Jego przygoda z zespołem Rush trwała 40 lat. Zakończenie działalności trio nie oznaczało jednak emerytury. Geddy Lee nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Co prawda ostatnio bardziej od koncertowania pociąga go pisanie książek, ale kto wie, co przyniesie przyszłość…
Cztery dekady grania na basie w jednym zespole to szmat czasu. W tym numerze Gitarzysty możecie przeczytać wywiad z Grzegorzem Kapołką, który powiedział nam, że każdy muzyk musi być przygotowany na zmiany. Nic nie trwa wiecznie, wszystko ma swój początek oraz koniec. Nie da się ukryć, że po 40 latach grania pod jednym szyldem, znalezienie sobie nowego miejsca na Ziemi musi być wyjątkowo trudne.
Geddy Lee nie wie jeszcze jak potoczy się jego dalsza kariera, ale jedno jest pewne - nadal chce grać na basie. Dobrą rozgrzewką przed nową drogą życia okazała się… książka. Pod koniec ubiegłego roku Geddy Lee wydał „The Big Beautiful Book Of Bass”. Ten piękny 408-stronicowy album to idealny punkt wyjścia do rozmów o gitarach basowych i przyszłości 66-letniego muzyka.
Magazyn Gitarzysta: „The Big Beautiful Book Of Bass” to nie tylko zdjęcia twoich ulubionych gitar. Mam wrażenie, że za ich pomocą opowiadasz niesamowitą historię rock’n’rolla…
Geddy Lee: Praca nad książką była dla mnie świetną zabawą, ale i ogromną lekcją antropologii. Z historycznego punktu widzenia, największa rewolucja spotkała nas w połowie lat 60. Chodzi oczywiście o pojawienie się Beatlesów. Ten zespół zmienił wszystko. Ludzie zapragnęli mieć własne basy, gitary i perkusje. Zapotrzebowanie na instrumenty wzrosło i wszystkie firmy, które zajmowały się ich produkcją musiały zmienić swoje podejście do biznesu. Rewolucję można było zaobserwować w każdej fabryce, która wówczas funkcjonowała. Wszystko to działo się naprawdę szybko, a produkcja instrumentów po prostu eksplodowała.
W książce zwracasz uwagę na to, jak zmiany wpłynęły na firmę Fender.
Stres związany z rosnącą produkcją był tak ogromny, że Leo i jego partner chcieli zrezygnować z prowadzonej wówczas działalności. Między innymi dlatego Fender zdecydował się sprzedać swoje udziały przedsiębiorstwu CBS w 1965 roku. Wiele czynników przyczyniło się do podjęcia takiej decyzji. Firma bardzo się wtedy zmieniła.
Czemu zdecydowałeś się zacząć zbierać basy Fendera?
Bardzo przywiązałem się do instrumentu, na którym wówczas grałem. W tamtych czasach był to mój absolutny numer jeden. Chodzi oczywiście o Jazz bass z 1972 roku. Kiedy zdobyłem pierwszy egzemplarz pochodzący jeszcze z czasów, kiedy CBS nie mieli nic wspólnego z Fenderem, zauważyłem pewne różnice. Instrumenty były podobne, ale nie takie same. Zacząłem zwracać na to uwagę i zastanawiać się, kiedy dokładnie pojawiły się zmiany i jak przebiegała ewolucja tych basów pomiędzy 1960, a 1972 rokiem. Postanowiłem więc kupić gitary pochodzące z tego wyjątkowego okresu, przetestować każdą z nich i wnikliwie przeanalizować wszystkie zmiany. Ogrywanie wszystkich tych instrumentów było fascynujące. Wnioski są takie, że Jazz bass to wciąż Jazz bass, ale już nie ten z 1962 roku.
Twój sygnowany model produkowany jest już od 20 lat. Może warto pomyśleć o jakieś jubileuszowej serii, która uwzględni wyniki twoich analiz?
Naprawdę jestem już aż tak stary?! To niegłupi pomysł, muszę się nad tym głębiej zastanowić. Dziękuję! Myślę, że jubileuszowa gitara powinna być jak najbliższa modelowi z 1962 roku, którą również posiadam.
Dlaczego?
