Wygląda na to, że po 50 latach na scenie, Deep Purple w końcu zaczynają myśleć o emeryturze. Nazwa ostatniej trasy koncertowej, „The Long Goodbye Tour” wskazuje jednak na to, że pożegnanie z fanami może jeszcze trochę potrwać. Potwierdził to Roger Glover, który w rozmowie z nami, sam przyznał, że nie jest jeszcze gotowy aby odłożyć swój bas…
Deep Purple to jeden z tych zespołów, które jednym tchem można wymienić obok Black Sabbath i Led Zeppelin jako pionierów brytyjskiego, gitarowego grania. Wszystkie trzy grupy zaczynały swoją karierę na przełomie lat 60 i 70 łącząc rock i heavy metal. Każda z nich pozostawiła po sobie niesamowite dziedzictwo, które ukształtowało kolejne pokolenia fanów ciężkiego grania. Led Zeppelin zakończyli swoją działalność po niespodziewanej śmierci Johna Bohnama. Black Sabbath ostatni koncert zagrali w lutym 2017 roku. Nic nie jest wieczne i wiele wskazuje na to, że również Deep Purple planują zasłużoną emeryturę. Ale czy na pewno?
Historię grupy można podzielić na kilka różnych okresów, które definiuje jej skład. Ten najbardziej rozpoznawalny to z pewnością „Mark II”, który trwał od 1969 do 1973 roku. Deep Purple odnieśli też wiele sukcesów w składzie „Mark VII”, który ukształtował się w okolicach 1994 roku. Trzonem grupy był wówczas Ian Gillan (wokal), Ritchie Blackmore (gitara), Roger Glover (bas), Jon Lord (klawisze) oraz Ian Paice (perkusja). Z czasem pojawiły się kolejne roszady personalne. Steve Morse zastąpił Blackmore’a na gitarze a klawisze przejął Don Airey.
Skład znany jako Mark II odpowiada za najbardziej znane płyty i utwory Deep Purple. Warto tu jednak wyróżnić wyjątek w postaci „Burn”, które wydano w 1973 roku z Davidem Coverdalem na wokalu i Glennem Hughsem na basie. Co ciekawe, najdłużej przetrwał skład grupy, który ukształtował się w 2002 roku i pozostaje niezmienny do dzisiaj. Ekipa „Mark VIII” spędziła ze sobą niezliczone ilości godzin w trasie i zagrała największe koncerty w historii zespołu. Nie dalej jak w ubiegłym miesiącu zapowiedziano kolejne wielkie wydarzenie, czyli wspólne występy z Judas Priest. Mimo że ostatnia trasa Deep Purple sygnowana była hasłem „The Long Goodbye Tour”, nikt nie spodziewał się, że pożegnanie przedłuży się o kolejny, koncertowy maraton.
Basista grupy, Roger Glover, przez 72 lata swojego życia grał między innymi z Rainbow, Davidem Coverdalem czy Alicem Cooperem. Jako producent, miał swój udział w pamiętnych dziełach takich grup jak Status Quo, Judas Priest, Rainbow, Nazareth czy Dream Theater, nie wspominając o wspaniałych solowych projektach. Jednym z nich był bez wątpienia album koncepcyjny „The Butterfly Ball” wydany w 1974 roku. Mimo napiętego grafiku, udało nam się spotkać z Rogerem i porozmawiać o jego muzycznej karierze, gitarach basowych a także planach na przyszłość.
Dopiero co dowiedzieliśmy się, że Deep Purple wystąpi na wspólnej trasie koncertowej z Judas Priest w Stanach Zjednoczonych. Czy nieustanne granie na żywo nie wyczerpało was jeszcze fizycznie?
Cóż, każdy musi nauczyć się takiego trybu życia. Na pewno nie mamy już dwudziestu lat więc nie ma opcji, żeby imprezować każdego wieczoru. Kace w tym wieku potrafią być naprawdę bolesne! Staramy się podróżować w komfortowych warunkach; zamiast tułaczki po lotniskach i obaw o odwołane loty, wybieramy raczej małe samoloty czarterowe. Osobiście uwielbiam podróże autobusem, ale nie wszyscy potrafią się w nich wysypiać tak jak ja. Wspólna trasa w autobusie to najlepszy sposób na integrację w zespole. Spędzony razem czas naprawdę buduje nierozerwalne więzi a trudno je budować w lotniskowych poczekalniach.
Czy wydane w ubiegłym roku „Infinite” jest ostatnią płytą w waszym dorobku?
