Muzyk odkrywca, wirtuoz, gitarzysta. Pochodzi z Kielc, mówi się o nim człowiek-orkiestra. Jest wirtuozem gitary akustycznej…
Do perfekcji opanował technikę zwaną fingerstyle, dzięki której potrafi całą zespołową aranżację wyczarować przy pomocy jednego instrumentu. Miłośnik jazzu, klasyki, rocka, bluesa, muzyki latynoskej. Artysta o wielkim talencie i wyobraźni, która nie poddaje się żadnym kanonom.
Grzegorz Kabasa: Na początek prolog artysty, za który chwaląc się, dziękujemy.
Piotr Restecki: Od tego muszę zacząć, jest mi bardzo miło, że takie pismo jak „Gitarzysta” interesuje się moją twórczością. Zauważyłem, że nie jestem obojętny dla słuchaczy. Z pomocą Czytelników zostałem zauważony, zacząłem coś znaczyć.
Skąd się wzięło Twoje zamiłowanie do muzyki?
Dla mnie muzyka była sprawą oczywistą. Wstaję rano i muzyka jest we mnie, nie mogę bez niej żyć. Tak było na początku i tak jest do dziś. Zawsze chciałem na czymś grać, ale nie wiedziałem jak to ugryźć. Nie było dostępu do instrumentów. Taka sytuacja jak w Afryce, chcesz grać musisz sobie sam zbudować narzędzie. Kierowała mną bardziej chęć tworzenia muzyki, niż jakiś samorozwój. Bardzo mi się podoba, gdy nazywasz mnie muzykiem, a nie gitarzystą. Używam tego instrumentu jako narzędzia do realizacji swoich artystycznych koncepcji. To, że się pojawiają różne, trudne elementy techniczne, to widoczne tak ma być, tak to czuję, ale to nie jest istota zagadnienia.
Tyle instrumentów, a Ty wybrałeś gitarę – dlaczego?
Początkowo interesowałem się instrumentami klawiszowymi, ale moim zdaniem z gitary można wydobyć więcej ekspresji. Dla mnie gitara ma większe możliwości brzmieniowe. Sześć strun i olbrzymie pole do realizacji muzycznych koncepcji.
No, ale są wielcy tego muzycznego świata, którzy twierdzą, że jesteśmy świadkami zmierzchu popularności twórczości gitarowej.
Ja uważam, że przeciwnie, świat się w ostatnim okresie bardzo rozwinął jeżeli chodzi o gitarystykę, nastąpił niesamowity progres. W gitarze cała masa dźwięków jest nadal nieodkryta. Ogromne możliwości techniczne samych muzyków jak i rozbudowana technologia sprzętowa, kreują niesamowity potencjał. Na swojej najnowszej płycie powracam do urządzeń, których nigdy nie preferowałem. Mam na myśli np. looper. Zawsze byłem typem typu „One Man Show”, ale obecnie eksperymentuję z tą zabawką. Mistrzem w tym zakresie jest u nas Krzysztof Ścierański, ale ja odkrywam dla siebie nowe pole do muzycznych eksperymentów. Długo szukałem pomysłu na wykorzystanie loopera. Chodzi o to, aby nie było to powtarzanie utartych schematów. Wgrywamy jakiś motyw i na nim improwizujemy pół godziny nudne solówki. Postanowiłem użyć wokali jako dźwięków rytmiczno-podkładowych do melodii granej na gitarze. Czyli odwrócenie sytuacji, zazwyczaj wokal tworzy główny temat, gitara jest akompaniamentem. U mnie harmonię tworzą głosy. Jest reakcja pozytywna na koncertach, więc chyba wszystko się udało.
Twoje pierwsze gitary?
Mój pierwszy instrument, pomijając trzepaczkę do dywanów, to bezimienna gitara rosyjska, która stała sobie samotnie przy śmietniku. Wszystko zgodnie z amatorską procedurą. Struny piętnaście centymetrów od gryfu i inne charakterystyczne wady. Odnawiałem ją przerabiałem, aż w końcu się rozpadła. Potem było znacznie lepiej, nabyłem Fendera Stratocastera i to model Richie Sambora, ale gdy zainteresowałem się techniką fingerstyle, zainspirowany twórczością Cheta Atkinsa powróciłem do gitar akustycznych. W międzyczasie trochę zaangażowałem się w edukację klasyczną, jednak dusza rockandrollowca zwyciężyła i przestałem się tym nurtem profesjonalnie zajmować. Dużą rolę odegrało tu samo środowisko, w którym moim zadaniem zauważyć można przerost formy nad treścią. Najmniej w tym wszystkim chodzi o muzykę. Za dużo dywagacji o kulturze dźwięku, tworzenia barier, których w muzyce bardzo nie lubię. Obserwując konkursy, plebiscyty daje się odczuć, że wielu uczestników jest ograniczonych barierami różnych stylistyk. Wykonawcy stają się monotematyczni, mówiąc prosto myślą podobnie, grają podobnie i muzyka na tym cierpi.
