Rzadko ulegający fałszywej skromności szwedzki wirtuoz opowiada o (czymś w rodzaju) bluesa oraz o (zaprojektowanym przez siebie) sprzęcie, wybuchając przy okazji gniewem. Dwukrotnie…
„Problem z wami, ludźmi pracującymi dla mediów jest taki, że wszyscy zadajecie te same, oklepane pytania. Bez obrazy…” Nie obrażamy się – to jest właśnie prawdziwy Yngwie, z którym chcieliśmy się spotkać – ostry i bezpośredni. Nie zdążyliśmy jeszcze nawet usiąść na fotelach, a ten wielki Szwed zdołał już soczyście zmieszać z błotem całą naszą ‘żałosną’ branżę. Zrobił to jednak z takim wdziękiem i na tyle stylowo, że nie sposób było się na niego obrażać.
Malmsteen przyleciał na kilka dni do Londynu, aby porozmawiać z europejskimi mediami na temat jego nowej płyty: ‘Blue Lightning’. Ubrany od góry do dołu w drogo wyglądające markowe, skórzane ciuchy, wygląda na znacznie mniej niż 55 lat, które widać w metryce. Kiedy się z nim spotykamy, ma już za sobą wiele wywiadów, podczas których odpowiadał na powtarzające się, niemal identyczne pytania o jego przywiązanie do Stratów, Marshalli, Hendrixa i Paganiniego… Teraz kolej na nas. Próbujemy więc naszego pierwszego ruchu pionkiem na szachownicy: ‘Nowa płyta wychodzi niemal dokładnie po 35 latach od wydania Rising Force...’ Nie skończyliśmy jeszcze pytania, a już widzimy jego ironiczny uśmiech i lekko dostrzegalne wzruszenie ramionami. Mistrz zdecydowanie nie jest dziś w nostalgicznym nastroju.
Nowy krążek jest w zamierzeniu Malmsteena ‘płytą bluesową’. Zawiera miks jego własnych kompozycji z kowerami takimi jak ‘Purple Haze’ Hendrixa, ‘While My Guitar Gently Weeps’ Beatlesów czy ‘Paint It Black’ Stonesów. Może to zdziwić tych, którzy kojarzą tego szwedzkiego wirtuoza z wprowadzeniem na muzyczne sceny neo-klasycznego szredu w latach 80. Jednakże element bluesowy zawsze był w jego muzyce obecny. „Blues był pierwszym stylem w jakim zacząłem się uczyć gry na gitarze w wieku 7 lat. Ograniczenia bluesa – hmm, a może nie tyle samego bluesa co pentatoniki i skali zwanej bluesową, doprowadziły mnie do poszukiwań bardziej złożonych harmonii poza bluesem.”
Mówiąc wprost, Malmsteen zaczął wówczas intensywną eksplorację muzyki klasycznej, w której szukał inspiracji, ale – jak dodaje: „Blues nigdy ze mnie nie wyszedł, a kiedy go grałem, ludzie mówili, że powinienem poświęcić mu całą płytę.” No i nagrał. A kiedy nadszedł ten moment, rozpoczął się trudny proces gromadzenia repertuaru. „Niektóre utwory były dla mnie oczywiste.” – mówi Yngwie. „Na temat innych rozmyślałem godzinami. Wybierałem dobre piosenki, nie patrząc na nazwiska ich twórców lub gitarzystów, którzy je spopularyzowali. Niektóre z nich grałem już w przeszłości, np. ‘Purple Haze’ czy ‘Smoke On The Water’. ‘Demon’s Eye’ wykonywałem jako gitarzysta, ale nigdy wcześniej nie śpiewałem. Zrobiłem to tym razem i różnica jest spora.”