Nie. W tym całym „Long Goodbye” chodzi tylko o to, żeby uświadomić naszym fanom, że skończyliśmy już 70 lat. Jakiś czas temu, Ian Paice miał kryzys jeśli chodzi o jego zdrowie. Mimo to, dwa tygodnie później wróciliśmy na trasę. Nie da się jednak ukryć, że dzięki temu wydarzeniu, w naszych głowach zapaliły się lampki ostrzegawcze. Nie lubię tego określenia, ale tak właśnie było. Wszyscy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że Deep Purple jest obecne w naszym życiu już od 50 lat. Mimo że nie chcemy tego kończyć, prędzej czy później zmusi nas do tego zdrowie. Chciałbym jednak nagrać kolejną płytę. Emocjonalnie na pewno nie jesteśmy gotowi na to, żeby zakończyć karierę. Myślę, że przy dobrych wiatrach, przez najbliższe 4-5 lat będziemy jeszcze aktywni muzycznie.
Pamiętasz swoją pierwszą gitarę basową?
Mój pierwszy bas był tak naprawdę hiszpańską gitarą z dwiema zdjętymi strunami i zainstalowanym pickupem. Pamiętam moment w którym zobaczyłem w szkole starsze dzieciaki podczas próby do występu na zakończenie roku. Byłem jak zahipnotyzowany. Skrzyknęliśmy się z kolegami i zaczęliśmy ćwiczyć. Dopiero wymienialiśmy się pierwszymi spostrzeżeniami na temat gry na instrumentach, ale już wtedy wiedziałem, że musimy założyć zespół. Kiedy to się stało, zaczęliśmy rywalizować z inną kapelą. Z czasem, kilka osób odeszło na studia lub poszło do pracy i w ten sposób połączyliśmy siły tworząc nowy zespół. Zdobyłem wtedy prawdziwy bas. Była to kopia Hofnera Precision. Gitara była czerwona, podobnie jak instrumenty moich kolegów. W tamtych czasach to był dla nas priorytet, żeby wszystko do siebie pasowało!
O jakiej gitarze wówczas marzyłeś?
Największym obiektem moich westchnień był Fender Precision. W tamtych czasach wzorowałem się na The Shadows. Zauważyłem, że Jet Harris trzymał taki właśnie instrument na okładce jednej z płyt. W Europie trudno było zdobyć takie cudo. Mieliśmy dostęp do najróżniejszego sprzętu, ale amerykańskie gitary były czymś unikatowym. Kiedy w końcu udało mi się zdobyć wymarzony bas, wróciłem do domu, położyłem się na łóżku i przez dwie godziny gapiłem się na to cudo chłonąć każdy jego szczegół.
Wciąż posiadasz ten bas?
To bardzo smutne, ale sprzedałem go dawno temu. Co ciekawe, na początku lat 80 zadzwonił do mnie facet, który przeczytał w jednym z wywiadów o tym jak bardzo żałuję, że straciłem ten instrument. Gość powiedział mi, że ma mój bas. Oddzwoniłem i spotkaliśmy się w jego domu. Trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę była moja gitara! Niestety, los nie był dla niej łaskawy. Ktoś pomalował ją na fioletowo i to jeszcze w bardzo niedbały sposób. Poznałem, że to mój bas, bo lata wcześniej wywierciłem w nim otwór. Niestety, okazało się, że czar prysł. Straciłem jakiekolwiek emocjonalne połączenie z tym instrumentem. A kiedy usłyszałem, że gość chce za mój bas 5 tysięcy funtów, co w naszych czasach miałoby chyba potrójną wartość, zrezygnowałem. Chyba jednak aż tak mi nie zależało.
Opowiedz nam o twojej sygnowanej serii gitar Vigier.
Gram na tych basach od dobrych 20 lat. Vigier robi naprawdę świetne gitary. Mają spójne brzmienie i w ogóle się nie rozstrajają. Wewnątrz gryfu umieszczono grafitowy pręt dzięki czemu zmiany temperatur nie są dla mnie szczególnym problemem. Vigier to świetna firma, która naprawdę o mnie dba. Nie oznacza to jednak, że na zawsze pożegnałem się z Fenderami Precission. Te instrumenty mają w sobie coś unikalnego. Basowe dźwięki przenikają je na całej długości gryfu, co nie jest regułą w przypadku wszystkich gitar tego typu. Charakterystyczne, niskie brzmienie często potrafi zanikać wraz z wyższymi dźwiękami. W przypadku Precision, nawet najwyższe dźwięki na strunie G mają to charakterystyczne, basowe uderzenie. Na scenie wciąż towarzyszą mi jednak gitary Vigier. Wycięcie w korpusie pozwala mi komfortowo dotrzeć do samego końca gryfu, co jest bardzo wygodne podczas grania na żywo. W przypadku Precision nie byłoby to takie proste.