Odnoszę wrażenie, że także w muzyce rockowej artyści nie chcą eksperymentować, boją się odejścia od schematu, działają zachowawczo. Wielu moich kolegów, którzy są wykształceni muzycznie, posiadają profesjonalny fundament do realizacji działań artystycznych, zaangażowali się w chałturę. Okazuje się, że chęć zarobkowania staje się ważniejsza niż jakość. To nie powinno mieć miejsca. Dla mnie jest dobijające, że nagle z wielkiego jazzmana ktoś staje się discopolowcem. Z mojego punktu widzenia, lepiej byłoby zająć się jakimś dochodowym interesem pozamuzycznym, niż uprawiać chałturniczy proceder. Walczymy, tworzymy coś, poszukujemy, eksperymentujemy, rozwijamy, żeby muzyka była ciekawsza, a tu nagle ktoś zarzuca wszystko i wybiera łatwiznę. To już nie chodzi o same dźwięki, ważne, że przez sztukę świat powinien stawać się lepszy.
Powróćmy do stylu, wybrałeś technikę fingerstyle, skąd ta fascynacja?
W różnych okresach swojej pracy twórczej, korzystałem z wielu rodzajów instrumentów. Gitara akustyczna, klasyczna, elektryczna były zawsze w obrębie moich zainteresowań. Jednak gdy znalazłem pokrewieństwo pomiędzy szlachetnością muzyki klasycznej i rockiem postanowiłem pozostać wierny gitarze akustycznej, gdyż to ona jest najbliższa mojemu odczuwaniu ekspresji związanej z tym instrumentem. Wielu muzyków używa akustyka w sposób podobny do grania na klasyku, bądź elektryku. To błąd, to są różne instrumenty i należy na nich grać w odmienny sposób, aby wydobyć z nich ich największe walory. Używanie samych paznokci przy grze klasycznej jest standardem, ale już na akustyku sprawdza się słabiej. Gramy tappingiem, ale pod warunkiem myślenia o ekspresji. Tu akustyk brzmi dźwiękami z mojej duszy. Zainteresowanie gitarą akustyczną jest starsze niż moja przygoda z muzyką Tommy Emmanuela czy Cheta Atkinsa. Oni zwrócili moją uwagę na technikę fingerstyle, lecz akustyka poznałem wcześniej. Wtedy nie znałem jeszcze muzyki nawet samego Jimi Hendrixa, mistrza dźwięków elektrycznych.
Opowiedz nam coś o kuchni kompozytorskiej. Jak się realizuje proces twórczy w twoim wydaniu?
Granie, tworzenie, to jest pewna forma medytacji. Wchodzimy w pewien trans, nad którym tak naprawdę nie mamy kontroli. Z tego stanu wynikają jakieś melodie, ale do końca nie wiem jak to tworzę. Nie wiem jak opisać ten stan, po prostu biorę gitarę i to się dzieje samo. Tak jakby ktoś to za mnie robił. Proces świadomego tworzenia zaczyna się gdy czuję, że muszę się zatrzymać nad jakimś fragmentem. Coś zmienić, poprawić. Czasem nagle pojawiają się zaskakujące dźwięki. Tak jak się to stało na przykład w utworze „When It Ceases To Rain”, gdy zacząłem grać poza kapodastrem i zabrzmiały krople deszczu. Wtedy zrozumiałem o czym gram – gram o deszczu. Obecnie powracam do tego, od czego zaczynałem, czyli do wykorzystywania przy komponowaniu gitarowej technologii. Efekty chorus, reverb, delay. Takie znane urządzenia, których już używałem, ale teraz wydaje się, że korzystam z nich bardziej świadomie. Mam dużo różnych tematów, które nie zostały dokończone. Przychodzi czas gdy je odkopuję i zaczynam aranżować. W tym momencie robię to już całkowicie świadomie. Zaczynam się zastanawiać. Mam temat, który pierwotnie był balladą, ale okazuje się, że brzmi on świetnie w rytmie rumby flamenco, następuje przemiana i modyfikuję kompozycję.
Nie kusi Cię koncepcja „żywego” zespołu?