To był magiczny rok dla Jazz bassów Fendera. Myślę, że to najważniejszy wniosek z mojego gitarowego śledztwa. Wszyscy mówili, że model z 1962 roku to ten jedyny, a ja zastanawiałem się dlaczego. Po wnikliwych testach muszę stwierdzić, że faktycznie coś w tym jest. W „The Big Beautiful Book Of Bass” znajduje się esej, w którym wyjaśniam, dlaczego właśnie ten model stał się taką ikoną. Wpłynęło na to wiele zmiennych, które dziwnym trafem spotkały się właśnie w 1962 roku.
Książka póki co nie doczekała się polskiego przekładu więc zdradź nam trochę więcej informacji na ten temat…
Pierwsza fundamentalna zmiana wiąże się z odejściem od koncentrycznych pokręteł. Co ciekawe, pierwsze projekty zakładały, że gitara od razu będzie miała trzy gałki, jakie znamy z jej późniejszych instrumentów. Leo zmienił jednak zdanie i w 1962 roku wykorzystano pokrętła koncentryczne. To był naprawdę świetny czas dla Fendera i jego współpracowników. W 1962 roku, szczególnie na początku, w gitarach instalowano przepiękne gryfy wykonane z drzewa różanego. Gra się na nich wyjątkowo dobrze. Nie można też zapominać o przetwornikach. Pochodzące z tamtego okresu pickupy grają głośniej. Słychać to szczególnie podczas grania na żywo. W trasie „R40” miałem ze sobą aż 27 różnych basów więc miałem okazję to porównać.
27 różnych basów?!
To łączna liczba gitar basowych, które miałem ze sobą. Większość to bardziej współczesne Jazz bassy. Tylko kilka pochodziło z czasów „przed CBS”. Kiedy zmienia się gitarę praktycznie w każdej piosence, trudno jest nie zauważyć różnic poziomów, które towarzyszą różnym instrumentom. Za każdym razem, gdy podpinałem model z 1962 roku zastanawiałem się „co się właśnie stało?!”. Ten bas naprawdę żyje własnym życiem. Pamiętam, że pierwszy egzemplarz jaki udało mi się zdobyć był zielony. Czekałem na coś bardziej customowego, ale byłem bardzo niecierpliwy i w ten sposób w moje ręce trafiła gitara w kolorze „foam green”. Granie na niej było prawdziwą magią. Byłem zszokowany jak bardzo różni się od mojego modelu z 1972 roku. Po latach wciąż wracam do tej gitary zarówno podczas nagrań, jak i w trakcie komponowania i ćwiczeń.
Grałeś na tej gitarze, gdy Yes trafiło do Rock And Roll Hall Of Fame w 2017 roku.
Kiedy do mnie zadzwonili i poprosili żebym się tam zjawił pomyślałem, że muszę zagrać na jakimś Rickenbackerze. W końcu na takiej gitarze grał tam mój bohater - Chris Squire. Problem polegał na tym, że za każdym razem, gdy podpinałem mojego zielonego Fendera, ten brzmiał zdecydowanie lepiej. Mam nadzieję, że nikt nie ma mi za złe, że finalnie wybrałem Jazz bassa.
Myślisz, że Leo Fender potrafiłby przenieść najlepsze elementy modelu z 1962 roku do współczesnych gitar?
Nie mam pojęcia. Trudno byłoby dziś odtworzyć tamten czas. Nie zapominajmy też o 50-letnim drewnie i specyfice przetworników, które wówczas konstruowano.
Czy za przetworniki odpowiadała wówczas słynna Abigail Ybarra?
Nie mam pewności. A nawet jeśli, to mam wrażenie, że było jeszcze wiele innych zmiennych, które tworzyły magię tych instrumentów.
Który Jazz bass może dorównać modelowi z 1962 roku?
Myślę, że model z 1972 roku, który również ma w sobie coś magicznego. Gram na nim od wielu lat i jestem naprawdę zadowolony. Zanim moja basowa obsesja zaczęła się na dobre, próbowałem znaleźć zastępstwo dla tej gitary. Nie było to proste zadanie, bo chyba nic nie brzmi podobnie do tego instrumentu. Myślę, że właśnie te poszukiwania zapoczątkowały moją basową manię. Cały czas zadawałem sobie pytanie - co sprawia, że mój model z 1972 roku brzmi tak wyjątkowo?
Czy udało ci się w końcu znaleźć instrument, który odpowiadałby brzmieniu twojej gitary?
