Wywiady
Adam Rajczyba (Strain)

O kondycji gitarowego grania, rodzinnej atmosferze na polskiej scenie rockowej i programach typu talent-show, rozmawiamy z Adamem Rajczybą – basistą zespołu Strain...

Bartłomiej Luzak
2019-08-06

(W trakcie spotkania towarzyszył nam również Mateusz Galecki, wokalista i gitarzysta grupy, który z czasem, również włączył się do rozmowy.)

Bartłomiej Luzak: Minęło już przeszło pół roku od premiery waszej drugiej płyty. Jak nowy materiał przyjął się na koncertach?

Adam Rajczyba: Mam wrażenie, że dobrze. Granie tych kawałków wciąż sprawia nam ogromną frajdę, co nie jest takie oczywiste, kiedy w kółko wykonuje się te same utwory. Patrząc na żywiołowe reakcje w trakcie koncertów i biorąc pod uwagę wszystkie niesamowicie miłe rozmowy, które odbywamy już za kulisami, mam wrażenie, że publiczność też jest zadowolona.

A jak przyjęła się sama płyta?

Adam: Oczekiwania były niewątpliwie duże. Szczególnie jeśli chodzi o osoby, które już od jakiegoś czasu śledzą naszą karierę. Ci, którym przypadła do gustu pierwsza płyta, nie spodziewali się tego, że stylistyka drugiego krążka może okazać się nieco inna. Oczywiście dla wielu osób było to pozytywnym zaskoczeniem. Są jednak tacy słuchacze, którzy zdecydowanie wolą nasz debiutancki materiał i chyba nie ma w tym nic złego. Zawsze staramy się pisać utwory, które czujemy i które chcemy grać w danym momencie. Osobiście bardzo nie lubię przywiązywać się do wcześniej założonej stylistyki. Bardzo często jest to sztuczne i niepotrzebne. Słuchając nowego albumu jakiegoś artysty liczę na element zaskoczenia. Zawsze szukam w muzyce czegoś nowego i inspirującego. Nie jestem fanem powtarzania tych samych, ogranych i sprawdzonych patentów na każdym kolejnym krążku. Kupując nową płytę zespołu takiego jak AC/DC zawsze wiesz czego możesz się spodziewać. Dla mnie, taki układ jest mało satysfakcjonujący.

Zdecydowaliście się na selfpublishing. Czy po tym jak pojawiliście się w Must Be The Music żadna wytwórnia nie była zainteresowana wydaniem waszej płyty? A może chodziło o pełną niezależność?

Adam: Nie chodziło o to czy ktoś był zainteresowany wydaniem naszej płyty, czy też nie. Tak poważny ruch zawsze wiąże się z wieloma innymi kwestiami, na które trzeba się odpowiednio przygotować. Kontrakt z wytwórnią jest oczywiście ogromną nobilitacją dla zespołu i często pozwala dotrzeć z materiałem do znacznie szerszego grona odbiorców, natomiast myślę, że na wszystko jest odpowiedni czas i moment. Mimo że nasza popularność wzrosła po występie w Must Be The Music, mam wrażenie, że nie był to czas na wydawanie płyty z ramienia wytwórni. Druga sprawa, o której wspomniałeś, to niezależność przy tworzeniu materiału. W przypadku zespołu, który dopiero kreuje swoją muzyczną tożsamość, bardzo ważne jest zarejestrowanie dokładnie tego co w danym momencie gra nam w duszy. Każde kolejne nagrania w studio to duża dawka nowej wiedzy i doświadczeń, które przekładają się później na kolejne wydawnictwa. Selfpublishing wybacza trochę więcej i na pewno warto przetrzeć tę ścieżkę, nawet jeśli w późniejszej perspektywie pojawi się na horyzoncie możliwość wydania płyty pod jakimś konkretnym szyldem wydawniczym.

Wspomnieliście o tym, że wasza popularność po programie Must Be The Music wzrosła. Jak patrzycie na to doświadczenie z perspektywy czasu?

Mateusz Galecki: Udział w Must Be The Music na pewno trochę nam pomógł. Jeśli chodzi o rozpoznawalność to na tym polu nie zmieniło się aż tak wiele. Wiadomo, że przybyło nam trochę fanów, ale nie wskoczyliśmy na jakąś wyższą półkę.