Współpraca z innymi muzykami, to wspaniała sprawa. Gdy koncertujesz solo, nie ma kontaktu, interakcji z artystami na scenie, brakuje tego. Grałem w zespołach country, koncertowaliśmy w Europie i wszystko było ok, jednak ze względów organizacyjnych duży zespół, to przedsięwzięcie trudne do realizacji. Ciężko zbudować skład, który będzie w ciągłej gotowości. W chwili obecnej występy solowe są dla mnie najlepszą opcją, chociaż nie wiem co się wydarzy za moment.
Aby zagrać solo, trzeba po prostu umieć świetnie grać. Jak się dochodzi do takiej techniki jak Twoja?
Przede wszystkim to nie tylko ćwiczenia, ale trzeba słuchać dużo różnej muzyki. Wielu młodych gitarzystów popełnia błąd inspirując się wyłącznie twórczością gitarową. Patrząc całościowo na dany zespół uczymy się aranżacji. Analizujemy jak gra bas, perkusja, klawisze, wszystko staje się zrozumiałe, potem wystarczy to połączyć w ramach jednej gitary i powstaje fingerstyle. Pazurek na kciuk i mamy narzędzie obsługujące struny basowe, pozostałe palce odpowiadają za melodię. Ogromną ilość ćwiczeń można znaleźć w internecie. Tommy Emmanuel bardzo prosto wszystko w swoich szkołach tłumaczy. Należy zacząć od metody „bum, cik” (przyp. red.: szczegóły w sieci).
Twoje myślenie o muzyce nie jest ściśle ukierunkowane na jeden styl, wykorzystujesz cały arsenał środków artystycznego wyrazu.
Dla mnie jest to naturalne. Uważam, że skoro coś zostało wymyślone, to można z tej spuścizny korzystać. Grając koncerty często spotykam ludzi, którzy nie do końca wiedzą, czego się mogą po moim występie spodziewać. Właśnie przez różnorodność stylistyczną koncert staje się bardziej atrakcyjny i w ten sposób wzbudza większe zainteresowanie u mniej zaawansowanego odbiorcy. Problem w tym, że wielu muzyków zamiast poszukiwań, eksperymentów wybiera ucieczkę w łatwe rejony muzyki komercyjnej. Oczywiście w pewien sposób wszystko jest komercją, ale istotny jest sposób prezentacji. Ktoś stwierdził, że mam wyczucie publiczności. To cecha, której się można nauczyć, ale trzeba chcieć. Reagowanie na zachowanie publiczności, umiejętność stworzenia odpowiedniej atmosfery, która może uratować występ, gdy jest ciężko. Dotrzeć do słuchacza swoją muzyką, bez szukania najbardziej banalnych metod. Rolą muzyka jest także kreowanie gustów, a nie tylko im schlebianie, a to nie jest takie proste.
Czy zajmujesz się muzyczną edukacją młodzieży?
Głównie polega to na prowadzeniu warsztatów. Wprawdzie był okres, gdy nauczałem w szkole muzycznej, ale natłok zajęć obecnie mi to uniemożliwia. Przed wieczornymi koncertami spotykam się z młodzieżą i tam pokazuję arkana gry techniką fingerstyle. Zdarza się, że przyjeżdżam do szkoły i prezentuję uczniom jakieś rzeczy. Młodzi na co dzień ćwiczą kompozycje Bacha, Sora czy Giulianiego, a tu pojawia się Restecki i robi w głowach zamęt. Zamieszanie mile, bądź niemile widziane.
Miałeś, czy masz nadal jakichś gitarowych idoli?
Jeśli chodzi o polski rynek muzyczny, to wielkie wrażenie na mnie wywarli Jacek Królik i Grzegorz Skawiński. Może nie jestem fanem etapu zespołu ONA, ale Kombii brzmi świetnie. Natomiast gdy usłyszałem grę Jacka w grupie Chłopcy z Placu Broni, to zaniemówiłem. Nie wierzyłem, że ktoś w Polsce może tak grać. Zachodni mistrzowie? Zawsze płakałem na koncertach Joe Satrianiego i Steve Vai’a. To pierwsi idole, którzy odegrali bardzo dużą rolę w moim rozwoju jako gitarzysty. Potem oczywiście Emmanuel. Udało mi się z nim nawet zagrać, ale dziś poszukuję własnej drogi. Nie staram się ich naśladować, wręcz staram się unikać melodyki charakterystycznej dla ich stylu.
Opowiedz o swoim dorobku płytowym.
Nagrałem trzy płyty, lecz dostępne są tylko dwie „Więcej niż słowa” i „One Question”. Pierwszy album nie do końca mnie przekonuje i nie zdecydowałem się na jego publikację. Już niebawem na rynku pojawi się kolejna propozycja pt. „Beyond The Shadow”. Ona powinna się ukazać już w lutym, ale po przesłuchaniu materiału, zdecydowałem, że trzeba sprawę ponownie przemyśleć, trochę przearanżować i dlatego tyle mi zeszło z tym projektem. Ogólnie jest zainteresowanie albumami, zwłaszcza podczas koncertów, więc nie mogę narzekać.
