Współpraca z Justyną Steczkowską, Wysocki, muzyka żydowska, country, rockowa "swasta", jazz dla idiotów i Młynarski - oto osiem ostatnich lat wydawniczych Macieja Maleńczuka. Kolejny rok to powrót Pana Maleńczuka do jazzu, tym razem w wydaniu "nie dla idiotów". Czy ktoś to u nas kupi?
Marcin Kubicki: Czy kiedykolwiek usłyszałeś ze strony swojej wytwórni płytowej cień wątpliwości co do tego, co planujesz?
Maciej Maleńczuk: Nigdy. Sony nigdy nie wie, w co się ze mną pakuje, a ja nie muszę im tego przedstawiać. Tak było z "Jazz for Idiots", tak było i teraz. Nie wątpię, że woleliby, żebym śpiewał piosenki, które się dobrze sprzedają, ale oni mają dużo piosenkarzy w swoim katalogu. Taki Podsiadło, pewnie bez problemu reaguje na sugestie firmy.
Nawet biorąc pod uwagę jazzową niszę w naszym kraju, ta płyta jest mało polska.
Faktycznie, trudno przewidywać, by przeciętny członek ONR-u słuchał "harmolodic". Zrobiłem to dla siebie z cichą nadzieją, że ktoś to usłyszy i zaprosi nas na jakiś festiwal. W nagraniach brał udział Calvin Weston amerykański, światowej sławy perkusista, istnieje więc szansa. W Montreux mogę zagrać o 16, ba nawet o 12. Jazz potrzebuje takiego kopnięcia!
Materiału słucha się z przyjemnością, ale zarazem jest on bardzo nieoczywisty.
To wynika z moich upodobań. Bardzo lubię The Mahavishnu Orchestra - nieparzyste podziały itd. Na płycie jest trochę takich, choć Weston gra tak, że ma się wrażenie, jakby to był normalny podział. To mi się podoba i dlatego szukałem amerykańskiego drummera, bo oni to czują. Jak polskiemu pałkerowi każesz grać 5-kę albo 7-kę, to ci to zagra, ale będzie to brzmiało bardzo sztywno. Jak robi to Weston, to nawet nie wiesz, że jest nieparzyście. W tak naturalny sposób się to dzieje. Ileż można grać na cztery! Czasem warto coś złamać. Liczę, że w tym kraju znajdą się osoby o jakiejś większej wrażliwości muzycznej, które to docenią. Jednocześnie jest w tym pewien paradoks, bo myślę, że jazz zabrnął zbyt daleko w intelektualny zaułek. Jak ktoś słucha jazzu albo gra, to musi być bardziej inteligentny niż inni. A przecież jazz wyszedł z burdelu - to była muzyka głupsza niż inna. Nagle jednak zrobiła się mądrzejsza niż reszta gatunków. W jazzie potrzeba trochę głupoty, takiego nowego prymitywizmu.
Sprzedanie ludowi tej koncepcji będzie bardzo trudne.
Nie liczę na lud i na szczęście nie muszę mu tego sprzedać. Sprzedałem to Sony i to oni muszą się teraz z tym pomęczyć, choć wątpię, by mieli na to pomysł. Chcą zrobić teledysk do "Nalej jej” i zrobimy go. Będzie w stylu "Smack My Bitch Up" The Prodigy – dwudziestokilkuletnia dziewczyna będzie przemieszczać się między barami i skończy na komendzie i wytrzeźwiałce. Choć żarty żartami, ale alkohol jest dużym problemem wśród dziewczyn. Każdy człowiek w tym kraju po 16 roku życia jest mniej lub bardziej uzależniony od alkoholu, jednak kobiety łatwiej się w to wciągają...
Twoje koncerty do marca przyszłego roku to w zasadzie tylko twój klasyczny repertuar i Młynarski. Nie zamierzasz pojechać w trasę z "The Ant"?
Na razie zobaczymy jak ten materiał zostanie przyjęty. Jeśli reakcje będą entuzjastyczne, to trzeba by było włączyć w to całą logistykę, jak choćby ściągnięcie do Polski muzyków z Ameryki. Generalnie byłoby to spore przedsięwzięcie.
Materiał natomiast ma około 40. minut. Kompozycje byłyby rozszerzone?
Jak najbardziej rozbudowałbym je. Te utwory nazywam kawałkami w ciąży. Na płycie mają po 2-3 minuty. Równie dobrze mogłyby być znacznie dłuższe, ale współczesny słuchacz nie potrafi się skupić na takich formach, a już zwłaszcza gdy chodzi o muzykę nierozrywkową. Skoro jesteśmy w rzeczywistości w której koncerty Jacka White'a nie sprzedają się za dobrze, to co dopiero mówić o czymś ambitniejszym. Ludzie wolą Martyniuka i twórczość podobnego pokroju. Trudno rzucać perły przed wieprze. Nie rzucę pereł, dopóki się nie dowiem, że wieprz jest gotowy zasiąść i słuchać.