Wiele zespołów rockowych podchodzi do takich programów bardzo sceptycznie. Jak myślicie, z czego to wynika? Jak wyglądała wasza kalkulacja zysków i strat przed podjęciem decyzji o wyjeździe na casting?

Mateusz: Wydaje mi się, że uprzedzenia wynikają przede wszystkim z formuły jaką muszą zaakceptować zespoły idące do talent show. Popatrz jak wygląda scena w telewizji i wyobraź sobie na niej na przykład The Doors. Nasza kalkulacja była prosta – po prostu stwierdziliśmy, że chcemy pokazać się szerszej publiczności. Po programie przybyło nam trochę nowych słuchaczy. Często mówiono nam: „chłopaki nie pasujecie do tego programu, ale dzięki, że do niego poszliście, bo inaczej nigdy bym o was nie usłyszał(a)”.

Czy to właśnie udział w programie pomógł wam podjąć współpracę z takimi artystami jak Jankiel (Acid Drinkers), Marek Piekarczyk i Janusz Niekrasz (TSA) oraz Krzysztof Zalewski?

Mateusz: Te znajomości wypracowaliśmy sobie raczej swoim uporem, pracą i przede wszystkim muzyką. Spośród muzyków, których wymieniłeś, tylko Marek podjął z nami współpracę już po udziale w programie telewizyjnym. Wszyscy pozostali artyści mieli swój wkład w nagrywanie pierwszej płyty, którą wydaliśmy w 2015 roku.

Można powiedzieć, że mamy w Polsce scenę rockową, która nawzajem się wspiera i gdzie doświadczeni artyści chętnie pomagają tym, którzy dopiero poszukują swojej drogi?

Adam: To zależy co masz na myśli mówiąc „wspiera” i o kim właściwie myślisz. Na polskiej scenie rockowej znajdziesz ludzi, którzy dbają przede wszystkim o siebie samych i nie za bardzo interesują się innymi. Są też tacy, którzy mają w sobie tę ideę bycia częścią czegoś większego i nie chcą, żeby to umarło. Właśnie dlatego decydują się pomagać innym, którzy wybrali podobną drogę do nich. My trafialiśmy przede wszystkim na artystów z tej drugiej grupy.

Jak wyglądała praca ze wspomnianymi wcześniej muzykami. Spotkaliście się w studio jak kumple, czy jednak czuło się pewnego rodzaju respekt przed ich muzycznymi dokonaniami?

Mateusz: Za każdym razem czuliśmy ogromny respekt, głównie z uwagi na ich profesjonalizm i umiejętności. Do dziś pamiętam jak wielkie wrażenie zrobił na nas Krzysiek Zalewski. Po jednym, czy dwóch przesłuchaniach naszej piosenki, po prostu wpadł do studia i z biegu nagrał tak wspaniałe chórki, że lekko nas przytkało. Ludzie, którzy siedzą w branży muzycznej od dawna dobrze zdają sobie sprawę z tego, co liczy się tutaj najbardziej. Oni doskonale wiedzą, że trzeba się wyluzować i czerpać radość z nagrywania. Właśnie wtedy do głowy wpadają najlepsze pomysły. Dokładnie tak samo było z Januszem Niekraszem i Jankielem. Nieco inaczej patrzyliśmy na Marka Piekarczyka. To dla nas człowiek legenda i absolutnie niesamowity, niepowtarzalny wokalista. Słuchałem TSA będąc jeszcze naprawdę małym dzieciakiem. To, że Marek zaśpiewał w naszym utworze, to dla nas przede wszystkim ogromna nobilitacja. Naprawdę niewielu polskich artystów może pochwalić się tak niesamowitą ekspresją. Jego głos w „Ucieczkach” dodał tej piosence niepowtarzalnej głębi.

