Wywiady
Paweł Wróbel (The Lowest)

Stołeczni hardcore’owcy z The Lowest coraz mocniej zaznaczają swoją obecność na krajowej scenie. Ich najnowszy album „Doomed” prezentuje współczesny hardcore w pigułce – mocno zmetalizowany, ocierający się o sludge i nieśpiesznie niszczący wszystko co napotka na swojej drodze.

Grzegorz Pindor
2018-03-27

W swojej klasie w kraju są bezkonkurencyjni, stanowiąc zarazem jeden z nielicznych pomostów zarówno dla wielbicieli muzyki z przekazem, jak i mocnego gitarowego łomotu. Rozmawiamy z Pawłem Wróblem - wokalistą formacji.

Dla postronnych słuchaczy "Doomed" to prawdziwy powiew świeżości na krajowej scenie. Zespoliliście sludge z hardcorem w sposób, który powinien przemówić zwłaszcza do metalowców. Z drugiej strony, wszyscy, którzy znają The Lowest nie są zaskoczeni ani zwolnieniem tempa, ani, nie bójmy się tego powiedzieć, eksperymentami. Zapytam jednak wprost i trochę podchwytliwie - dla kogo według Ciebie jest "Doomed"?

Trudno jest odpowiedzieć na takie pytanie. Myślę, że „Doomed” jest dla każdego, kto odnajdzie coś w tej płycie. Po prostu. Scena hardcore akurat nie stroniła nigdy od "eksperymentów", jak to określasz. Były zespoły inspirujące się metalem, hip-hopem, rockiem, elektroniką czy nawet reggae i wszystko to jakimś cudem mogło pomieścić się w kategorii hardcore. Płyta więc trafi do tych, którzy pewnie i tak na nią czekali, oraz – mam nadzieję – do kilku osób, które nas jeszcze nie znały. Ale nie spodziewałbym się tego, że nagle strasznie zaczną się nami jarać metalowcy. Wyrośliśmy ze sceny hardcore i tutaj pewnie pozostaniemy. Swoją droga, bycie w tej niszy ma sporo plusów. Jednym z nich z pewnością jest zupełnie inna relacja pomiędzy twórcą i słuchaczem.

Jeśli zaś chodzi o warstwę muzyczną – to myślę że to, co nas trochę wyróżnia, to emocje zawarte w muzyce i tekstach. Myślę, że jest ich dość dużo jak na taki rodzaj grania. Taka forma muzyczna nam pasuje, do tego każdy tekst traktuję dość osobiście, dotyczy on jakiegoś ważnego dla mnie tematu.

 

Największa nowinką w odniesieniu do tej płyty jest nie "dół" i znaczące zwolnienie tempa, co poszukiwanie nowych form wyrazu. Nie spodziewałem się czystych wokali. Można by powiedzieć, że to taki "przebojowy" pierwiastek w waszej twórczości.

Nie do końca. Czyste wokale pojawiły się już na naszej pierwszej płycie. Jest taki fragment w "Like Glass", gdzie trochę podśpiewuję. Co do chórków w Sheol - bo pewnie o nich mówisz jako o "przebojowych" - też już na pierwszej płycie, w "King of Pain", używaliśmy takich patentów. Więc bardziej jest to ewolucja, nie rewolucja. Przykład - ostatni kawałek na płycie – „Nataruk”. Został on skomponowany jeszcze w 2012 roku i cierpliwie czekał, aż wydamy LP. A jest zaśpiewany w całości.

Co innego dość charakterystyczne zaciąganie, a normalny śpiew. I tu prawdziwe zaskoczenie, bo efekt końcowy jest naprawdę przyzwoity, oczywiście w obrębie przyjętej konwencji. Nie chciałbym, aby nagle The Lowest z zespołu smoły i scenicznego walca, zaczął pisać piosenki. Długo budowaliście swój wizerunek, a jednak "Doomed" nie zbiera krytyki. Sukces?

Myślę, że ogólne ramy naszej konwencji wyznaczyliśmy właśnie na tej płycie i w takich ramach będziemy się poruszać. Płyta krytyki nie zbiera, ale też nie upłynęło dużo czasu, od kiedy ją wypuściliśmy. Na pewno więc nie mówiłbym tu o jakimś sukcesie. Jaki jest odbiór tego materiału, będziemy wiedzieć dopiero kiedy ruszymy z koncertami, czyli wiosną. Nie nastawiamy się też na nie wiadomo co - od początku chodziło po prostu o to, żeby pograć trochę w Polsce i za granicą i znaleźć swoje miejsce. Stworzyć coś, co trafi do jakiejś części słuchaczy, którzy odnajdą się w tej muzyce i przyjdą potem na koncert.