Jakie instrumenty towarzyszyły ci w studio podczas nagrywania „Infinite”?
Kiedy rozpoczęliśmy prace nad płytą, nasz producent Bob Ezrin przetestował moje gitary od Vigier. Mimo że nie miał nic przeciwko ich brzmieniu, zaproponował instrument, który, jak sam stwierdził, najlepiej sprawdza się podczas nagrań studyjnych. Następnego dnia, przyniósł mi Precision, który wyglądał tak, jakby nie wymieniano w nim strun od 1980! Od razu zwróciłem na to uwagę, ale Bob powiedział, że na tych strunach nagrywali swoje płyty Pink Floyd, Peter Gabriel i Alice Cooper i za każdym razem nie było potrzeby, aby „odświeżać” to brzmienie. Oczywiście okazało się, że miał rację. Ten bas naprawdę robił robotę z tymi starymi strunami!
Ile gitar basowych liczy twoja kolekcja?
Trochę tego jest. Nigdy nie czułem, że jestem wybitnym basistą, więc zawsze szukałem gitar, które pozwolą mi zatuszować niedociągnięcia swoim brzmieniem. W swoim instrumentarium posiadam kilka modeli Fendera Mustanga i Gibsona Reverse Thunderbird. Przez rok lub dwa grałem też na Peaveyu. Posiadałem też basy Ovation z litym korpusem, ale część z nich oddałem w ramach różnych akcji charytatywnych. Obecnie, moja kolekcja liczy około 20 instrumentów. Mam wrażenie, że to i tak za dużo bo nie mam ich gdzie trzymać!
Czy trafił ci się kiedyś dobry, niskobudżetowy instrument?
Jakiś czas temu, podczas wizyty w Nashville, szukałem nowego Precision. Testowałem wiele vintage’owych modeli, które kosztowały naprawdę kupę kasy. Niestety, ich brzmienie nie było warte tych pieniędzy. W końcu, sprzedawca wręczył mi do ręki bas w mało atrakcyjnym, łososiowym kolorze. Co ciekawe, od razu mi się spodobał. Spytałem o cenę a gość powiedział, że niespełna trzy stówki. Byłem przekonany, że chodzi o trzy tysiące. Sprzedawca szybko doprecyzował, że gitara kosztuje 290 dolarów, a za 300 może sprzedać ją razem z pokrowcem. To był używany model z dalekiego wschodu. Nowy mógł kosztować około 400 dolarów, ale jego brzmienie było warte znacznie więcej. To był naprawdę świetny zakup!
Opowiedz jak wygląda u ciebie proces komponowania linii basu.
Zawsze mam podstawowe wyobrażenie o tym, czego potrzebuje dany utwór. Oczywiście pracujemy razem z Ianem (Paice dop. red.). Jest taki stary dowcip: basista to ktoś pomiędzy perkusistą a muzykiem. Niestety, jest w tym ziarno prawdy. Bas to przecież coś pomiędzy instrumentem muzycznym i perkusyjnym. Kiedy dołączyłem do Deep Purple, Ian powiedział: „ja nie podążam tylko prowadzę”. Być może brzmi to dość egoistycznie, ale w tym przypadku było to jak najbardziej zasadne. Ian to mistrz swojego instrumentu. W tamtych czasach na pewno nie podchodziłem do gitary basowej aż tak poważnie. Po prostu chciałem pisać piosenki i jeśli to właśnie gitara basowa miała mnie zbliżyć do tego celu, nie miałem nic przeciwko.
Jak zapatrujesz się na korzystanie z efektów gitarowych?
Nie przepadam za nimi, chyba, że ich wykorzystanie ma jakiś cel. Brzmienie Deep Purple jest bardzo głośne i czyste. Efekty to taki „połysk” nakładany na dźwięki. W rzeczywistości ograniczają one organiczne brzmienie wychodzące prosto „z dechy”. W przypadku Deep Purple, nasze kompozycje uzupełniają klawisze. W takiej konfiguracji tym bardziej zależy mi na tym, żeby dół z mojej gitary był wyraźnie odczuwalny. Nie oczekuję, żeby ludzie słuchali basu dźwięk po dźwięku, ale żeby go po prostu czuli.
Czy w Deep Purple jest w takim razie miejsce na bardziej złożone partie basu?