 

Jak oceniacie kondycję współczesnego rocka? Patrząc na najczęściej odtwarzane teledyski na YouTube, można odnieść wrażenie, że gitarowe granie zeszło gdzieś do podziemia…

Adam: Jeśli zeszło do podziemia, to nie uważam, że jest coś w tym złego. To prawda, że zespołom gitarowym ciężej jest się przebić przez to co aktualnie jest na topie, ale prawdopodobnie przyjdzie czas, że wszystko odwróci się o 180 stopni. Gusta i trendy ciężko przewidzieć, dlatego najważniejsza jest szczerość i robienie muzyki wypływającej z głębi serca. Być może często nie idzie za tym popularność, ale przynajmniej nikogo się wtedy nie okłamuje. Dajmy rozwijać się wszystkim stylom i zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi. Jeśli rock jest teraz w podziemiu, to fajnie. Swoją drogą, to nasze podziemie musi sobie całkiem nieźle radzić, skoro na festiwale, czy duże koncerty wciąż przychodzą tysiące ludzi. Szeroko pojęta muzyka rockowa cały czas się broni…

No właśnie. Po latach eksperymentowania z nowymi brzmieniami, na salony znowu powraca klasyczny rock z lat 70. Przykładem niech będą takie zagraniczne zespoły jak Greta Van Fleet czy Rival Sons. Myślisz, że wpisujecie się w ten nurt?

Mateusz: Jeśli chodzi o Gretę, jestem obecnie na etapie trawienia ich muzyki. Rival Sons zdecydowanie bardziej przemawiali do mnie na pierwszych dwóch płytach. Ich ostatnie dokonania są dla mnie chyba nieco zbyt powtarzalne. Chciałbym myśleć, że nurt, o którym wspominasz to nie tylko muzyka, ale także pewna subkultura, dla której ważna jest wolność i radość z życia. I jeśli tak jest – to to co robię zdecydowanie się w niego wpisuje.

Adam: Jeśli chodzi o moje zdanie, mam nadzieję, że się nie wpisujemy w ten, czy inny nurt. Szczerze mówiąc, nigdy nie słuchałem z zaangażowaniem klasycznego rocka. Greta kompletnie do mnie nie przemawia. Rival Sons też mnie jakoś szczególnie nie porywają. Wiem, że jest duże grono odbiorców, którym taka muzyka bardzo się podoba, jednak we mnie nie wywołuje ona żadnych emocji.

Czego w takim razie słuchasz na co dzień? Jaka muzyka do ciebie przemawia?

Adam: Wychowałem się na zespołach, które zaczynały raczej po roku 1980. Coś, do czego chętnie wracam to Pearl Jam, ale także New Model Army, Phil Collins oraz David Bowie. W kółko mogę też słuchać wszystkich płyt Radiohead i nowszych projektów Thoma Yorka. Idąc dalej, na pewno wymieniłbym Karnivool, Porcupine Tree, Turbowolf i panie z Warpaint. Z nowszych rzeczy od razu przychodzi mi do głowy Daughter i London Grammar. Z polskiego podwórka wskazałbym wszystko, co robi pani Nosowska i pan Fisz a także cały dorobek artystyczny pana Wodeckiego. Co ciekawe, kiedy jeżdżę autem, słucham głównie klasyki. Ta piękna i inspirująca muzyka jest bardzo często niedoceniana przez szerszą publiczność. Moja kolejna miłość to jazz… a Miłość to kolejny wspaniały zespół (śmiech). Myślę, że długo mógłbym tak wymieniać. Patrząc na to wszystko trochę z boku, można powiedzieć, że zawsze szukam w muzyce czegoś, co mnie w jakiś sposób dotknie, przeniknie. Mam na myśli takie na wpół magiczne przeżycia, kiedy zamykając oczy zaczynam balansować między jawą, a snem. To coś na pograniczu medytacji. Super, że na każdego działa coś innego. W końcu każdy ma inną wrażliwość.

Wygląda na to, że inspirują was zupełnie inne rzeczy. Jak dogadujecie się na próbach? W jaki sposób wypracowujecie kompromisy podczas komponowania nowych piosenek?

