Gitarzysta, kompozytor, autor tekstów, lider zespołu Sold My Soul, z którym przemierza przestrzenie mocnego rocka czerpiącego z korzeni i najlepszych tradycji tego gatunku. Taką muzykę znajdziemy na drugiej płycie pt. „Beyond The Darkness”, której premiera przypada na 8 marca 2019 roku.
Wojtek Wytrążek: Jak określiłbyś swoją więź z gitarą? Co ona Ci daje?
Smok Smoczkiewicz: Dawno temu zapadła mi w pamięć pewna nauka z lekcji w Indiach. Przenosząc to w uproszczeniu na zachodnią modłę można by to ująć tak, że każda nuta/dźwięk w skali jest odpowiedzialna za pewne istotne odczucia w nas samych. Na przykład: dźwięk E to siła, F – miłość, G – komunikacja, porozumienie, A – wgląd w środek samego siebie, B – transcendncja… etc. Część tego pozostała mi w pamięci. Oddziaływanie gitary i energii jaka powstaje kiedy grasz jest nie do przecenienia. W różnych okresach mojego życia gitara była czymś innym. Przez gitarę mogę się najlepiej wypowiedzieć, szczególnie w momentach intymnych kiedy gram dla kogoś, z kim czuję się najlepiej, i oczywiście kiedy improwizuję. Kiedyś była dla mnie wolnością, innym razem przygodą, czasem wyładowywałem na niej frustracje. Bywało, że była modlitwą. W ostatnim roku czasem była terapią. Zwykle daje mi radość, a jak gram z innymi muzykami i zdarzy się, że wszyscy zagrają dobry występ, że jest mocna wymiana energii, to powstaje we mnie poczucie spełnienia i wdzięczności. Jest fantastycznie grać na scenie, ale taka samo mega, gdy siadasz, grasz dla swoich bliskich i tylko dla nich. Duchowa więź z instrumentem to piękna rzecz. Nie zawsze się jej doświadcza, nie zawsze ja mam to szczęście. Jak zdarzy się moment, że nie grasz na gitarze tylko stajesz się z nią jednością podczas gry to błogosławieństwo. Mnie nakręca i satysfakcjonuje dążenie do przeżywania właśnie tych momentów.
W jakim składzie nagraliście nową płytę?
Płytę nagrał w połowie inny skład niż skład nagrywający pierwszą płytę w 2014 r. Od tamtej pory doszedł do nas nowy wokalista Łukasz 'Lipa' Lipowczan, którego nieco inny styl śpiewania od poprzednika wymusił na nas wybranie bardziej rockowych numerów na drugą płytę. Lipa ma w głowie trochę mniej bluesowych wpływów a więcej rockowych. Plusem pracy z Nim jest też zdecydowanie lepsza dykcja w utworach śpiewanych po angielsku oraz bezkonfliktowe podejście do pracy w studio. Dodatkowo na basie zagrał Yan Lee, basista z Opola, który wrócił do rockowego grania po długiej przerwie, gdzie m.in. grywał klasykę w Filharmonii Opolskiej. Yan też wpłynął na nieco inne brzmienie zespołu – wiadomo. Jestem bardzo zadowolony jak Yan nagrał basy na tej pycie, wykonał świetną pracę. Poza tym, perkusję obsadził tak samo jak za pierwszym razem Czarek Majewski, a ja maltretowałem struny w gitarze.
Jak powstały kompozycje na nową płytę?
Utwory powstawały w latach 2013-2016. Komponowałem wtedy na bieżąco i miałem około trzydziestu pomysłów do przeglądnięcia. Do nagrania w studio wybraliśmy jedenaście kompozycji. Jeden utwór został odrzucony, bo po nagraniu słychać było, że czegoś mu brak. „Beard mojo” napisany w 2015 zaczyna płytę jako instrumental. Symbolicznie odgradza starszy okres Sold My Soul od obecnego. Zarys utworów jak np „Rise Above” czy „Forest woman”, czyli riffy zwrotek i refrenów powstały na próbie. Inne numery jak np „Everytime” czy „Hate” napisałem w całości w domu.
W jaki sposób powstawały aranżacje?