Czując, że atmosfera uległa ociepleniu, próbujemy kolejnego numeru z nostalgicznym pytaniem. Biorąc pod uwagę wysoki poziom, na którym jako gitarzysta był już w czasach Rising Force, jak jego zdaniem rozwinął się przez ostatnie 35 lat? „Jak to ujął Paganini: Musisz czuć się silnym, by sprawić, że inni poczują się silni. Cały czas powinieneś mieć pasję i energię do działania. Szczególnie jeśli jesteś takim artystą jak ja. Podążam swoją własną ścieżką. Wielu artystów i wiele zespołów jest w stanie wiecznego poszukiwania swojej drogi. Ale nie ja – ja nie szukam już niczego.” A co z techniką? – pytamy – bo któż lepiej zna się na technice niż nasz szacowny rozmówca. „Technika to tylko wyrazy w słowniku.” – odpowiada Yngwie – Moim zadaniem jest wybranie garści słów i zbudowanie z nich powieści.”
JEDNOOSOBOWA ORKIESTRA
Czy ‘Blue Lightning’ jest faktycznie albumem bluesowym? Nie do końca. Gdy go posłuchacie, nie przyjdzie Wam do głowy myśl, że właśnie odkryliście zaginione arcydzieła Petera Greena czy Muddy’ego Watersa. Co zresztą przyznaje sam Malmsteen: „Nadal możesz mnie tam odnaleźć. Nie jest to bluesowa płyta sensu stricto.” W rzeczywistości jest to klasyczny Malmsteen – aranże na bogato i gitarowa wirtuozeria przyprawiająca o opad szczęki. Zabawne jest to, że bluesowe DNA najmocniej wyczuwalne jest w jego własnych kompozycjach, a nie w kowerach.
Podobnie jak na ostatnich płytach, nasz rozmówca sam wykonuje tu linie wokalne i gra na wszystkich instrumentach. „Śpiewam odkąd zajmuję się muzyką.” – mówi nam Yngwie – „W moich pierwszych zespołach, jeszcze kiedy mieszkałem w Szwecji, pełniłem rolę wokalisty.” W tym momencie wstawiliśmy lekkomyślnie nogę pomiędzy drzwi i futrynę, a robiąc to musieliśmy nadepnąć na jakiś bolesny odcisk… Pytanie brzmiało mniej więcej tak: ‘Czy nie brakuje ci pracy z zespołem tak jak za dawnych czasów? Lubisz mieć wszystko pod kontrolą?' „Nigdy nie było żadnego zespołu! Mam nadzieję, że wyrażam się jasno?” – wybucha gniewem Yngwie – „Kiedy słuchasz wczesnych płyt, wyprodukowanych przeze mnie, to słyszysz partie bębnów, które sam napisałem, partie basu, które wymyśliłem, klawisze, które skomponowałem, melodie i teksty, które narodziły się w mojej głowie. Pokazywałem tylko palcem innym muzykom: ty zagraj na basie, a ty na perkusji… a potem po wszystkim: ok, oto wasza wypłata. I tyle.”
Kontynuując, Malmsteen znów powtarza: „To nigdy nie był zespół! Wielu ludzi ma z tym jakiś problem, a szczególnie wokaliści. Większość z nich myśli, że są ważniejsi od klawiszowca czy basisty. Ja tak nie uważam. Wokal to tylko kolejna część jakiejś większej całości.” „Pytasz czy lubię mieć wszystko pod kontrolą? No jasne, że tak. A to dlatego, że to właśnie ja wszystko to komponuję. Ludzie myślą (tu Yngwie udaje angielski akcent z wyższych sfer): ‘Och, on jest egoistycznym skurczybykiem.’ To nie ma z tym nic wspólnego. Jestem artystą, tak jak jest nim malarz. Maluję swój własny obraz. Jestem jak pisarz, który samodzielnie pisze swoją własną książkę.”