Adam: Sprawa jest raczej prosta. Z dogadywaniem się nie mamy problemów, bo zespół bazuje na relacjach kumpelskich, więc do wszystkiego staramy się podchodzić z uśmiechem i otwartością. Zdarzają się oczywiście kategoryczne „nie” w niektórych przypadkach, ale chyba każdy jest na to przygotowany i w każdym zespole coś takiego ma miejsce. Myślę, że to po prostu czas, który spędziliśmy razem na próbach spowodował, że potrafimy się lepiej rozumieć i wychodzić poza swoje muzyczne strefy, co później owocuje ciekawszym materiałem.

Charakter pracy w studio bardzo zmienił się na przestrzeni ostatnich lat. Zawdzięczamy to oczywiście nowym technologiom. Czy kreując swoje brzmienia próbowaliście odtwarzać techniki produkcyjne z dawnych lat, czy może zawierzyliście cyfrowym symulacjom ze współczesnych programów do miksu i masteringu?

Adam: Nagrywaliśmy płytę we wrocławskim studiu Tower i podczas rejestrowania materiału korzystaliśmy ze wszystkich dostępnych tam rozwiązań. Kształt płyty i jej brzmienie powstawały jeszcze na etapie komponowania poszczególnych utworów. Pewnie można było pokusić się o nagrywanie na taśmę, jednak to wszystko wiąże się z kosztami, które nawet przy współczesnym, nowoczesnym procesie nagrywania są dość wysokie. Zrobiliśmy, co mogliśmy, aby ta płyta brzmiała jak najlepiej i jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów. Na pewno duża w tym zasługa Bartka Straburzyńskiego, który był odpowiedzialny za każdy etap procesu produkcji.

A jak wygląda sprawa z instrumentami? Na jakim sprzęcie gracie? Staracie się inwestować w vintage’owe graty, czy jednak skłaniacie się ku nowoczesnym rozwiązaniom?

Adam: Jeśli chodzi o instrumenty, to mówi się, że im starsze, tym szlachetniejsze, ale nie wiem ile jest w tym prawdy. Na pewno na współczesnym sprzęcie da się zagrać „starą” muzykę, ale nie zawsze działa to w drugą stronę. Każdy z nas inwestuje w sprzęt we własnym zakresie i wedle własnych upodobań. Ja postawiłem na Ampega SVT 2 PRO w połączeniu z Fenderem Jazz Bass American Standard. Zarówno wzmacniacz, jak i gitara pochodzą z okolic lat 90. Do tego dochodzi pedalboard z kilkoma współczesnymi efektami. Lubię poeksperymentować z brzmieniem więc znalazł się tu między innymi delay TC Electronic Flashback X4, którym lubię tworzyć większe przestrzenie dźwięków. Wykorzystuję też octaver firmy MXR i basowe whammy, które pozwalają na dużo fajnych eksperymentów – od oczywistego grania interwałów w różnych kombinacjach, po bardzo synthowe niskie brzmienia. Często używam też Big Muffa od Electro Harmonix i Alphe Omege Darkglassa. Te efekty dają trochę więcej wyrazu danym segmentom w utworach i praktycznie w każdym naszym numerze mają swoje zastosowanie. Pierwszy z nich ma więcej dołu i jest bardziej „zmulony”, a drugi atakuje mocno środkiem i górą, przez co jest bardziej klarowny.

Z tego co wiem, nie zwalniacie tempa i pracujecie już nad trzecią płytą. Możecie zdradzić kiedy możemy się spodziewać nowego wydawnictwa i w jakim kierunku poszły nowe kompozycje?

Adam: Tak, tempa nie zwalniamy i cały czas tworzymy nowe utwory. Wszystko dlatego, że jeszcze w tym roku chcemy znowu wejść do studia. Sam jeszcze nie wiem, czego można spodziewać się po nowym wydawnictwie, ale chyba właśnie to jest w tym wszystkim najfajniejsze. Staramy się natomiast od czasu do czasu wpleść jakąś nowość w set koncertowy i sprawdzić jak dany utwór działa na nas i na publiczność. To chyba najlepszy możliwy test dla nowych kompozycji. Jeśli ktoś jest ciekaw tego, co ewentualnie może się pojawić na nowej płycie, to serdecznie zapraszam wszystkich na koncerty, gdzie nie brakuje takich właśnie niespodzianek.

Rozmawiał: Bartłomiej Luzak
Zdjęcia: Adam Rajczyba

Powiązane artykuły