Zespół Szklane Oczy miał okazje gościć na naszych łamach w ubiegłym roku przy okazji premiery debiutanckiej płyty „rzeczywistość”. Świeżo upieczone laureatki kilku plebiscytów muzycznych z impetem i punk rockową werwą wkroczyły na muzyczną mapę polski. Czternaście miesięcy później z Anią Grąbczewską (wokal) oraz Agnieszką Nogą (bas, wokal) rozmawiamy o mroku, koneksjach między black metalem a punk rockiem w muzyce Szklanych Oczu a przede wszystkim, o tym co trapi przedstawicielki młodego pokolenia.
Za Waszą nazwą w szerokopojętych mediach ciągnie się ciąg wiele mówiących słów jak punk rock, alternatywa czy mityczny już polski niezal. Ja dorzuciłbym do tego spory dystans, uśmiech od którego nie stronicie w klipach i coś o co szczególnie dziś trudno w muzyce rockowej – bunt. Przeciw czemu buntują się trzy młode dziewczyny z Górnego Śląska?
Ania: Buntujemy się przeciwko złu. Moim zdaniem, to jedyny prawdziwy wróg. Nie system, władza, mama i tata – tylko zło w nich zawarte. Zgadzam się, że dzisiaj często trudno o bunt – został on wchłonięty przez masową kulturę. Współcześnie ludzie raczej lubią bunt. Dla mnie ważne było zrozumienie, że bunt to nie estetyka i jedynym wrogiem jest zło. Buntu przeciwko złu nie wchłonie popkultura, a jeśli wchłonie, to tylko dobrze. Mój kolega napisał mi ostatnio, że prawdziwy bunt jest wtedy, kiedy jesteś śmieszny. No i dało mi to do myślenia. Bunt to często nie jest bycie fajnym, ale właśnie gotowym do narażenia się na śmieszność.
Aga: Tak, bunt stał się niejakim zjawiskiem-produktem, wszyscy go chłoną. W podobnym „masowym” kontekście sprzeciwiamy się też przeciwko bezsensownemu odrzucaniu wszelkich zasad, jak to się czasem również zdarza wśród punkowców, czy po prostu młodych osób. Nie lubimy bezsensownego sprzeciwu, który nic sobą nie wnosi - odrzucenia jakiejś zasady, tylko dlatego, że ona jest i można się jej przeciwstawić. Wszystkie buntownicze działania powinny mieć jakiś głębszy motyw i przedstawiać to o czym chcemy powiedzieć, jeśli mamy coś do przekazania w jakiejś sprawie. Robienie hałasu o nic jest drażniące. Poza tym, buntujemy się przeciwko sobie, muzyka to dla nas przede wszystkim narzędzie ekspresji. Piszemy piosenki o swoich smutkach i sennych wspomnieniach. Kwestionujemy sens tych naszych problemów, trochę̨ testujemy same siebie krzycząc słowa do publiki.
Nie chcę brzmieć jak stary ramol, tym bardziej, że moje pokolenie to, to które teraz z rozrzewnieniem wspomina lata 90., ale mam wrażenie, że – po pierwsze – to co powiedziała Ania, ten bunt stal się integralną częścią kultury masowej, na którym zarabia się od H&M przez imprezy a’la Ruski Pop (do których akurat nie wbijam szpili), a z drugiej strony, mając wszystko na podorędziu i wyciągnięciu ręki, nie ma przeciw czemu się buntować – bo to wynika z konformizmu i tkwienia w strefie komfortu. W którym momencie ta sfera zaczęła Was boleć najbardziej?
Agnieszka: Dla mnie ta strefa komfortu zaczyna robić się drażniąca w momencie, gdy zaczyna chodzić o mnie, na codzień raczej nie skupiam się na innych. Problem pojawia się, kiedy są we mnie emocje, które chcę wyrazić, kiedy chcę się sprzeciwić, pokazać swoją drugą groźną i bezkompromisową osobowość, a nie mogę, bo tak jak wspomnieliście wyżej, wszystko już było i się przyjęło. Już nie ma, jak kogoś poruszyć, granica ciągle się przesuwa, ale wchodzenie krok po kroku w jakieś ekstrema i prowokacje, to nie jest to co chcę powiedzieć, a to odciąga zazwyczaj całą uwagę.
