależnie od pory roku. Oprócz tego ciągle pracujemy nad wizualizacjami i być może weźmiemy świetlika ze sobą, aby mieć zbliżoną oprawę świetlną na najbliższych koncertach.

Michał: Moim zdaniem strój niekoniecznie sam w sobie niesie przekaz, ale na pewno go wzmacnia. No ale tak, granie latem, a w szczególności podczas możliwych kolejnych rekordowych upałów będzie dla nas nie lada wyzwaniem. Dotychczas dobrze sobie radziliśmy w zagęszczonych, dusznych klubach. Ale tak jak Adrian pisze - damy radę. Jednak uważam, że warto przemyśleć konwencję sceniczną pod takie sytuacje, żeby to lepiej pasowało do całości. Np. świeczki w jasny dzień na plenerowej scenie zdecydowanie nie leżą.

Z problemem świeczek przy niekorzystnym świetle niejednokrotnie mierzyła się Batushka – ten etap mają już za sobą, czego i Wam życzę. Atmosfera to słowo klucz opisujący album, i jako odbiorca mogę potwierdzić, że na letnich plenerach tego będziemy oczekiwać. Jak bardzo w tej muzyce jesteście zależni od rzeczy zakulisowych, backing tracki itd?

Michał: Zawsze staraliśmy się uniezależnić od tego. Od samego początku mieliśmy świadomość, że im więcej w naszych rękach jest kontroli, tym lepiej. Mamy bardzo silne korzenie DIY, więc staramy się wszystko robić samemu. Swego czasu graliśmy koncerty sterując jednocześnie kontrolerami nożnymi do dymarek i stroboskopów… Tutaj nagle przełączasz efekty gitarowe, a później szybko włączasz strobo, żeby wejść z nim we właściwym momencie utworu. Tak było. Jednakże z rozwojem zespołu chcemy bardziej się skupiać na muzyce. Stąd na przykład współpracujemy z naszym zaufanym dźwiękowcem Adamem, który nam pomaga również w ustawieniu sceny. Teraz stoimy przed problemem - co zrobić z kobiecym wokalem w “A millionlives”. Ogólnie nie przepadamy za backingtrackami, wolimy się wyrazić jak najwięcej bez ich pomocy. Zresztą nigdy ich nie stosowaliśmy. Coś wymyślimy.

Adrian: Poza tym mamy trochę rzeczy do zrobienia przed koncertem, rozstawiamy sprzęt i dekoracje, przebieramy się. Czasu jest zawsze za mało. Na szczęście nie korzystamy z backingtracków. Staramy się trzymać prosty setup na scenie, żeby mieć jak najwięcej czasu na ukręcenie brzmienia na froncie i odsłuchów.

Prostota dziś kojarzy się z dobrodziejstwem procesorów pokroju AxeFx – to rozwiązanie to coś dla Was, czy stawiacie na tradycyjne podejście do sprzętu?

Adrian:O ile szanuję i rozumiem takie rozwiązania, to jesteśmy raczej przywiązani do naszych lampiaków i pedalboardów. Ze dwa lata temu ogarnęliśmy fajne sterowniki do efektów i teraz jest bardzo łatwo wszystkim przełączać.

Michał:Na pewno stawiamy na brzmienie. Kamieniem milowym w zespole było przejście z 400W lampowego basowego heada Marshall VBA400 na impulsowego DarkglassMicrotubes 900. To było jak przesiadka z Forda Mustanga 1969 na Teslę Model T. Do tej decyzji nie tylko przyczyniły się wysokie koszty wymiany lamp, lecz po prostu kwestia, że wzmacniacz impulsowy super brzmiał przy konkretnej gitarze basowej i efektach. Lepsza charakterystyka, bardziej podkreśliła niektóre pasma, które wcześniej ginęły. Tak jak Adrian mówi - jesteśmy mocno przywiązani do swoich sprzętów i długo się niech trzymamy. Nie jesteśmy geekami ciągle zmieniającymi setup.

Wspomniane wcześniej letnie imprezy to dopiero początek aktywności Sunnaty w tym roku. Ze względu na rozwój kolejnej mutacji wirusa, temat kolejnych koncertów nie spędza Wam snu z powiek, czy planujecie już jesienna ofensywę?

Michał: W obecnej sytuacji nie da się zaplanować dłuższej trasy, tak to niestety realnie wygląda. Dlatego ograniczamy się do pojedynczych lub weekendowych wypadów. Staramy się korzystać z proponowanych możliwości na tyle, na ile jest to możliwe.

Adrian: Niestety, jesień jest jedną wielką niewiadomą, najprawdopodobniej jednak wrócimy do lockdownu, ze względu na nową mutację i słabe wyszczepienie. Póki co, nawet nie robimy konkretnych planów.

Rozmawiał Grzegorz Pindor