„Pomyśl o kompozytorach takich jak Bach, Vivaldi, Mozart. Czwarty wiolonczelista z orkiestry nie wychodzi przed szereg mówiąc: ‘Nie chcę grać tutaj Cis. Czy mogę zamiast tego zagrać C?’ Nie, tam ma być Cis! Koniec dyskusji. Niestety w muzyce rockowej, w 99,99 % przypadków ludzie mają z tym jakiś problem. Czy to, że na płycie wystąpił wokalista oznacza, że ma cokolwiek wspólnego z tą muzyką? Nie, on po prostu śpiewa napisane przeze mnie melodie. To wszystko.”
No dobra, czas pójść dalej. Najnowszy album brzmi tak, jakby był nagrywany podczas koncertu. Jesteśmy zdezorientowani… „Oczywiście nie został nagrany na koncercie, bo sam gram tu wszystkie partie.” – mówi śmiejąc się – „Ale zgadza się… brzmi dość ‘koncertowo’.” OK, a jak do tego doszło? „Mam swój własny system. Nagrywam jeden ślad wokalu, jeden ślad solówki i tak dalej, a potem zostawiam wszystko i zajmuję się czymś innym. Zwykle wyruszam w trasę. Ponownie odsłuchuję materiał dopiero kiedy wrócę. To świetny sposób by mieć dystans do tego co się robi. Zamykanie się w studio i siedzenie tam do czasu aż płyta będzie skończona jest zbyt trudne. Brakuje perspektywy. Jesteś zbyt blisko. Próbowałem już kiedyś nagrywać na siłę aż do skutku, ale nic z tego nie wyszło.”
DOM, SŁODKI DOM
Czas abyśmy włożyli palec pomiędzy młot i kowadło po raz drugi… Zauważamy fakt, że nowa płyta Malmsteena została zarejestrowana w jego domowym studio. I to był nasz duży błąd. „Nie nazywałbym tego ‘domowym studio’.” – odpowiada wzburzony – „To normalne ‘wypasione’ studio. OK? W moim domu, w sensie: w moim budynku, ale nie jest to jakiś pieprzony komputer z myszką! Mam wielkie konsolety, lampowy sprzęt… wszystkie tego typu bajery. Jest odpowiednie. Znajduje się w moim domu, ale nie jest to jakieś tam domowe studio.” „Mam coś co nazywam ‘Pokojem Zagłady’. Jest tam 20 omikrofonowanych kolumn ustawionych na głośność stadionową. Mój dom to stara kolonialna posiadłość. Wybebeszyłem kwatery służących i zrobiłem tam ten ‘Pokój Zagłady’. A w reżyserce mam 58 wzmacniaczy Marshalla.”
Z pewnością nie było naszą intencją sugerować, że Yngwie nagrał płytę na przenośnym Portastudio i paru starych głośniczkach hi-fi. Na szczęście nasz rozmówca szybko ochłonął i ruszyliśmy z rozmową dalej... „Jeśli wpadnie mi do głowy jakiś pomysł mogę wejść na piętro i go od razu zarejestrować.” – mówi – „Piękne jest to, że to co spontanicznie nagram może być przechowane w oryginalnej postaci. Kiedyś, kiedy materiał rejestrowało się w wynajętym studio, musiałem zapisywać sobie pomysły na kasetach, a potem odtwarzać je z najmniejszymi detalami ponownie. To nigdy się nie sprawdzało. Pomysł w swej pierwotnej, oryginalnej postaci jest zawsze najlepszy. Teraz jest to możliwe.”
Jeśli chodzi o sprzęt, jakiego Malmsteen użył do nagrania nowej płyty, nie ma tu jakichś większych niespodzianek, które mogłyby Was specjalnie zaskoczyć… „Nadal gram na swojej sygnaturze: Fender Yngwie Malmsteen Stratocaster. Jest oparta na Stracie z 1972 roku, który miał gryf przykręcany czterema, a nie trzema śrubami. Instrument ma skalopowaną podstrunnicę i zaprojektowane przeze mnie przetworniki Seymoura Duncana. Gitarę wpinam do zaprojektowanego przeze mnie efektu Fender Yngwie Malmsteen Overdrive i do także przeze mnie zaprojektowanego wzmacniacza Marshall YJM100. I to w zasadzie cały mój sprzęt.”