A słuchasz tego nowszego jazzu? Kamasi Washingtona, Sons of Kemet, Shabaka and the Ancestors?
Szczerze mówiąc nie śledzę co się dzieje na współczesnej scenie jazzowej. Najpóźniejszy jakiego słucham to ten z lat 80. Nie wierzę jednak, by powstało coś specjalnego. Widziałem jakieś japońskie rzeczy w tym temacie, ale czuję, że jakieś to jest bez głowy, bez pomysłu. Wydaje mi się, że ja mam na ten jazz pewną koncepcję. Jest w tym dynamika, szybkość, pozbawienie harmonii, progresja. W ogóle mam skłonność do upraszczania harmonii. Najchętniej grałbym na jednym akordzie. Są też takie utwory, że harmonia jest tylko po to, żeby coś było, ale bez układania, że "tu będzie d-dur". Akordy zmieniają się, ale nie w sposób sekwencyjny, bo mi to przyszło do głowy. Jazz ma być nieobliczalny i niekonsekwentny. Taka jest zresztą płyta "The Ant".
Ta płyta jest bardziej zaspokojeniem twoich ambicji niż formą, która ma trafić do słuchacza?
Jak najbardziej. Nie napinam się na sprzedaż. Gdy nagrywałem Młynarskiego, ten cel został osiągnięty. Zresztą, nawet gdybym zrobił wokół "The Ant" nie wiadomo jaki szum - i tak tego typu dźwięki nie sprzedadzą 100 tysięcy płyt, sprzedam może 30. A przecież żyję z koncertów, trochę z ZAiKS-ów.
Masz bardzo różnorodny repertuar, kto przychodzi najczęściej na twoje koncerty?
Myślę, że spokojnie co najmniej połowa widzów przychodzi z przyczyn pozamuzycznych. Za każdym razem muszę tę widownię zdobyć. Obiła im się o uszy "Dawna dziewczyna", "Ostatnia nocka" czy "Synu". Publika nie zdaje sobie sprawy z tego, na co przychodzi. To nie jest tego typu wykon, że ludzie śpiewają od początku do końca z wokalistą.
Jak koncertowałeś z "Psychodancingiem" to jednak tak było.
Tak, ale ile można to ciągnąć. Zamknąłem okres biesiadny. Zarobiłem pieniądze, idę dalej. I tak zapełniam sale - nie potrzebuję do tego wracać. Myślę przede wszystkim o sobie, by w jakiś cudowny sposób wypłynąć z tego kraju.
"The Ant" jest krótkie, ale mimo to i tak nie zdecydowałeś się na w pełni instrumentalny album. Są tu dwie piosenki.
Bo jestem niekonsekwentny. Kiedy piosenka przychodzi do głowy, trudno z nią czekać. Z taką piosenką jak "Fajnie" to w ogóle nie można czekać, bo ona już i tak jest za późno.
Dla mnie to taka kontynuacja "Wolności słowa". Planujesz album z piosenkami odnoszącymi się do bieżącej sytuacji w kraju?
"The Ant" nagrałem rok temu, nieustająco coś tam układam, piszę riffy. Teksty społeczne na pewno się pojawią w niedalekiej przyszłości, bo w Polsce dzieje się wiele ciekawych rzeczy. Dla kogoś piszącego, interesującego się polityką, to jest kraj idealny, nie ma co wyjeżdżać. Mnie na pewno nie wszystko się tutaj podoba i pewnie o tym wkrótce będzie trzeba głośno zaśpiewać.
Czy z takich trudnych sytuacji zawsze warto się śmiać czy jest jakaś granica, gdzie zostaje już gorzki żal?
Zawsze warto się śmiać. Na koncertach wypowiadam się politycznie. Wczoraj grałem koncert i podszedł do mnie pan ze łzami w oczach i mówił: "zwyciężymy Panie Maćku, jestem na wszystkich demonstracjach, poradzimy sobie". I widziałem, że facet jest na granicy wytrzymałości. Tak też nie można. Trzeba się do tego uśmiechać. Ja myślę, że komuna została pokonana śmiechem. Oczywiście przy małej pomocy awantur ulicznych. W pewnym momencie przestaje być do śmiechu, kiedy ląduje się w więzieniu... ale ja tam siedziałem i twierdzę, że to miejsce też jest dla ludzi. Trzeba się zresztą tego spodziewać, że jeśli zamieszanie z sądami będzie trwało dalej, to tacy ludzie jak ja będą skazywani za poglądy. Może nie zacznie się to od artystów, ale od polityków jak najbardziej. A później... cóż, starczy powiedzieć, że przyszłość rysuje się w bardzo "ciekawych" barwach.