W takiej muzyce chodzi o to, że jak grasz na przykład w pochmurny poniedziałek koncert bardzo daleko od domu, to i tak przyjdzie na niego kilkadziesiąt osób, które chcą cię posłuchać na żywo. Nie ma nic gorszego, niż tworzenie muzyki, która nikogo nie obchodzi. A jeśli chodzi o sukces - sukcesem jest przede wszystkim to, że płyta w ogóle powstała. Mieliśmy dość duży impet na samym początku działania zespołu - lata 2012-2014 - ale tak zwane „dorosłe życie” stawiało nam na drodze coraz to nowe przeszkody. Działy się rzeczy złe, bardzo złe, czasem nawet tragiczne. Ale mimo tego udało się, i wracamy do częstszego grania.

Ja postrzegam Was jako zespół, który i tak częściej grał poza Polską niż u nas. Widziałem nagrania z koncertów choćby na Ukrainie i tam zupełnie inaczej odbierają muzykę, a polscy wykonawcy są tam traktowani niczym gwiazdy.

To fakt, że dotychczas więcej graliśmy za granicą. Od początku chcieliśmy jak najwięcej koncertować, więc siłą rzeczy trzeba ruszyć w świat. Prawda jest taka, że w Polsce jest może z 15 miast, gdzie odbywają się takie koncerty, więc dosyć szybko kończą się możliwości. Co do Ukrainy - to określenie „gwiazdy” jest grubo, bardzo grubo przesadzone. Tam po prostu ludzie bardzo żywiołowo reagują na muzykę, tak samo w Rosji czy na Białorusi. Zobacz nagrania z występów Deadfall z Mińska - to jest ta energia. Na pewno mamy tam swoją publiczność, ale to też wynika z pewnej sekwencji wydarzeń. Na wschodzie zagraliśmy naszą drugą trasę, jeszcze w 2012 roku. Było naprawdę super, właśnie z tej trasy pochodzi materiał, z którego zrobiliśmy klip do „King of Pain”.

 

Kiedy po raz drugi pojechaliśmy na Ukrainę - w lipcu 2014 roku - było kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny w Donbasie. Dwa miesiące przed festiwalem, na ulicach Odessy były zamieszki, zginęło kilkadziesiąt osób. Wszystkie zespoły z zachodu odwołały swoje koncerty - zostaliśmy tylko my. Wbiliśmy tam na scenę, po kilkunastu godzinach jazdy busem, z zastępczym basistą i na jedną gitarę, bo Michał mieszkał wtedy w UK. I zagraliśmy najlepiej jak mogliśmy. Ja swoim łamanym rosyjskim powiedziałem, co myślę o obecnej sytuacji. Myślę, że oni wtedy docenili po prostu to, że przyjechaliśmy i chcieliśmy razem z nimi być w tej sytuacji. A czuło się napięcie w powietrzu. Oddziały wojska patrolujące okolice miasta, żołnierze na ulicach. Za to na festiwalu bawili się obok siebie Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini. Była ekipa z Azerbejdżanu. Wszyscy razem, ponad gównem które zgotowali politycy. Myślę, że to jest esencja tego, czego szukamy w tej muzyce, i dlaczego jesteśmy na scenie hardcore.

Dla tych ludzi hardcore ma chyba większe znaczenie niż dla nas. W Polsce wbrew pozorom żyje się względnie dobrze i bezpiecznie.

Wiesz, jak masz wojnę za oknem, to w ogóle nieco inaczej postrzegasz pewne rzeczy. Poza tym wycieczki na wschód zdecydowanie przekonały mnie, że bardziej jesteśmy jednak częścią świata zachodniego. Jest w Polsce wiele rzeczy, które nie działają jak trzeba, sytuacja polityczna jest jaka jest - ale naprawdę ciężko porównywać to ze wschodem. Poza tym, tam ta scena jest bardzo młoda - napędzają ją dzieciaki. W Polsce scena jest grubo po trzydziestce.