Pamiętam jak dziś, że siedziałem wówczas w studiu i porównywałem różne basy, co miałem już wtedy w zwyczaju. Słuchałem świetnego numeru „Territory” od kanadyjskiego zespołu Wintersleep. Chłopaki zapytali, czy zgodziłbym się zagrać w tym utworze. Piosenka bardzo mi się spodobała i właśnie wtedy, w studiu zjawił się kurier z Jazz bassem z 1972 roku w kolorze „blonde”. Kupiłem go na eBayu, oczywiście w ramach moich wieloletnich poszukiwań. Skully (techniczny - dop. red.) od razu wymienił struny i kiedy podłączyłem bas do wzmacniacza okazało się, że brzmi niemal identycznie jak moja gitara numer jeden! Tyle lat poszukiwań, aż pewnego dnia gitara kupiona po okazyjnej cenie na internetowej aukcji po prostu trafia pod drzwi mojego studia.
Udało ci się dojść do tego, co takiego wyjątkowego ma w sobie twój instrument?
To są rzeczy, które bardzo trudno jest zmierzyć. Zrobiłem co mogłem, żeby rozwiązać tę zagadkę, ale żeby mieć pewność, musiałbym uczestniczyć w procesie powstawania mojego instrumentu. To wypadkowa tego kto zajmował się jego produkcją, z jakich materiałów skorzystał no i… jakie towarzyszyły temu czary.
Najważniejsze, że instrument idealnie spełnia twoje potrzeby.
Dokładnie!
Myślisz, że dotarłeś już do końca swoich poszukiwań? Możesz uznać się za eksperta, czy masz w planach kolejne testy?
Nie uważam się za eksperta. Cały czas się uczę i mam wrażenie, że dopiero odkrywam świat gitarowych maniaków. Podczas pracy nad książką poznałem wiele wspaniałych osób, które uwielbiają zagłębiać się w tematy związane z budową i specyfiką instrumentów muzycznych. Uwielbiam nasze wspólne spotkania przy winie i długie rozmowy na temat gitar.
Jak odnajdujesz się w świecie bez zespołu Rush? Cieszysz się, że to koniec długich podróży autobusem, czy może już tęsknisz za trasami koncertowymi?
Z pewnością nie tęsknię za podróżami autobusem. Co prawda nadal dużo podróżuję, ale tym razem są to wyjazdy z moją żoną, więc to zupełnie inna bajka. Brakuje mi jednak grania. Koncerty Rush były jak trzygodzinny maraton i chyba za tym tęsknię najbardziej.
Wasza wspólna droga trwała 40 lat. Na pewno nie jest łatwo odnaleźć się w nowej rzeczywistości…
Każdy wspólny koncert był dla mnie czymś w rodzaju ekstremalnego wyzwania dla mojego mózgu i gitarowych umiejętności. Zdarzały się wieczory, kiedy nie wiedziałem, czy znowu uda mi się dać z siebie wszystko. Wystarczyło jednak wejść na scenę. Wtedy czułem, że mogę wszystko.
Twoje obowiązki wykraczały poza ramy tego, co zazwyczaj robi basista. Grałeś również na klawiszach, obsługiwałeś swoje efekty i śpiewałeś. Nie czułeś, że jest tego za dużo?
Te wszystkie dodatkowe elementy niewątpliwie potrafiły mnie rozpraszać. Trudno jest osiągnąć mistrzostwo w jednej dziedzinie, jeśli musisz robić inne rzeczy. Neil często mówił, że to jak biec maraton i jednocześnie rozwiązywać w głowie matematyczne równania. Po jakimś czasie ta wielozadaniowość po prostu go przerastała. Ciało musi być zawsze przystosowane do pracy jaką chcemy je obciążyć.
Czy 40 lat koncertowania wpłynęło jakoś na twoje zdrowie?
Na szczęście nie. Jestem młody ciałem i duchem. Niestety, metryka już tego nie potwierdza.
Miałeś kiedyś problemy z RSI (uraz wskutek powtarzającego się wysiłku - dop. red.)?
Na szczęście nie, chociaż zdarzyło mi się kiedyś zmiażdżyć palce podczas trasy koncertowej. Ich końcówki dochodziły do siebie przez półtora roku. Myślę, że uszkodziłem nerwy, które potrzebowały sporo na regenerację. Nie gram już teraz tak dużo jak kiedyś, ale moje palce wciąż potrafią wrócić do czasów świetności, gdy tylko odpowiednio się do tego przyłożę. Nie da się jednak ukryć, że gdybym jutro miał zagrać koncert z Rush, ręce mogłyby mnie później nieco boleć.