W latach 80., Yngwie Malmsteen i Eric Clapton byli pierwszymi gitarzystami, którym Fender produkował sygnowane modele gitar. Niemniej do dziś Yngwie jest bardzo podniecony faktem posiadania swojego autografu na główce gitary. „To było czyste szaleństwo! Kiedy pojawiłem się na muzycznej scenie, niemal każda firma na świecie mówiła mi: ‘Chcesz zrobić gitarę u nas!’. Jedynym wyjątkiem byli dwaj producenci: Fender i Marshall. Fender nigdy nie dał nikomu instrumentu. Nigdy. Potem wysłali gitarę do mnie i powiedzieli, że chcą zrobić model z moim nazwiskiem na nim… A przy okazji, w tym roku wyszedł specjalny model jubileuszowy. Gryf jest wzorowany na roczniku ‘68, czyli jest klonowy, ale bez wstawki z tyłu i ma naklejaną klonową podstrunnicę. W ten sposób robiono gryfy tylko przez półtora roku, w 1968 i 1969 roku.”
Nowy model 30th Anniversary Custom Shop dostępny jest w kolorach Olympic White, Burgundy Mist, Sonic Blue i Candy Apple Red. Posiada oczywiście skalopowaną podstrunnicę i przetworniki Seymour Duncan YJM Fury, które zastąpiły używane przez muzyka wcześniej DiMarzio. „Kiedy przyjechałem do Stanów, skontaktowała się ze mną firma DiMarzio. Wszyscy używali wówczas humbuckerów. Powiedziałem im: dlaczego nie ustawicie dwóch cewek jedna nad drugą? Dźwięk będzie ten sam, ale bez szumów. Zrobili więc swój pierwszy bezszumowy singiel o nazwie HS-1, czyli ‘Humbucking Strat One’. Powiedziałem im, że nie podoba mi się jego brzmienie, więc zrobili dla mnie drugą wersję, nazwaną HS-2. Ta także nie przypadła mi do gustu, więc wykonali kolejną: HS-3. Szczerze mówiąc to nadal nie było to czego chciałem, ale odpowiedzieli, że to wszystko na co ich stać. No i używałem tego HS-3 przez dwadzieścia pieprzonych lat. Singiel nie miał wprawdzie szumów, ale wybitnej tonalności także nie miał. Był martwy.
Kiedy skontaktował się ze mną Seymour Duncan, usłyszałem: ‘Wiemy, że używasz HS-3, ale obiecujemy, że potrafimy zrobić dla ciebie dużo lepszy pickup.’ Po jakimś czasie przysłali mi prototyp i... Nie podobał mi się. Wtedy zapytali co dokładnie mi się nie podobało i tak spędziliśmy kolejny rok na wymianie spostrzeżeń. Zbudowali 59 prototypów w wersjach pod mostek, w środek i pod gryf. We wszystkich tych pozycjach jest teraz inny przetwornik, inne magnesy, inne druty… Seymour Duncan nie powiedział, że ‘to wszystko na co ich stać’. Dłubali i dłubali aż do momentu, w którym powiedziałem, że jestem szczęśliwy. To mnie kompletnie rozwaliło. Warto zwrócić uwagę na determinację inżynierów tej firmy.” Yngwie jest bardziej niż ‘zadowolony’ z nowych pickupów. Biorąc do ręki nasz rejestrator krzyczy do mikrofonu: „Pozwólcie, że powiem to głośno i wyraźnie. Jeśli grasz na Stratocasterze i zainstalujesz w swojej gitarze te przystawki to umrzesz i pójdziesz do pieprzonego nieba! To nie ściema. Mają wszystko o czym zawsze marzyłeś. Brzmienie. Responsywność. Brak Szumów. A przetwornik pod mostkiem nie brzmi ‘cienko’ jak inne single.”