Osobiście stawiam na prostotę. Tym bardziej, że cała reszta zespołu to wirtuozi swoich instrumentów. Linie basu stanowią fundament, na którym moi koledzy mogą dalej budować. Nie oznacza to jednak, że idę na łatwiznę. Bardzo lubię nieoczywiste linie basu. Dorzucenie durowych lub molowych trioli tu i tam może wiele zmienić. Staram się jednak nie myśleć za dużo o tym co gram. Kiedy czuję, że coś brzmi właściwie, po prostu za tym podążam. W grze na basie liczy się przede wszystkim „feeling”.
Wspomniałeś o wirtuozerii swoich kolegów. Czy czujesz się w Deep Purple komfortowo ze swoimi umiejętnościami technicznymi?
Nie użył bym słowa „komfortowo”. Myślę, że moja technika bardzo rozwinęła się od 1994 roku, kiedy Steve Morse dołączył do zespołu. Jako muzyk, zacząłem poważniej traktować swoją rolę. Wydaje mi się, że Ritchie Blackmore nie był zadowolony z naszej współpracy ponieważ mało ćwiczyłem. Byłem wystarczająco dobry, żeby zachować swoją pozycję w zespole, ale nie wyróżniałem się szczególnie jako basista. Kiedy Steve do nas dołączył, od razu powiedziałem mu, żeby nie spodziewał się po mnie tego, do czego przyzwyczaili go wspaniali basiści, z którymi współpracował wcześniej. Nie miał nic przeciwko temu. Usłyszałem od niego, że docenia mój feeling, co było ogromnym komplementem. Muszę przyznać, że przez te wszystkie lata, nauczyłem się od niego naprawdę wiele.
Czego na przykład?
Często grał na basie riffy, które wydawały mi się za trudne. Od razu mówiłem mu, że nie jestem w stanie tego powtórzyć. Steve zaprzeczał i prosił o 15 minut przerwy. Na spokojnie pokazywał mi co i jak, a później okazywało się, że bez problemu mogę zagrać to co wymyślił. To było niesamowite; ktoś miał w sobie wystarczające pokłady cierpliwości, żeby mi coś pokazać. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem. Dzięki jego pomocy moje umiejętności naprawdę się poprawiły. Mimo to, nadal czuję się niekomfortowo gdy ktoś mówi mi, że jestem świetnym basistą. Nie lubię pochwał, które nie pokrywają się z tym co naprawdę czuję. Ludzie mówią tak najczęściej tylko dlatego, że gram w Deep Purple. Wszystkie te dobre słowa należą się przede wszystkim moim kolegom z zespołu.
Wiesz już co będziesz robił kiedy odejdziecie z Deep Purple na emeryturę?
Wszystko co robiłem w życiu było w jakiś sposób związane z muzyką. Trochę boję się tego, jak to wszystko może wyglądać bez Deep Purple. Staram się jednak nie wybiegać myślami w przyszłość. Miałem to szczęście, że muzyka była moim sposobem na życie i nigdy nie musiałem szukać „prawdziwej” pracy. Nie wyznaczyliśmy sobie jakieś daty, która będzie oznaczała koniec Deep Purple, więc nie potrafię nawet powiedzieć ile czasu zostanie mi na tym świecie już po zakończeniu działalności zespołu. Wiem, że na pewno będę chciał dalej tworzyć.
Myślałeś kiedyś o napisaniu autobiografii?
Tak. Pracuję nad nią od dobrych pięciu lat i muszę przyznać, że nie jest to proste zadanie. Nie chciałem zatrudniać ghostwrittera a bardzo cenię sobie dobre pisanie, więc poprzeczkę mam zawieszoną naprawdę wysoko. Sprawia mi to jednak dużo radości. Trudno jest spojrzeć z dystansu na to jakim byłem kiedyś człowiekiem. Oglądam stare nagrania i zastanawiam się „kim jest ten gość?”. Nie da się uchwycić tego, co było w mojej głowie dziesiątki lat temu. Wspomnienia nie zawsze są obiektywne. Znalazłem jednak stare dzienniki, które prowadziłem w latach 60, a od trzech dekad spisywałem wspomnienia regularnie. Mam więc materiał z którym mogę pracować. Pozostaje tylko dojść do tego, co działo się w latach 70!
Jak podsumowałbyś 50 lat spędzonych w trasie?
W jednym z dzienników, które ostatnio znalazłem, napisałem coś co świetnie podsumowuje ten czas. To było w 1969 roku kiedy dołączyłem do Deep Purple: „Czuję, jakbym wzniósł się na 10 mil ponad ziemię”. Nie trzeba dodawać nic więcej.
Zdjęcia: Dariusz Ptaszyński