Twój styl gry ma w sobie coś z… flamenco.
To prawda. Ten sposób grania zrodził się z frustracji. Zależało mi na tym, żeby moje brzmienie miało nieco więcej twangu i slapu, ale nie czułem się wystarczająco komfortowo w graniu klangiem. Wypracowałem więc technikę, która pozwoliła mi uzyskać odpowiedni sound przy graniu palcami. Osiągam brzmienie z większą ilością drive’u, ale muszę robić te dziwne ruchy – udaję, że używam kostki, której tak naprawdę tam nie ma.
Mam wrażenie, że wciąż drzemią w tobie ogromne pokłady kreatywności. A skoro książka jest już skończona, wypadałoby znaleźć sobie nowe zajęcie…
Czas pokaże w jakim kierunku pójdę. Na ten moment nie wiem jeszcze, co dalej. Wszystkie basy, które pojawiły się w książce powinny zostać teraz odpowiednio wykorzystane. Każdego dnia patrzą na mnie z wyrzutem i wywołują ogromne poczucie winy. Cały czas słyszę w głowie „dobrze nas wykorzystaj!”.
Czy często zgłaszają się do ciebie zespoły, które chcą, żebyś wyprodukował ich nagrania?
W latach 80. zdarzyło mi się wyprodukować kilka płyt, ale już bardzo dawno z nikim nie rozmawiałem o takim rodzaju współpracy. Nie mam chyba cierpliwości, żeby siedzieć w studiu i pracować nad cudzym materiałem. To naprawdę trudna praca. Produkcją powinni zajmować się ludzie, którzy naprawdę kochają długie godziny spędzane w studiu. Myślę, że Alex ma do tego znacznie lepsze predyspozycje niż ja.
W jakich porach najlepiej ci się pracuje?
Lubię wchodzić do studia od rana, gdy jestem świeży i wypoczęty. Pracuję wtedy do jakiejś 17 i kiedy kończę, zjawia się Alex. On uwielbia siedzieć nad muzyką po nocach. Dla mnie to czas na relaks w domu. Otwieram butelkę dobrego wina, jem smaczną kolację i delektuję się udanym dniem. Bardzo się cieszę, że w naturalny sposób wypracowaliśmy sobie ten dwuzmianowy tryb pracy. Ja wychodzę, Alex wchodzi i ponownie spotykamy się rano.
Czy członkowie zespołu Rush nadal trzymają się razem?
O tak. Jesteśmy bardzo blisko. Nawet dzisiaj rano ucięliśmy sobie z Alexem miłą pogawędkę. Staramy się widywać jak najczęściej. Nie dalej jak trzy tygodnie temu byłem w Los Angeles, gdzie odwiedziłem Neila. Po zakończeniu działalności zespołu musiało minąć trochę czasu, żeby każdy odnalazł się w nowych projektach i przemyślał, co chce robić dalej. Wszyscy byliśmy jednak zgodni co do tego, że nasza przyjaźń jest najważniejsza.
Ludzie są bardzo ciekawi tego jak przez lata układały się wasze relacje. Nie myślałeś o nowej książce, tym razem nieco bardziej autobiograficznej?
To zabawne, że odkąd napisałem książkę o gitarach basowych, wszyscy domagają się powstania autobiografii - „zrobiłeś już swoją śmieszną książeczkę o basach, teraz pora na coś poważnego!”. Wydaje mi się, że nie jestem na to gotowy. Moja historia wcale nie dobiegła końca i za wcześnie jeszcze na autobiografię. Może oszukuję sam siebie, ale wydaje mi się, że to nie jest najlepszy moment na taką książkę. Mam kilka pomysłów na nowe wydawnictwa, ale żadne z nich nie ma nic wspólnego z autobiografią.
Znowu coś o gitarach basowych?
Może tak, może nie… czas pokaże co z tego wyjdzie.
A może książka o winie?
O winie powiedziano już wystarczająco dużo. Moje wynurzenia na ten temat są całkowicie zbędne.
Możesz zawsze dołączyć do innego zespołu…
Kilku muzyków faktycznie zgłosiło się z różnymi propozycjami współpracy, ale przed wyruszeniem w trasę z jakimś nowym zespołem, musiałbym naprawdę poczuć, że „to jest to”. Myślę, że wciąż leczę kaca po Rush. Pogodzenie się z tym, że ta przygoda dobiegła końca może jeszcze chwilę potrwać.