Z aranżacjami było podobnie, część napisana w domu, a część wspólnie z zespołem. Mniej więcej połowa utworów była już zaaranżowana wcześniej. Kiedy pracowaliśmy na próbach, to czasem coś wyszło nienaturalnie i trzeba było poczekać na wenę aż wyjdzie naturalnie, czasem od razu wychodziło tak jak trzeba. Dla przykładu most (bridge) w „Forest Woman” początkowo miał za dużo napięcia, za dużo mieszała gitara i bas. Właśnie po to jest próba razem – wracasz do tematu na następnej i słyszysz wtedy już wyraźnie, co się nie kleiło wcześniej.
Gdzie i w jaki sposób nagrywaliście?
Nagrywaliśmy – jeśli dobrze pamiętam – w marcu i w kwietniu 2017 r. Najpierw trójka z nas wpadła do studia i nagraliśmy sekcję etc. Potem drugi raz przyjechałem tylko ja i wokalista by zrobić wokale, drugie gitary, solówki i po temacie. Cały proces odbył się w Stobno Records. Dwóch zapaleńców, z których jeden to świetny muzyk, Borys Sawaszkiewicz, był naszym realizatorem i czuwał nad każdym z nas, by ktoś nie przesadził w jakimś muzycznym środkiem wyrazu. Drugi to „Mad Professor”, jak go pieszczotliwie nazywam, czyli Karol Majtas, który zajął się miksem materiału. Chciałbym Im podziękować za cierpliwość do mnie, bo potrafię być upierdliwy. Z Ich pracy i pomocy jesteśmy mega zadowoleni. Płytę zmasterował The Beatless Production – Kris „Flipper” Krupa.
Czy po nagraniu płyty, gdy jest gotowa, wytłoczona, wracasz do niej jeszcze odsłuchując kolejny raz?
Nowego materiału słucham zwykle po zakończonych miksach, a następnie jeszcze raz po tłoczeniu i tyle. Potem zwykle nie słucham bardzo długo moich nagrań. Nie lubię, wiem jak to gram, jak zagrał zespół, więc mi to wystarczy. Czasem się zdarzy, że odwiedzam kogoś, kto ma naszą płytę, a ta osoba chce mi zrobić przyjemność i wrzuca naszą muzę. Zwykle błagam, by mi tego nie robić... Naszą własną muzykę najlepiej mi się gra i słucha na żywo.
Czy oprócz tradycyjnie stosowanych instrumentów zastosowałeś na płycie coś szczególnego?
Nic nadzwyczajnego nie stosowałem. W użyciu były trzy moje gitary elektryczne, czyli dwa Gibsony Les Paul Studio 1992 i 1995, oraz Duesenberg e49. Poza tym też dwie inne gitary. Jedna z nich wypożyczona od gitarzysty zespołu Chango Szymona Drabkowskiego to Fender Stratocaster z 1972 roku. Nagrałem na nim dwie piosenki, bo to naprawdę świetny instrument. Solo w utworze „Złodziej czas” to pierwsze w moim życiu, jakie nagrałem na Stracie, ale bardzo chciałem mieć w tym utworze taki fenderowski klimat. Wzmacniacze jak zwykle Marshall JCM 800 z roku 1985, Orange AD30 z 2009 r., ale też Fender Bassman 50 Silverface z 1973 r. Ostatnia gitara to akustyczna Stella z końca lat 60., którą kupiłem w USA. Ma zainstalowany pickup magnetyczny, dobrze nadaje się do gry slidem – używam jej głównie na koncertach wpinając bezpośrednio do wzmacniacza Orangde AD30, na niej też nagrałem utwór „Beard Mojo”.
Większość tekstów na płycie jest po angielsku – czy tak jest łatwiej pisać, czy jest ku temu inny powód?
Łatwiej mi pisać teksty po angielsku, to nie sprawia dużego kłopotu. Jak już mam temat i powiedzmy dwa fajne zdania, to już leci. Po polsku dużo trudniej napisać coś naprawdę dobrego, bez pewnych, świszczących głosek. Natomiast głównym powodem dlaczego do tej pory na obu płytach zespół miał zdecydowaną większość piosenek po angielsku, to plan wyjazdów zespołu z naszą muzyką również za granicę. Z zainteresowania nami do tej pory widać było, że jest spory potencjał, ale o tych sprawach nie decydują tylko piosenki, a szereg innych zdarzeń. Generalnie lubimy śpiewać po angielsku i po polsku.
