Wywiady
Terrordome

Polski thrash metal przeżywa rzadkie wzloty i liczne upadki, a niedawny wzrost zainteresowania tym nurtem dzięki Interceptor czy Pandemic to tylko kropla w morzu potrzeb wielbicieli takiego grania. Krakowska załoga Terrordome nie zważa na trendy, prezentując intensywną hybrydę thrash, crossover i death metalu, opakowanego w nowoczesne brzmienie i mocno zdeklarowany przekaz. O najnowszym albumie „StraightOuttaSmogtown” rozmawialiśmy z Mateuszem „Uappą” Łapczyńskim – gitarzystą i wokalistą grupy.

Grzegorz Pindor
2021-05-30


Debiutowaliście czternaście lat temu EP-ką o bardzo dźwięcznej nazwie „ShitFuckKill”, gdybyś spotkał siebie z tamtego okresu, co byś mu powiedział? Aby nie zbaczał na zmiany w składzie i robił swoje, unikał fałszu na krakowskiej scenie, czy po prostu nadal kochał thrash i robił głupoty?
Obecnie kazałbym takiemu młodemu Uappie poważniej podejść do tematu. Bez półśrodków, bez ustępstw i pobłażania ludziom na swojej drodze. Ale z drugiej strony nie mam sobie nic więcej do zarzucenia - przecież wczesny okres Terrordome to była kwintesencja undergroundowego crossover / thrash metalu. Robiliśmy to, co wiele kapel przychodzi z trudem - byliśmy szczerzy, niesamowicie prawdziwi i naturalnie wkurwieni. Na tym polega progres bycia w zespole - po kilkunastu latach nagle widzisz i czujesz, że twardo dążyłeś do tego właśnie czasu i miejsca, w jakim właśnie teraz się znajdujesz.


Zastanawiam się, czy na tym etapie można już mówić o sukcesie dla Terrordome. Dość szybko wypracowaliście bardzo charakterystyczne brzmienie, gdzie fascynacje Razor i CrypticSlaughtermusiały ustąpić lepszemu opanowaniu instrumentów, a przede wszystkim, wizji mniej chaotycznego metalowego łojenia. Doszedł do tego upór i konsekwencja, a także budowana przez lata sieć kontaktów. Który moment w historii Terrordome uznałbyś za przełomowy?
Sukcesem nazwałbym ostatnie dokonania Power Trip, albo niesamowity album Enforced, kóre wytyczają obecnie nową ścieżkę w historii thrash metalu. Jeżeli chodzi o Terrordome, to przełomowym momentem było już MacheteJustice w 2016 r. - ten album uchylił nam drzwi do koncertów zagranicznych, o które tak bardzo zawsze zabiegaliśmy i bardzo długo pracowaliśmy. Moim zdaniem najnowszy album "StraightOuttaSmogtown" wykopał te drzwi z zawiasów, ale sytuacja pandemiczna kazała nam zawracać, przez co nie możemy normalnie promować albumu, tak jak zwykło się to robić w latach ubiegłych.


Pamiętam, że tuż przed premierą zamówienia na płytę składali nawet popularni amerykańscy muzycy. Sprzedaż płyty tylko ugruntowała to, co myśleliście o albumie, czy otworzyła oczy – jako zespół DIY niejako z impetem wyszliście poza nasz grajdołek?
Sprzedaż albumu po premierze wręcz wybuchła. Byłem zaskoczony, że nowy album tak mógł się przyjąć i nie wiedziałem, że muszę tyle wystać w kolejkach na poczcie (śmiech). Na pewno przyczyniły się do tego recenzje, praca SelfmadegodRecords i pewna strategia pracy nad albumem i merchem, jaką przyjęliśmy. Jako zespół DIY dla mnie, jest to pewien osobisty sukces, ale z mojej perspektywy ciężko mi mówić o jakimś wyjściu poza nasz grajdołek. Wiemy natomiast, że nie musimy bardziej się starać i nie możemy obniżać lotów.


Ja celowo trochę wbijam szpilę w naszą scenę, bo przez te czternaście lat odkąd debiutowaliście, naprawdę niewiele się działo, aby poruszyć płyty tektoniczne polskiego thrash metalu (śmiech). Wydaje mi się, że Wam udało się ruszyć w dobrym momencie fali retro thrashu, ale nawet zagraniczni wykonawcy z czasem polegli. Dość powiedzieć, że nowy album jednej z twarzy tamtego okresu, Evile, wychodzi dopiero po ośmiu latach przerwy. Wy w tym czasie ruszyliście na podbój dwóch kontynentów, scementowaliście przyjaźń z Brazylią (jako krajem i muzykami metalowymi), a do tego zagraliście pokaźną liczbę supportów przed znaczącymi zespołami. Postawię tutaj dość odważną tezę, że złożyło się dobrze – z czego chyba obaj się cieszymy, ale jednym z czynników był (jest?) brak na tyle wytrwałej konkurencji. Przegoniliście resztę.
Powiedzmy to szczerze: tak jak większość ludzi, z którymi mamy do czynienia robi z gęby cholewę, tak samo scena thrash metalowa w Polsce, klęknęła już zanim w ogóle się zaczęła. To była zajawka na jakąś modę. Zespoły myślały, że jak kupią białe adidasy i dadzą matce katanę do obszycia naszywkami, to kluby będą im pękać w szwach po ledwo wydanym demie. Nigdy nie przeszkadzało mi, że na nasze koncerty przychodziło czasem mniej niż 10 osób. Znam ludzi, którzy świrowali na trasie i chcieli zawracać w trzecim dniu, bo "nie było ludzi". Ja wiedziałem, że swoje trzeba przemielić, i aby zagrać ten jebany support przez kimś lepszym, trzeba swoje wypracować. Udało się. Nawet więcej niż nam się zamarzyło (śmiech); ale nie uważam, aby nam odkorbiło - pomimo wielu roszad w zespole, uważam, że nadal jesteśmy całkiem zgranymi i skromnymi typami.


