"Hemispheres" to ostatnia część fantastycznej trylogii kanadyjskiego tria Rush zapoczątkowanej na przełomowym albumie „2112”, do dziś uważanym za arcydzieło progresywnego hard rocka.
Od 1976 grupa Geddy'ego Lee przez kolejne trzy lata rozwijała uniwersum "2112", poszerzając go o znakomity "A Farewell to Kings" (1977) i bezpośrednią kontynuację epickiego numeru z tego krążka "Cygnus X-1 Book I: The Voyage", którą ostatecznie zatytułowano po prostu "Cygnus X-1 Book II: Hemispheres". To właśnie ta niespełna dwudziestominutowa kompozycja dała tytuł krążkowi "Hemispheres" (1978). W obozie Rush to płyta ważna. Po pierwsze zamykała bodaj najbardziej znaczący okres twórczości Kanadyjczyków, okres progresywno hard rockowych oper science-fiction, które utorowały trio drogę do pierwszej ligi prog-rocka (mimo że przecież wtedy największe sukcesy święcił punk rock, będący zaprzeczeniem progresywności), a jak można powiedzieć z dzisiejszej perspektywy, również do historii muzyki w ogóle. Po drugie kończyła dla Rush lata siedemdziesiąte, a po trzecie, wielu twierdzi, w tym sami muzycy, że był to koniec pierwszego etapu działalności. Po tym materiale zespół postanowił odejść od wielowątkowych form, stawiając raczej na piosenkowy charakter. Jak wspominał Neil Peart: "(...) pod koniec sesji "Hemispheres" doszliśmy do wniosku, że już nigdy nie będziemy nagrywali w ten sposób. Właśnie wtedy daliśmy sobie spokój z dłuższymi formami".
Co ciekawe, "Hemispheres" dla wielu muzyków parających się współczesną progresją, nawet dziś uchodzi za krążek epokowy. Między innymi Mike Portnoy przekłada ten album ponad chociażby "2112" i wymienia go w gronie najważniejszych dla siebie dziesięciu wydawnictw w historii gatunku, nawet mimo tego, że z całej "fantastycznej trylogii" "Hemispheres" był w swoich czasach oceniany chyba najsłabiej. Bez wątpienia oparł się próbie czasu, bo zamykający blaszkę, instrumentalny "La Villa Strangiato" stał się koncertowym killerem na następne dziesięciolecia, a "Cygnus X-1 Book II" do dziś potrafi zachwycić, w jaki sposób operową formę Rush przetransportowali na grunt złożonego technicznie hard rocka. W każdym razie robota, którą odwalono w walijskim Rockfield Studios i londyńskim Trident Studio gdzie dogrywano wokale, później tak świetnie wyprodukowana przez Terry'ego Browna (będącego zresztą jednym z ojców sukcesu brzmienia Rush), przetrwała wszystkie te epoki.
W ubiegłym roku "Hemispheres" skończyło czterdzieści lat. Solenizantka obchodziła swój jubileusz trochę w cieniu innego niezwykle ważnego wydarzenia - zawieszenia działalności Rush. Geddy Lee, Alex Lifeson i Neil Peart po pięćdziesięciu latach na scenie, w 2018 roku powiedzieli dość. Jeśli zaś chodzi o "Hemispheres", to na wznowienie z okazji czterdziestolecia odświeżono okładkę, a do środka wciśnięto bogato ilustrowany booklet z całą genezą krążka. Prócz płyty z oryginalnym materiałem, do pudełka dołożono drugi krążek zawierający wygrzebany z zakurzonych szuflad, nigdy wcześniej niepublikowany i naprawdę jak na bootleq świetny jakościowo zapis koncertu z holenderskiego Pinkpop Festival z 1979 roku (zagrano chociażby "Xanadu" i "Closer To The Edge" z "A Farewell to Kings" oraz znaczną część materiału z "Hemispheres") oraz odtworzony na żywo w Arizonie w 1978 roku pełny utwór "2112".
Wznowienie "Hemispheres" to przede wszystkim gratka dla fanów Rush. Natomiast dla tych, którzy albumu nie znają, znakomita okazja do nadrobienia zaległości z absolutnej klasyki brzmień progresywnych, bo ten album należy do kanonu wydawnictw, które kształtowały światowy prog-rock.