Wywiady
Koniec Pola

Koniec Pola to tajemniczy projekt muzyków związanych z zespołem Licho, choć odgrywane w kapelach role poszczególnych członków znacznie się różnią. Panowie właśnie wydali szalenie niejednoznaczny krążek „Cy”. Dużo tu niedopowiedzeń, złowrogiej aury i niedającej się gatunkowo sklasyfikować muzyki.

Grzegorz Bryk
2018-06-04

Staraliśmy się wprawdzie od odpowiedzialnego za teksty i wokale Dominika dowiedzieć czegoś więcej, ale czy się udało, to ocenić musicie sami…

Grzegorz Bryk: Oglądałeś "Antychrysta", "Osadę" albo przede wszystkim "Czarownicę: Bajkę ludową z Nowej Anglii"? Pytam, bo "CY" to dla mnie muzyczna trawestacja tych filmów.

Dominik Gac: Widziałem te filmy, ale dobrze zapamiętałem tylko obraz von Triera. Z kolei „Czarownica…” to wydmuszka. O niebo lepszym horrorem (a przy okazji thrillerem i dramatem), którego akcja rozgrywa się na prowincji, jest „Wieża. Jasny dzień”. Jeśli prawidłowo odczytuję twoje skojarzenia i słyszysz w Końcu Pola ludową grozę, to dobrze, ale nie szukałbym jej ekwiwalentów we wspomnianych tytułach. Jeśli były jakieś kinowe inspiracje, to prędzej „Cieniami zapomnianych przodków” Siergieja Paradżanowa czy dziełami Jana Jakuba Kolskiego, a i to raczej podświadomie.

Zastanawiam się czy wasz album "CY" to nie tylko muzyka, ale już pewnego rodzaju performance. Bo sam w sobie stał się chyba czymś w rodzaju słuchowiska?

DG: Cieszy mnie, że znajdujesz w tym rys słuchowiska, ale to po prostu płyta muzyczna. I jako taka nie mieści się w definicji słowa performans. Co nie znaczy, że „Cy” to tylko muzyka – są tam i teksty i oprawa graficzna a wszystko ma ze sobą ścisły związek.

To może wróćmy do początku. A może i do końca... Koniec Pola. Czyjego pola ten koniec?

DG: Nie przyszło mi do głowy, aby o to zapytać. Nie wiem nawet, kto mógłby znać odpowiedź, ale coś mi mówi, że sprawa własności jest najmniej ważna. Wiersze, w których robimy, nie są z ksiąg wieczystych.

Nie wiadomo czyje pole, więc skąd właściwie decyzja o powstaniu nowego projektu, gdy poprzednie Wędrowcy-Tułacze-Zbiegi i głównie Licho są projektami rozpoznawalnymi.

DG: Koniec Pola wynika z mojej współpracy z Arturem, którą podjęliśmy zanim wykrystalizował się aktualny skład Licho. Choć personalia są te same, to różne pełnimy w tych zespołach funkcje. Liderem Licho jest Szturpak, podczas gdy za muzykę w Końcu Pola odpowiada przede wszystkim Artur. Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi to zupełnie inna opowieść, choćby dlatego, że w tej niesamowitej przygodzie bierze udział tylko dwóch z nas.

Z gatunkowością muzyki też zerwaliście, bo wciśnięcie tego albumu do jakiejkolwiek szufladki jest chyba niemożliwe…

DG: To może do kredensu się zmieści? Albo skrzyni?

Albo na pakę żuka… Jeśli nie gatunkowość, to może symbolika. Odnoszę wrażenie, że ten album jest mocno symboliczny i interpretację ma otwartą. Wprost nie jest to powiedziane, ale wyczuwam w tekstach odwołania do wierzeń słowiańskich, guseł, zabobonów, satanizmu, tych wszystkich fantastycznych ballad romantyków i ogólnie pojętego folkloru.

DG: Przywołałeś tyle wątków, że i do skrzyni nie zmieścimy. Postmodernistyczny śmietnik, na którym żyjemy, sprawia, że wszystko do wszystkiego przylega, nawet jeśli nie pasuje. Gusła, zabobony, folklor – to bym zachował, resztę wyrzucił – zwłaszcza ten satanizm. Płyta jest opowieścią o wsi Zalesie oraz o jej imaginarium. To mała miejscowość na skraju osuszonych bagien i wykarczowanej puszczy. Leży dokładnie na środku drogi z puławskiej świątyni Sybilli do domu Magida z Kozienic. W tutejszej karczmie (pod zamkniętym sklepem) przystawali, pili i patrzyli: Jan Kochanowski, książę Adam Czartoryski, palatyn Sieciech, Widzący z Lublina i dowódca oddziału Batalionów Chłopskich pseudonimem Tomasz, ale o tych ich spotkaniach nie opowiadamy na płycie.