W nowym składzie uderzacie ze zdwojoną moc, a nawet z gęsto sypiącymi się blastami. Poprzedni perkusiści – a raczej ich zmiany – nie były czasem hamulcem, który nie pozwalał na rozwinięcie thrash a momentami death metalowych skrzydeł?
Na nowym albumie wróciliśmy po części do naszej "jedynki", czyli "ShitFuckKill" z 2006 r., na którym było całkiem sporo blastów. Nie sądzę, aby ktoś lub coś nas hamowało, lub ograniczało do rozwijania się bardziej w kierunku thrashu, lub death metalu. Wizja albumu była bardzo spójna jeszcze przed nagrywkami. Jedyny zabieg, który zastosowaliśmy świadomie, to zastąpienie elementów crossover'u znanych z The Bitch! czy MacheteJustice, brutalniejszymi death metalowymi zagrywkami.


Intensyfikacja elementów takich jak blasty, czy wyjście poza „łupaninę” crossover przysłużyło się tej płycie. Mało tego, gatunkowy mariaż dał szansę aby wpleść nieco więcej melodii niż zwykle („Money Kills”), dzięki czemu płyta ma szansę wyjść poza dość hermetyczne thrashowe środowisko. Pandemia dała Wam odpowiedni czas na eksperymenty?  
Pandemia dała nam na pewno spokój, żeby wszystko przemyśleć i dograć w każdym detalu. W poprzednich latach ciągle się śpieszyliśmy. Dokładnie tak jak w muzyce, którą gramy (śmiech). Nagrywanie na szybko, wydawanie płyt na szybko, teledyski w pośpiechu, bo trzeba jeszcze zrobić to i jechać jeszcze tutaj. Każdy numer na "StraightOuttaSmogtown" jest specyficzny, przemyślany, nieraz często po kilka razy przeorganizowywany.


Za tytułem płyty i grafikami jej towarzyszącymi stoi też ukryty ekologiczny koncept. Chociaż, z drugiej strony, nazywasz rzeczy po imieniu w „Plastic Death” – i nie tyczy się to samego Krakowa.
Do sprawy podeszliśmy globalnie, ale na podstawie naszych krakowskich doświadczeń. Smog, problem śmieci, plastikowy syf i rak to elementy, które już bezpośrednio dotyczą naszego pokolenia i które będą tylko narastać. Ale nie tylko o tym mowa. Płyta uderza też w idiotów i ich bezmyślne rządy, czy też w fundamentalizm religijny i pedofilię w instytucjach kościelnych. Do tekstów na "SOS" podszedłem bardzo serio. Wiem, że tego gnijącego i zapadającego się świata nie zmienię, ale to zawsze jakaś cegła w tym murze, który buduje cała nasza scena.


Tylko scena lubi się chować za tym murem, bo jest [tam] bezpiecznie. Kiedy ostatnio czytałeś tekst metalowego utworu, który wbiłby Ci się w pamięć ze względu na przesłanie? Nawet dzisiejszy hardcore stracił na przekazie, bo żyjemy w czasach kiedy liczy się szybki klik i wymowna grafika nie rzadko spłycająca problem, bo przedstawiona raptem w postaci memu.
Ostatnio jakoś w tamtym miesiącu czytałem teksty Infekcji i bardzo utkwił mi w pamięci tekst numeru "Spermowy Mózg". Sam bardzo sporadycznie czytam teksty. Wręcz rzadko mi się zdarza puścić płytę z krążka i usiąść spokojnie na dupie, ale jak tylko mam okazję, robię to. Mając normalną pracę, dodatkowe sprawy, potem band na głowie, gdzie trzeba grać próby i ogarniać całkiem sporo, po prostu jest ciężko. Często tłumaczę się przed samym sobą, że zespół w jakiś sposób zwalnia mnie z obowiązku pójścia na jakiś inny koncert czy czytania tekstów z albumu od deski do deski - mówię sobie wtedy "przecież scena się na mnie nie obrazi" (śmiech).
Poza tym teksty wielu rodzimych bandów metalowych są beznadziejne. Pomijam błędy ortograficzne (tak, jest ich masa), ale są po prostu grafomańskie - ludzie się nie starają, albo tematy zostały już wyczerpane. Nie jest tak! Dobrze czasem napisać tekst, inspirując się innym podobnym tekstem i dołączając do niego swoje autentyczne odczuciai przemyślenia - to nie plagiat! Szybki klik, fajne kolorowe aplikacje i masa, dosłownie tony innych gównianych rzeczy przysłaniają już ten stary dobry metal, hc punk i raczej nikt z obecnego pokolenia millenialsów nie myśli już o tekstach w utworach. Przytoczę tekst Philipa Anselmo z ostatniego koncertu w Warszawie, jak grał set Pantery wraz z The Illegals: "Czytajcie pierdolone teksty numerów, które słuchacie".

Rozmawiał Grzegorz Pindor

Foto: Konrad Krawczyk, Przemography oraz materiały prasowe zespołu