W jaki sposób nagrywasz?
Jeśli chodzi o studio, zdaję się na profesjonalistów. Idę do studia i w towarzystwie zawodowego realizatora nagrywam każdy utwór kilka razy, aby następnie wybrać tę najlepszą wersję. Zawsze grałem na tzw. setkę bez żadnych nakładek. Nawet gdy gdzieś zdarzyła się jakiś mała niedokładność zostawiam to bez korekty, preferuję naturalność. Chcę, aby muzyka była „żywa” nawet ta ze studia. Teraz, gdy mam zamiar używać loopera, ta sytuacja pewnie się trochę zmieni.
Czy jesteś muzykiem niszowym?
Jestem w ogóle przeciwnikiem szufladkowania muzyki. Z tych sztucznych podziałów rodzą się te wszystkie bariery. Coś jest niszowe? Jeśli odpowiednio się na koncercie zaprezentuję nie odczuwam, aby publiczność traktowała moją muzykę jako niszową. Sztuczne podziały tworzą niepotrzebną nomenklaturę.
A skąd nuta etniczna w twojej twórczości?
To chyba zawdzięczam swoim podróżom. Odwiedzając różne regiony świata w sposób naturalny czerpię z muzycznych tradycji różnych kontynentów. Bliskie są mi rytmy latynoskie, ale wiem, że gdy występuję gdzieś daleko, to słuchacze oczekują ode mnie pokazania mojej naturalnej słowiańskiej melodyki. Ją bardzo kultywuję, gdyż to ona gra mi w duszy. Te moje ballady pełne słowiańskiej nostalgii są na świecie najbardziej popularne.
Spójrzmy na twoje zaplecze techniczne.
Zacznijmy od gitary. Mimo, że nie preferuję jednej firmy, od lat moją faworytką na wszelkie trudne sytuacje, jest Cole Clark Fat Lady 2. Kiedyś specjalnie dla mnie gitarę skonstruował lutnik z Singapuru. Jest to Maestro Singa Custom Shop. Ostatnio kilka kompozycji zagrałem na rezofonicznym instrumencie firmy Baton Rouge, który odkryłem podczas targów muzycznych. Ona sprawiła, że pojawiła się nowa przestrzeń, nowe obszary dźwięku. Posiadam także elektryka Baton Rouge oraz akustyczną gitarę Ovation, która służy do eksperymentów. Najczęściej gram na niej swoje medytacje. Na jednej z moich najpopularniejszych kompozycji użyłem jej jako taki instrument etniczny strojąc wszystkie struny do C. Improwizuję tu na dużym pogłosie. Wzmacniacz to 100 W Martinello – rewelacyjna produkcja Marcina Czarneckiego. Oczywiście także efekty: Boss Loop Station RC-30, Zoom MS-70CDR jako chorus i delay, dalej EBow wydłużający dźwięk i Vintage Delay firmy Behringer. Do tego Dunlop Cry Baby. Wszystko połączone kabelkami David Laboga i już.
Przejdźmy do istoty, trochę filozofii. Co jest najważniejsze w Twojej twórczości?
Przede wszystkim melodyka. Melodia, która wyłania się z każdej kompozycji. Jeżeli ktoś to zaśpiewa, powstanie piosenka. Dla mnie to są piosenki komponowane na gitarę solo. Rytm, harmonia, efekty specjalne to elementy wspomagające. Cała technika gry stanowi narzędzie do poznania istoty, tego co w duszy gra. Jest ona ważna w momencie rozwoju, potem przestaje mieć znaczenie. Pomaga nam, lecz jest tyle rzeczy do odkrycia, że przestajemy kłaść na nią nacisk. Wystarczy zagłębić się w różne nieparzyste metra, aby otworzyć przed sobą nową muzyczną przestrzeń. W moim przypadku nie wystarczyłoby życia, na poznanie wszystkich nieodkrytych artystycznych obszarów. Gitara się nie kończy, a jeżeli ktoś tak sądzi, to jest na początku własnego końca. Młodym adeptom sztuki gitarowej mogę tylko poradzić: szukajcie własnej drogi, nie naśladujcie, nie idźcie na łatwiznę. Bądźcie, poszukiwaczami, odkrywcami własnego stylu. Ilość odtworzeń w Internecie nie jest gwarantem jakości, artystycznego kunsztu, liczy się autentyczność, pokazanie własnego ja.
Rozmawiał: Grzegorz Kabasa
Foto: Michał Walczak, Maciej Grabski