Ania: No tak, zgadzam się. Ja, tak może prowokacyjnie mówiąc, jestem przeciwniczką szczęścia, to znaczy może takiego w dzisiejszym rozumieniu - kultury zorientowanej na komforcie, na tym, żeby właśnie żyć przyjemnie i wygodnie, łapać chwilę, nie musieć się poświęcać, nie musieć podejmować ryzyka, nie musieć cierpieć. Czasem mam wrażenie, jakby wszystko było oblepione pluszem. Takim pluszem, który wchłania w siebie cały bunt, który wycisza prawdziwy krzyk. To poczucie sztuczności, z moich krótkich obserwacji, jest dosyć powszechne. Straciliśmy kontakt z życiem. W ogóle nie mamy teraz takiego niezapośredniczonego kontaktu ani ze śmiercią, ani z narodzinami, które kiedyś było powszechne. Rodzimy się i umieramy w szpitalach i często nie możemy przeżyć pewnych rzeczy, które moim zdaniem są bardzo ważne do przeżycia.
Jak ma się to, do (głęboko) zaszytego w waszej twórczości wpierw punk rocka, a później black metalu? To przedłużenie tlącego się wewnątrz wkurwienia i pesymistycznego spojrzenia na świat?
Agnieszka: Tak dokładnie, te 2 gatunki są według mnie nośnikami bezsilności. Takiej bezsilności połączonej ze smutkiem i byciem uwięzionym. W polskim punku emocje te wynikały z innych przyczyn niż w BM - głównie z udręczonego życia w kraju pod silną represją władz. Polski BM to dla mnie gatunek, który posiada w sobie cząstkę polskiego punk rocka, w końcu ludzie którzy go tworzą wychowali się słuchając go. BM jest dla mnie bardziej skupiony na jednostce, na przeżywaniu smutku wewnątrz siebie i byciu bezsilnym, właśnie względem siebie. Dla mnie to jedna z najgorszych rzeczy, która może spotkać człowieka, niby każdy z nas czuje się przez siebie ograniczony, ale co gorsze, nikt się do końca tego nie wyzbędzie.
Ania: W punku jest sporo ironii, takiego trochę gorzkiego żartu, który myślę, że podczas tworzenia pierwszej płyty koniecznie chciałam komuś opowiedzieć. To, że możesz mieć bardzo poważny tekst do skocznej melodii, to, że możesz walnąć czasem w puste struny, taka myślę ogólna zasada punku - że nie ma za bardzo zasad - pozwalała mi wyrazić taki błazeński bunt. Myślę, że podczas tworzenia nadchodzącej EP ironia nam się trochę znudziła, potrzeba było bardziej radykalnych środków, żeby wyrazić jakiś swój żal do rzeczywistości. Zawarłyśmy na niej jakieś ostatnie pokłady żółci. Krzyczę na niej najgłośniej jak pozwala mi gardło, najwyżej jak mogę, uzewnętrzniam się wręcz w trochę żenujący sposób. Nie wiem, czy to black metal, przede wszystkim to krzyk. Z kolei piosenka, którą napisała Aga, czyli Kwiat, jest zupełnie cicha i spokojna, ale moim zdaniem wyraża taki żal i smutek, jakiego nie wyrazi szloch czy właśnie krzyk.
Ten uśmiech, niewinność i zabawa w klipie do „Łez”, to forma maski, przykrycia tej żółci w środku?
Ania: Hah, to znaczy, to też nie jest tak, że zawsze jesteśmy przesiąknięte żółcią.Przy robieniu tego klipu myślę, że naprawdę byłyśmy wesołe. To wbieganie na stadion, zwoływanie ludzi, żeby udawali kibiców było czymś, co dawało dużo radości i uśmiech tam jest szczery. Ale co do samej relacji klipu i treści piosenki, to rzeczywiście Łzy są dosyć ironiczne i miejscami gorzkie, ale postanowiłyśmy się skupić na jednym pozytywnym wersie tj. „więc otrzyj łzy” i nasza rola w tym klipie polegała właśnie na wesołym ocieraniu łez, mimo tego, że głównego bohatera spotykają sytuacje dosyć smutne – rzuca go dziewczyna, zostaje pobity.
Agnieszka: Wyraz tego teledysku, jest groteskowy w kontraście do naszego zwykłego image'u. Jest w nas i naszej twórczości dużo mroku, ale cieszymy się z grania. Ten teledysk miał oddawać lekko ironiczny charakter piosenki, w dodatku był ekscytującym wydarzeniem - naszą pierwszą dużą produkcją ze współpracą z ekipą filmową Na planie ciągle było mnóstwo śmiechu i myślę, że na ekranie można oglądać jego prawdziwą formę.