Grałeś koncerty za granicą – jak wyglądały one pod względem organizacyjnym?
Za granicą grałem różne koncerty, od tych słabo zorganizowanych, bo takie się zdarzają wszędzie, do tych świetnie zorganizowanych. Najlepsze to chyba te z grupą Firebird, z Europejskiej trasy w 2007. Tam wszystko było najczęściej dopięte tak, że jedyne o co musiałem się martwić, to strojenie instrumentu, zagranie jak najlepszego występu, a po imprezie wydostać się z łóżka hotelowego na ustaloną godzinę odjazdu busa w dalszą drogę.
Jak z Twojej perspektywy, biorąc pod uwagę doświadczenia zagraniczne, wygląda polski rynek muzyczny?
Masz lepsze pytania? (śmiech) Jak zacznę myśleć o moich zagranicznych doświadczeniach sprzed paru lat i porównywać z tym co u nas teraz, to nasuwają się głównie negatywne skojarzenia, więc z tej strony tyle komentarza. Bez względu na to, co się myśli na ten temat, trzeba po prostu robić swoje. Natomiast na naszym podwórku cieszy mnie to, że mamy coraz lepszych muzyków, a młodsze pokolenie muzyków jest też bardzo otwarte na wszystkie wpływy. Muzycy mają coraz większą wiedzę, mamy świetne studia nagrań i kilku dobrych realizatorów. Nie trzeba już jeździć po świecie, by nagrać dobrze materiał.
Co (oprócz płyty Sold My Soul) poleciłbyś do przesłuchania?
Ludzie, którzy znają Sold My Soul z pierwszej płyty, będą trochę zaskoczeni paroma zabiegami i tym jak brzmimy na naszej drugiej płycie „Beyond the Darkness”. Muzyki słucham codzienne i codziennie mam inny klimat. Z okołobluesowych klimatów polecam świetnego młodego gitarzystę, który nazywa się Jared James Nichols – surowe, mocne brzmienia z samej ręki i dowód, że można świetnie brzmieć na niedrogim instrumencie. Poza tym, ostatnia płyta Doyle Bramhall II „Shades”, oraz Gary Clark Junior. To już zawodnicy o sporym doświadczeniu, wszystko tam działa jak należy. Dodatkowo, Supresonic Blues Machine oraz Eric Gales. Z innych klimatów to wróciłem po latach do słuchania Ravi Shankara, Ala Di Meoli czy Segovii – odkrywam ich od nowa, więc Wam też to polecam, podobnie jak Andy’ego McKee, jak ktoś lubi akustyczne granie instrumentalne. Słucham również ostatniego albumu Dead Can Dance – nie tak dobry jak poprzednie, ale mam do nich słabość. Natomiast jeśli ktoś ma ochotę na kopniaka bez dyrdymałów to polecam znaną Gojirę. Z polskich zespołów ostatnich kilku lat – grupa Chango, szczególnie, gdy ktoś lubi zajawki w stronę muzyki fusion z fajnym groovem.
Z perspektywy nauczyciela gry: co młodzi adepci gitary robią dobrze, a nad czym powinni szczególnie popracować?
Wiesz, uczyłem dość długo i półtora roku temu zdecydowałem zrobić sobie przerwę, by nabrać do tego dystansu mimo, że miałem dużo uczniów w różnym wieku. W tym roku może do tego wrócę, bo daje mi to jednak sporo frajdy. Młodzi adepci mają często mało cierpliwości i robią sporo rzeczy niedokładnie, ciągle też potrzebują odpowiedniego ukierunkowania. Natomiast bardzo podobają mi się te jednostki, które robią wszystko po swojemu i od razu czuć, że są bardzo oryginalni w podejściu do gitary, nie boją się eksperymentować, i mimo że częściej im coś nie wychodzi na początku, to potem szybciej niż inni zaczynają wyrabiać sobie swój własny ton i styl. Myślę, że tym młodym adeptom, którzy chcą grać, przede wszystkim nie można w tym przeszkadzać.