Wywiady
Jeff Bridges

Tego dżentelmena kojarzymy bardziej jako aktora i producenta filmowego – jego rola Bada Blake’a, przebrzmiałej gwiazdy muzyki country w filmie ‘Szalone Serce’ nagrodzona została Oscarem i Złotym Globem. Jeff opowiada nam o komponowaniu piosenek i jego nowych, sygnowanych akustykach Breedlove…

2021-03-03

Muzyka była pierwszą miłością Jeffa Bridgesa, od kiedy odkrył gitarę w swych czasach szkolnych, jeszcze w latach 60. Początkowo rozerwany na pół pomiędzy karierami muzyka i aktora, w końcu postanowił ciągnąć obie te pasje jednocześnie. W roku 2000 wydał płytę „Be Here Soon”, ale do świadomości masowego odbiorcy jego uzdolnienia muzyczne przedostały się dzięki roli Bada Blake’a w filmie „Szalone Serce”. Zagrał tam upadającego i gnębionego przez alkoholizm piosenkarza country.

Od czasu wydania kolejnej płyty w roku 2011, nakładem Blue Note nieustannie koncertował ze swoją kapelą The Abiders (nazwa nawiązuje do kwestii, wypowiadanej przez postać Jeffa w filmie Big Lebowski). Zaangażowany w ochronę środowiska, Bridges nawiązał współpracę z amerykańską manufakturą Breedlove, by wypuścić sygnowane modele zbudowane całkowicie z drewna pozyskiwanego metodą zrównoważonego rozwoju. Cały dochód z tego projektu Jeff Bridges przekazuje na rzecz organizacji non-profit Amazon Conservation Team (współpracującej z rdzennymi mieszkańcami tropikalnej Ameryki Południowej w celu zachowania różnorodności biologicznej lasów deszczowych Amazonii, a także kultury i ziemi rdzennych mieszkańców).

Magazyn Gitarzysta: Grasz na gitarze całe swoje życie i instrument ten jest dla ciebie ważny. Czy muzyka daje ci coś, czego nie może dać aktorstwo?

Pomiędzy tymi zajęciami jest więcej podobieństw niż różnic. Oba wiążą się z samotnością, długimi godzinami spędzonymi na ćwiczeniu, albo na uczeniu się tekstu i przygotowywaniu roli. W obu jest też aspekt pracy zespołowej. Nie ma nic lepszego niż spotkanie z fajnymi ludźmi i zagranie z nimi koncertu wieczorem. Podobnie w filmie, gdzie także współpracujesz z innymi aktorami. Jedyna różnica jest taka, przynajmniej dla mnie, że jako muzyk gram na żywo przed ludźmi, a jako aktor nie stałem na scenie przed publicznością od bardzo dawna.

Podobno kiedy dręczyły cię rozterki, czy związać swoje życie z muzyką, czy z filmem, twój ojciec Lloyd Bridges powiedział ci, że jeśli osiągniesz sukces jako aktor, zawsze będziesz mógł wrócić do muzyki…

Tak. Cieszę się, że posłuchałem rady ojca i postawiłem na aktorstwo. Powiedział: ‘Nie martw się, Jeff. Będziesz mógł realizować wszystkie swoje pasje jako aktor.’ Muzyka z aktorstwem spotkały się dopiero w „Szalonym Sercu” w roku 2009. Wcześniej grałem też muzyka we „Wspaniałych Braciach Baker” w 1989 r., ale tam moja postać była pianistą. Wiesz, ludzie zawsze mają jakiś problem ze zmianą ról, kiedy aktor wchodzi na scenę z instrumentem, albo odwrotnie, kiedy muzyk występuje w filmie. Nie traktuje się tego poważnie. Film „Szalone Serce” miał świetne recenzje i to mi dało do myślenia. Zrozumiałem, że jeśli jeszcze kiedykolwiek mam wrócić do swojego marzenia z młodości, to najlepszy czas jest właśnie teraz.

Twój wcześniejszy album – Be Here Soon – przypominał charakterem Erica Claptona i Steve’a Winwooda, był odmienny od tego co grałeś później. Ile w tym zasługi Michaela McDonalda, z którym współpracowałeś?