Nie na tej, to może na następnej… Wracając jednak do „Cy”. Wszyscy pędzą ku nowoczesności, technice, tymczasem wy do lasu poszliście, zupełne jakbyście na polską wieś przełomu ubiegłych wieków obarczoną różnymi zabobonami zawędrowali. Czy to manifest ideologiczny?

DG: A to nie jest tak, że wszyscy teraz zwalniają, jeżdżą na Podlasie albo przynajmniej pod las, w ostateczności do parku? My wyszliśmy za stodołę, gdzie – jak okiem sięgnąć – nie widać żadnej ideologii. Przełomów też nie dostrzegam, zabobony za to rosną całkiem dobrze – będzie urodzaj. To wszystko dzięki sztucznym nawozom i zmyślnym systemom podlewania. Nowoczesność w polu i zagrodzie.

Jak to się ma do jednej z interpretacji, która mówi, że tytuł płyty to nie "Cy", a "Koniec Polacy".

DG: Gdyby stała za tym jakaś ideologia albo chociaż idea, to pewnie dotyczyłaby mantyki. Ale nie stoi – to tylko pospolity katastrofizm, który niczego nie mówi, a wszystko znaczy.

Kolejna więc zagadka. Zapomnijmy o ideach oraz symbolach i chwyćmy za coś materialnego, bo wyście własne instrumenty wymyślili. Opowiecie coś o tych samoróbkach i jaką rolę odgrywają na "Cy"?

DG: Najciekawszy instrument, zwany przez nas tupakiem, wymyślił i wykonał Szturpak. To drewniane platformy, na których gramy nogami. Poza brzmieniem mają jeszcze inne, koncertowe, funkcje – wymuszają choreografię.

Jak się właściwie komponuje taki materiał, który brzmi na mocno improwizowany?

Artur: Dokładnie w taki sposób – improwizowany. Ale były elementy kluczowe, tak zwane szkielety, na których opierały się poszczególne części muzyki, i których znaczenie i miejsce było podyktowane tym, co słyszysz poza samą muzyką, a więc słowami. Każdy dźwięk odpowiada temu, co one niosą – możemy rozważać, czy inna interpretacja wchodzi w grę i czy dokładnie o to w tej historii chodzi. Może gdyby Dominik powiedział: „ej, przecież to zupełnie nie tak!”, to przerwalibyśmy instrumentalną narrację. Tak się jednak (chyba na szczęście) nie stało.

Niby wieś polska z dawnych czasów, ale są też gitary podpięte pod prąd. Do czego podpięliście sześciostrunówki, by uzyskać te wszystkie przedziwne i niepokojące brzmienia/sprzężenia?

A: Moja gitara to standardowa instalacja – wiosło, piec i kilka kostek. W trakcie grania trochę kręcę gałkami, dodając bądź odejmując to i owo, ale nie ma tu żadnej tajnej formuły. Materiał został zarejestrowany tak samo, jak podczas występów na żywo.

Patyr: Z basem sytuacja miała się podobnie jak z gitarą wiodącą – z tą różnicą, że z racji braku kostek efekciarskich, wycwaniłem się bodaj najbardziej prostackimi efektami w postaci wtyczek VST. Dlatego też na obu dotychczasowych koncertach towarzyszył mi laptop. Nie jestem biegły w efekciarskie klocki, zwłaszcza w przypadku grania na żywo, więc w sumie dopiero udział w końcopolnej przygodzie zmotywował mnie do zainwestowania w sprzęt. W studio wszystko zostało nagrane na tych samych ustawieniach – jeno pod normalnym piecem. Co do brzmienia… Akurat po stronie basu i gitary prowadzącej tak dużo wydziwiania z dźwiękiem nie było – najbardziej namieszał Dominik, w kulminacyjnych momentach piłując rozszarpaną gitarę…

Koncerty promujące "Cy", gdyby poszły w stronę performance, zapowiadają się bardzo interesujące. Bo będą koncerty?

DG: Będą. Będzie ich mało i będą dryfować w kierunku performansu, ale co z tego wyniknie, to się dopiero okaże – mam nadzieję, że już niebawem.

Jest może za wcześnie by mówić o przyszłości, ale jak wyobrażacie sobie dalszy rozwój Końca Pola? Doświadczenie mówi, może za bardzo pospolito katastroficzne, że tego rodzaju przedsięwzięcia to zazwyczaj projekty jednopłytowe, bo ciężko jest przeskoczyć pomysłowość i oryginalność debiutu i jednocześnie przy ewentualnym drugim krążku nie odgrywać tego samego teatru po raz wtóry.

DG: Ha! Jeszcze się zdziwisz. Dopiero zaczęliśmy a pomysłów mamy pełne skrzynie.

 

 Rozmawiał: Grzegorz Bryk

Powiązane artykuły