Malmsteen preferuje duże główki Strata z lat 70. utrzymując, że większa masa oznacza więcej harmonicznych.
Stratocastery to nie wszystko – drugą pasją gitarzysty są samochody marki Ferrari.
POD PRĄD
Jedną z rzeczy wyróżniających Malmsteena w latach 80. był jego zdecydowany sprzeciw wobec powszechnie obowiązującego szrederskiego dyktatu ostro zakończonych główek, humbuckerów i floyd-rose’ów. Przypomnieliśmy mu o tym. „Nigdy nie użyłbym Floyda.” – prycha z pogardą – „Są okropne. Blokada odcina struny na siodełku, a przecież cała odpowiedź harmoniczna instrumentu kryje się w główce. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego miałbym korzystać z takiego mostka. Moje Straty nie rozstrajają się przecież.”
„Humbuckerów także nie lubię. Wolę brzmienie singli. W tradycyjnym humbuckerze definicja nuty staje się niewyraźna. Powodem jest szerokie pole magnetyczne. Pole przystawki typu single-coil zbiera sygnał z krótszego odcinka struny, przez co jest bardziej precyzyjne. Minusem jest za to szum. Ale kiedy nałożysz na siebie dwie cewki pionowo, masz zalety singla bez szumu. Humbuckery są też zwykle mocniejsze, przez co sygnał szybko się przesterowuje. Moje pickupy nie są aż tak mocne. Czysty sound z gitary idzie do efektu Fendera, który zaprojektowałem. Tam dopiero sygnał jest podbijany i idzie wprost do Marshalla, którego zaprojektowałem, a który tak naprawdę jest przerobionym 1959 Super Lead.”
Cały sprzęt Malmsteena jest pomyślany tak, by zapewnić niemal skrzypcową klarowność. Niewielu gitarzystów jest tak zaangażowanych w tworzenie sprzętu i niewielu ma taką wiedzę jak on. Jeśli ten fakt jakimś cudem Wam umknął w tej rozmowie: Yngwie brał udział w konstruowaniu wszystkich swoich gitar i całego backline’u. Jak sam mówi: „To jest mój wybrany arsenał. Kiedy idę na wojnę, tej właśnie broni używam.”
Wywiad naturalnie biegnie ku końcowi. Spotkanie z tak silną osobowością jaką jest Yngwie J Malmsteen zawsze jest wielką frajdą. Owszem, momentami bywa spięty, ale jest też bardziej charyzmatyczny i zabawniejszy niż moglibyście przypuszczać. Nawet Ci z Was, którzy na co dzień nie słuchają tego rodzaju muzyki muszą przyznać, że jest to fenomenalny gitarzysta. A my nie możemy sobie przypomnieć przypadku, kiedy ostatni raz osoba, z którą przeprowadzamy wywiad pokazywała nam na telefonie jak dobrym kumplom swoje prywatne zdjęcia domu, studia i kolekcji Ferrari.
Jak już wspominaliśmy wcześniej – i powtórzymy to teraz po raz kolejny – Jego najnowsza płyta nie jest stricte bluesowa (przynajmniej naszym zdaniem). To muzyka, która uczyniła go sławnym, dając mu dużą kolonialną posiadłość i drogie samochody, a także nazwisko na produktach wielkich marek takich jak Fender i Marshall. Jak sam mówi, podąża swoją własną ścieżką, a obowiązujące trendy ma tam gdzie światło nie sięga. A skoro tak, to nie mogliśmy się powstrzymać i nie zapytać: biorąc pod uwagę jego niesławne olbrzymie ego, czy nagrywając płytę taką jak ‘Blue Lightning’ robi to dla siebie czy dla fanów, próbując dać im to czego oczekują? „Przede wszystkim muszę nagrać płytę, którą sam lubię – odpowiada nam – „Nawet gdybym próbował, nie sądzę abym potrafił zaspokoić kilka miliardów ludzi żyjących na tej planecie.”