O Końcu Pola wiadomo niewiele. To kolejny enigmatyczny twór muzyków związanych z zespołami Licho oraz Wędrowcy-Tułacze-Zbiegi.
Ale już chyba te dwie nazwy pozwalają zorientowanym lekko zobrazować co na debiutanckim "Cy" grają Koniec Pola, bo rzeczywiście pewne wątki są powtarzalne dla wszystkich tych kapel. Koniec Pola rezygnuje jednak z czystej krwi black metalu, tonuje dźwięki, nie uruchamia zbyt często przesterowanych gitar i idzie w totalną awangardę, eksperyment z pogranicza muzyki, poezji i teatru. Z początku byłem sceptyczny, bo ileż można słuchać przedziwnych własnoręcznie skleconych instrumentów pogrywających bez ładu i składu. Ostatecznie się w muzyce grupy zauroczyłem, no może nie jest to najodpowiedniejsze słowo, ale na pewno ta opowieść z pogranicza muzyki i poezji wciągnęła mnie bez reszty.
W ostatnim czasie słuchałem przynajmniej dwóch podobnych płyt - Popsysze z ich "Kopalino" czy neurotycznego debiutu wiolonczelistki Resiny i zastanawiam się, czy na naszych oczach nie przetacza się nowa fala muzyki ludowo-naturalistycznej odwołującej się do wiejskiego folkloru i nieprzyjaznej przyrody. Koniec Pola eksploruje podobne muzyczne terytoria. To eksperyment, który dość bezpośrednio nawiązuje do słowiańskiego folkloru, a być może również wierzeń satanistycznych, do kultury i bajki ludowej, naturalizmu, gdzie przyroda jest w gruncie rzeczy złowroga, wzbudzająca lęk i niepoznana, jak w "Antychryście" Larsa von Triera albo "The Witch" Roberta Eggersa. "Cy" to gusła, klechdy, zabobony, legend i fantazje - jak w tych wszystkich balladach polskich romantyków, gdzie istoty nadprzyrodzone i ludzie egzystują w ścisłej symbiozie. To taka muzyczna wersja "Balladyny", "Świtezi" albo "Świtezianki", ale podana w dużo ciemniejszych barwach, pośród mrocznych lasów skrywających złowróżbne tajemnice i pod płaszczem grubej warstwy stalowych chmur, gdzie uprawia się czarną magię i wyznaje pradawne wierzenia. To oczywiście jedna z interpretacji tego krążka.
W stylistyce da się wyczuć wpływy psychodelicznego i eksperymentalnego folku oraz post-black metalu. To trochę jakby z "Podnoszenia czarów" zespołu Licho wyzbyć się metalowych elementów, pójść w kierunku awangardy. Wokale w przeważającej większości są recytowane z aktorską emfazą, raz to krzyczane innym razem skrzeczane, a tła niezwykle sugestywnie malują złowrogi klimat, czym "Cy" zbliża się nawet do radiowego słuchowiska. Pobrzękują przeróżne dzwoneczki, świetne partie prowadzi harmonijka, gitary przygrywają hipnotyzujące frazy, bądź budują ścianę dźwięku gdzieś na drugim planie, pod piekielnie dobrą perkusją i brudnym basem. Najlepsze jednak, że przy takiej dawce dziwactw i dźwięków nieprzyjemnych, "Cy" to album, którego słucha się bardzo dobrze, ba, wręcz znakomicie.
W takich krążkach zawsze upatruję ważnych wydarzeń kulturalnych, bo „Cy” to nie tylko muzyka, ale już pewnego rodzaju performance, sztuka nieco wyższa, ale wciąż nie snobistyczny eksperyment dla grupki zdziwaczałych ekscentryków. Ten krążek jest szalenie pociągający w swojej nieoczywistości i piekielnie mocno wciąga w wizję ponurego świata wsi i zabobonów. Znakomite osiągnięcie polskiej awangardy. Zdecydowanie warto po „Cy” sięgnąć.