I ta scena jest trochę zblazowana i zmęczona. Owszem, są nowe składy i nieco młodzieży na koncertach, ale na deskach klubów oglądamy podobne konfiguracje muzyków.

Młodzieży jest niezbyt wiele i na pewno Polska się negatywnie wyróżnia pod tym względem. Dlaczego tak jest - to temat rzeka. I na wschodzie i na zachodzie jest jednak dużo więcej dzieciaków. Co do zespołów - nie dziwię się, że ludzie pomimo osiągnięcia pewnego wieku, ciągle chcą grać. Granie w zespole, którego ktoś chce słuchać, jest po prostu bardzo unikatowym doświadczeniem. A scena hardcore jest też wyjątkowa, bo tak jak mówiłem wcześniej, tu zupełnie inaczej wygląda kontakt na linii twórca-odbiorca. Grasz w małych klubach, czasami wystarczy kilkadziesiąt osób, którym zależy, a zapamiętasz ten koncert na lata. Ludzie podchodzą do ciebie, rozmawiają. Zwykle podzielasz z innymi bardzo podobny zestaw wartości, łatwo jest złapać kontakt z obcym człowiekiem, zaprzyjaźnić się. Organizatorzy są często twoimi kolegami. Poznajesz mnóstwo świetnych osób, ludzi z innych zespołów. To jest piękna przygoda, i jeśli masz możliwość ją przeżyć, to trzeba to po prostu zrobić.

Problem leży w tym żeby chcieć. A wam jak widać nie dość że chce tłuc się w busie po całej Europie, to jeszcze "Doomed" prezentuje się jak concept album, w który włożono wiele wysiłku. Klipy, okładka, teksty - wszystko ze sobą koreluje. Rzadkość u nas.

To prawda, pewien koncept towarzyszy nam od samego początku. Zawsze imponowały nam zespoły, które potrafiły stworzyć coś swojego, charakterystycznego. Nawet jeśli nasza muzyka jest złożona z dość prostych patentów – to staramy się tchnąć w nią „to coś”.

Poza wytrwałością i konsekwencją w działaniu, wyróżnia was coś jeszcze. Złość na świat. Nawiązując do tytułu płyty - jesteśmy zgubieni jako społeczeństwo czy zatraciły się elementarne wartości, dzięki którym jesteśmy lepszymi ludźmi?

Akurat nazwa „Doomed” ma kilka wymiarów, również bardzo osobisty. Gdy pisaliśmy ten materiał, moją żonę i mnie spotkała osobista tragedia. Agata kilka tygodni leżała w szpitalu. Wszystko, co mogło pójść nie tak, poszło nie tak. Chwilę później zaczęliśmy nagrywanie płyty. Nic więc dziwnego, że klimat czy teksty są, jakie są.

W wymiarze bardziej ogólnym - myślę, że jesteśmy straceni jako ludzkość. Obserwujemy zmiany, które prawdopodobnie jeszcze w tym wieku zupełnie zmienią oblicze świata. Z jednej strony zmiany klimatyczne, których głównym powodem jest ludzka głupota i chciwość. Masowe migracje wywołane w dużej mierze przez te zmiany. Wojny toczone w imię interesów różnych grup. Do tego wydaje mi się, że dzisiejsze czasy obnażają bardzo przykrą prawdę o człowieku. Nie radzimy sobie z zalewem informacji i ze stopniem skomplikowania dzisiejszego świata. Zimbardo w swoim eksperymencie udowodnił, że jest w nas naturalna skłonność do czynienia zła. Ludzi łatwo jest podburzyć, rozpalić emocje, napuścić jedną grupę na drugą. W zasadzie cały zachodni świat i życie jego społeczeństw jest oparte mniej lub bardziej na wojnie plemion - niekiedy celowo podsycanej przez polityków. Myślę, że to również nas zgubi.

Wspomniałeś, może nie wprost, o takich pobudkach jak chęć władzy i wyzysku słabszych, a według mnie największą bolączką współczesnego społeczeństwa jest brak dialogu. Wraz z postępem technologicznym oddalamy się od siebie, relacje międzyludzkie budujemy w oparciu o algorytmy portali randkowych, a w szkołach uczymy się schematów, które doskonale sprawdzają się w dorosłym życiu na rozmowach kwalifikacyjnych. Nie liczy się indywidualność i wiara w siebie, a to, żeby wpasować się w konkretny klucz.