Za kilka tygodni zagracie u boku Gruzji – to zespół, którego członkowie mają bezpośredni wkład w kształt polskiego black metalu. Przyznam się, że może to być nie lada wydarzenie dla obu stron. Inicjatywa wyszła ze strony Winiary Bookings, czy to wasz pomysł?
Agnieszka: Winiary napisało do nas z propozycją koncertu idealnie w moje 22 urodziny. Był to najlepszy wymarzony prezent jaki mogłam dostać, bo Gruzja jest aktualnie moim ulubionym zespołem. Tak się składa że dzień wcześniej kupowałam wejściówki na to wydarzenie, ale szczęśliwie (lub nie ) okazało się nie mam wystarczającej kwoty na koncie, więc nie dokończyłam transakcji. To wydarzenie będzie dla mnie jednym z najważniejszych koncertów, a przynajmniej tak na razie to czuję.
Ania: Gramy jeszcze z Gruzją w sierpniu na SoundriveFestival, więc od Wrocławia po Gdańsk. Może stanowimy egzotyczne, ale moim zdaniem dobre połączenie. Jakby ktoś chciał je usłyszeć (właśnie nie za osiem stów;) to organizujemy konkurs na wejściówki, trzeba odpowiedzieć na pytanie "Gdzie się kłębią cienie?". Myślę, że ta fascynacja mrokiem jest jakimś naszym wspólnym mianownikiem.
Mrok towarzyszył wam również w pracy nad utworami do gry komputerowej. Podobnie jak Gruzja, która obecnie jest w trakcie rejestracji całej ścieżki dźwiękowej na potrzeby polskiej produkcji. {Wasza} Gra to dość nietypowy symulator, zresztą jak wszystko co związane ze Szklanymi Oczami. Gracie w ogóle w gry? I najważniejsze, czy ciężar historii nie stanowił problemu w trakcie komponowania?
Agnieszka: Tak, mrok zdecydowanie towarzyszy wszystkim rzeczom powstającym do tej gry, bo katastrofa była przerażająco tragicznym wydarzeniem. Ja osobiście gram dużo w gry, one ogólnie są mocno obecne w moim życiu. Pracuję jako kompozytor i sound designer w firmie zajmującej się tym aspektem branży. Według mnie gry to najwyższa dziedzina sztuki - ponieważ jest syntezą wielu sztuk na raz. Pozwalają silnie oddziaływać na człowieka, i tak jest właśnie w przypadku CLS (ChernoblLiquidators Simulator – przyp.red). Gra bardzo porusza, ponieważ z szacunkiem i całym zaangażowaniem odzwierciedla prawdziwie bolesną i traumatyczną historię.
Ania: W Heroesy i Gothic przegrałam dzieciństwo. Teraz mam komputer, na którym nie polecą dzisiejsze gry, ale jak będę miała nowy, to mam zamiar nadrobić zaległości, bo jestem zafascynowana tym, co dzieje się dzisiaj w świecie gier. A co do Czarnobyla, to napisanie tekstu do tej piosenki było dla mnie bardzo trudne, to znaczy ciężar gatunkowy tej historii na początku mocno mnie przygniótł. Co ja niby mogę wiedzieć o przeżyciach osób, które pracowały w Czarnobylu po wybuchu? Jestem dziewczyną, co żyje sobie w Polsce w roku 2021 i nie spotkała mnie w życiu żadna wielka tragedia. Postanowiłam oddać głos tym ludziom, którzy przeżyli Czarnobyl, którzy sprzątali te radioaktywne odpady, zabijali zwierzęta, które żyły na skażonym terenie, którzy na długi czas opuszali swój kraj i bliskich, by pracować na terenie zony. Te doświadczenia często miały ogromny wpływ na cale ich dalsze życie. Przy pisaniu tekstu korzystałam głównie ze wspomnień likwidatorów zebranych w książce Pawła Sekuły „Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie”. Refren myślę jednak, że jest uniwersalny i w dziwny sposób łączy jednak moje doświadczenia z doświadczeniami likwidatorów i chyba też wielu innych ludzi.
Rozmawiał: Grzegorz Pindor
Foto: Tomasz Makula