Wiele kawałków na tamtej płycie było bardzo starych, niektóre z nich napisałem z Johnem Goodwinem, z którym kumplujemy się od 4 klasy. Michael wniósł sporo do naszej muzyki, ale większość z niej była już napisana, zanim zaczęliśmy nagrywać.

 

„Szalone Serce” otworzyło ci wiele drzwi, jeśli chodzi o nagrywanie i koncertowanie, a styl country/americana jest od tamtej pory twoim znakiem rozpoznawczym. Czy to w nim czujesz się najbardziej komfortowo?

Myślę, że tak. Jestem otwarty na każdy rodzaj muzyki, czy to jazz, czy tzw. ‘amerykański śpiewnik’. Jest ogromna ilość muzyki do odkrycia i eksplorowania w przyszłości.

Są dwa rodzaje gitarzystów: ci, którzy ćwiczą, by doskonalić umiejętności oraz ci, którzy widzą gitarę jedynie jako narzędzie do komponowania piosenek. Do której grupy należysz?

(śmiech) Wiem dokładnie co masz na myśli! Ćwiczenie, człowieku, w tym tkwi tajemnica. To robi dużą różnicę. Mój przyjaciel jest wspaniałym gitarzystą i jeszcze wczoraj proponował mi lekcje przez internet. Z pewnością w to wejdę. Nie jestem gitarzystą solowym – gram głównie podkłady i śpiewam. Ale wiem, że im lepszą mam technikę, tym łatwiej mi się komponuje piosenki. Uważam, że w gitarze wspaniałe jest to, że to bardzo szczery instrument. Im więcej włożysz, tym więcej dostaniesz z powrotem.

Czy nauka gry na gitarze przychodziła ci z łatwością, kiedy zaczynałeś?

Właściwie, to załapałem to całkiem szybko. Ale jednak nie tak szybko jak Jessie, moja córka! Pokazałem jej kilka rzeczy i nauczyła się ich momentalnie. Nawet akord F w otwartej pozycji, z którym większość ludzi ma na początku problem. Żadnego brzęczenia, żadnych stłumionych nut. W dodatku nie mogła zrozumieć co mnie tak dziwi. Właściwie, to rozmawianie teraz na temat grania na gitarze sprawia, że jestem nabuzowany i zainspirowany, żeby popracować nad kilkoma rzeczami. Ale człowieku, pierwsze piosenki… (śmiech) Przecieranie szlaku przez Beatlesów i Boba Dylana było dla mnie ważnym etapem. Muzyką zaraził mnie Beau, mój starszy o 8 lat brat. Interesował się rock’n’rollem – Little Richard, Chuck Berry, Buddy Holly – ich kawałki były częścią mojego repertuaru.

Jakie gitary wybierałeś i na jakich grałeś w ostatnich latach?

Kiedy zaczynałem, grałem na Danelectro mojego brata. Mój ojciec miał akustyka Goya, na którym także lubiłem od czasu do czasu grać. Potem były to różne instrumenty. Nadal mam kilka Telecasterów i kilka Gibsonów J-25, a jedną z moich ulubionych gitar jest Gibson Roy Smeck. Obecnie gram na akustykach Breedlove i Gretschu Country, którego używałem w ‘Szalonym Sercu’.

Jeśli miałbyś uratować jeden instrument z pożaru – a wiemy, że miałeś już takie doświadczenie – który by to był?

Cokolwiek leży najbliżej ciebie, łapiesz i wybiegasz! Zdarzył mi się pożar domu i wiem, że nie ma wtedy czasu na myślenie. Jeśli byłoby to możliwe, uratowałbym gitarę Breedlove.

Czy miałeś do czynienia z instrumentami tej marki zanim pojawił się pomysł stworzenia sygnatur?

Nie. Właściwie to Chris Pelonis, dyrektor muzyczny mojego zespołu, nakierował mnie na tę markę. Prowadzi sklep gitarowy niedaleko Santa Barbara i ma je w ofercie od jakiegoś czasu. Zasugerował mi, żebym je sobie przetestował i byłem zaczarowany ich brzmieniem i wygodą gry. Wówczas umówił mnie z Tomem Bedellem, właścicielem firmy. Okazało się, że mamy wiele wspólnego i świetnie się dogadujemy. Tom jest fanem koncepcji wykorzystywania drewna z drzew pozyskiwanych w sposób zrównoważony, tak aby nie niszczyć środowiska. Dlatego lubi stosować drewno myrtlewood rosnące na wybrzeżach Oregonu, gdzie ma siedzibę Breedlove. Entuzjastycznie zareagował na mój pomysł zbudowania sygnatury, na której mógłbym się lepiej wyrażać artystycznie i zaoferował swoją wiedzę lutniczą. Ważne dla mnie było, by na gryfie znalazły się słowa ‘all in this together’ (wszyscy w tym razem), które odzwierciedlają moją życiową filozofię. Cokolwiek dzieje się na tej planecie, zarówno w skali makro, jak i w mikro, wszyscy jesteśmy w tym razem.

Jakiego akustyka używałeś przed Breedlove?

Uwielbiam Gibsony J-45. To był zawsze ten rodzaj brzmienia, który miałem w głowie. Oczywiście wyjaśniłem wszystko ludziom z Breedlove i to był nasz punkt wyjścia do stworzenia sygnatury.

Breedlove oferuje szeroką gamę modeli, które są adresowane do fingerpickerów, gitarzystów używających standardowej kostki, albo tych co grają raz palcami, raz kostką. Do której grupy należy twoja sygnatura?

Sam gram na oba sposoby, więc ta seria nie jest adresowana tylko do jednej grupy. Pierwszym modelem był Oregon Concerto Bourbon – najdroższy, bo kosztujący w okolicach 2500 dolarów.

Czy macie w planach opracowanie kilku linii tych sygnatur w różnych przedziałach cenowych?

Tak, firma ma w tej linii ‘Organic’ kilka różnych modeli, wykorzystujących rozmaite drewna. Są też takie, które kosztują 1000 czy nawet 700 dolarów. Myślę, że różne pułapy cenowe sprawią, że przesłanie trafi do większej ilości gitarzystów.

Pracowałeś z wieloma swoimi idolami w tych wszystkich latach, łącznie z Bobem Dylanem w roku 2003, przy filmie ‘Jeźdźcy Apokalipsy’. Czy miałeś okazję z nim pogadać o muzyce, albo pograć?

Cóż to było za wspaniałe doświadczenie! Niewielu ludzi widziało ten film. A szkoda, bo uważam, że Bob jest naprawdę dobrym aktorem. Larry Charles, reżyser, dał mi wolną rękę. Zasugerował, że powinienem z Bobem trochę poćwiczyć. Spędziliśmy razem pół dnia i było świetnie. To było coś jak zabawa z kumplem w dzieciństwie. Któregoś dnia usłyszałem pukanie do drzwi mojej przyczepy. To był Bob, który spytał: ‘Nie chciałbyś sobie pokostkować?’ Zagraliśmy więc kilka kawałków, ale byłem tak zestresowany, że trzęsły mi się ręce (śmiech). Miałem też wiele innych okazji do grania ze świetnymi muzykami, np. z Davidem Crosbym czy Jacksonem Brownem.

Minęło niemal 10 lat od wydania twojej poprzedniej płyty. Czy masz jakąś nową w piekarniku?

Yeah! Mam już stosik piosenek. Z pewnością pojawi się kolejny album, a za nim koncerty, kiedy tylko to wszystko wróci do normy.

Wydajesz się być szczęśliwym i doceniać sukces, który osiągnąłeś, zarówno osobiście, jak i profesjonalnie. Czy jest coś co zrobiłbyś w swoim życiu inaczej?

Kiedy patrzę na Chrisa Pelonisa w moim zespole i widzę co potrafi, wówczas żałuję, że nie spędziłem więcej czasu na szlifowaniu umiejętności, szczególnie w młodszym wieku. Mógłbym utrzymać stały poziom, jeśli chodzi o poświęcanie czasu na instrument przez te wszystkie lata. I tyle. Mam szczęście, że mam rodzinę, przyjaciół i karierę filmową, a teraz jeszcze muzyka powróciła do mojego życia. Czuję się cholernym farciarzem. Nie mógłbym prosić o nic więcej.

Zdjęcia: Audrey Hall

Powiązane artykuły