Brak dialogu zdecydowanie jest jednym z głównych problemów dzisiejszego świata. Postęp technologiczny też obraca się przeciwko nam, niszczy relacje międzyludzkie. Wychowałem się na literaturze science-fiction, ale mimo to ciężko mi czasem uwierzyć, że cyberpunk to już dzisiejsza rzeczywistość.

 

Myślisz, że hardcore przeżyje taki zryw jak w latach '80 - '90, kiedy ludzie dostrzegali w tej muzyce nie tylko katalizator dla własnego wkurwienia, co piękno wolności i miejsce dla wyrzutków? Ten nurt jest w stanie przeciwstawić się rzeczom, o których wspominamy powyżej? Dziś nierzadko kapele grają to co modne, a próżno szukać w tej muzyce inteligentnych treści. Oczywiście są wyjątki, ale mało dziś płyt, które wyryłyby się w pamięć ze względu na przekaz. Prędzej doceniamy wykonawców ze względu na image czy kontrowersje związane z samym zespołem i aktywnością pozasceniczną.

Zacznijmy od tego, że hardcore jest, był i będzie niszą - bo taka już jest dynamika tej sceny. Więc niczemu ani nikomu się nie przeciwstawi w sposób taki, żeby usłyszał o tym ktoś spoza grona zainteresowanych. Wpływ hardcore na świat jest, powiedzmy to delikatnie, znikomy. Co do odrodzenia sceny - trudno powiedzieć coś na pewno - skłaniałbym się jednak ku temu, że nie będzie czegoś takiego. Żyjemy dziś w erze unifikacji - wszyscy na całym świecie stają się coraz bardziej do siebie podobni - a kontrkultury często istnieją już tylko jako stylistyki, mody. Z drugiej strony może pokolenie wychowane w erze ciągłego bycia online, presji środowiskowej aby wszystko non stop umieszczać w sieci, w końcu zapragnie czegoś bardziej prawdziwego. A hardcore ciągle ma w sobie dużo prawdy. Ale trudno tu coś wyrokować. Co do kapel grających to co modne - niech sobie grają co chcą. Ja nie ekscytuję się tym, co ktoś robi. Każdy ma swój rozum, nie każda kapela musi nieść jakieś niesamowite przesłanie. Można po prostu grać dobra muzykę, do której ludzie będą pogować. To też ma swoją wartość.

Mówi się, że hardcore to więcej niż muzyka - to prawda. Ale mimo tego - w dalszym ciągu jest to muzyka. Są zespoły, które nigdy nie powiedzą ci nic między kawałkami, ale robią taką muzę, że pomimo trzech dych na karku idziesz w pogo.

Do tego by mówić z sensem między kawałkami trzeba mieć zarówno odwagę jak i mocno poukładane w głowie. Poza tym, dziś wystarczy raz palnąć głupotę aby zostać gwiazdą Internetu. A na tym żadnemu wokaliście na tej scenie nie zależy.

Z drugiej strony, są takie zjawiska na scenie muzycznej, które - chociaż są bardzo daleko od tego czego słucham na co dzień - bardzo mi się podobają. Na przykład zespół Castet. Przecież niektóre teksty to po prostu perełki. Polecam też to, co Fakir wypisuje na fejsbuku. Jest to po prostu zajebiście zabawne.

Ale to są takie diagnozy kogoś kto już swoje przeżył i wie o czym mówi, choć w zabawny i prześmiewczy sposób, co nie każdemu musi się podobać. Ty na koncertach też nie przebierasz w słowach.

No ja lubię sobie pogadać, co zresztą widać w tym wywiadzie. Na koncertach też pewnie w jakimś stopniu się wentyluję - wyrzucam z siebie dużo negatywnych rzeczy, które gromadzą się we mnie. Tak samo zresztą jest z naszymi tekstami. Wyrzucam w nich to, co się we mnie nagromadzi. W sumie w jakiś sposób potrzebuję tego. Na co dzień nie utrzymuję wielu relacji, nie mam dużej grupy znajomych, nie toczę dyskusji z przyjaciółmi. Bardzo dużo rozmawiam z moim najlepszym przyjacielem, czyli moją żoną. A nasza muzyka jest jednak nagromadzeniem negatywnych emocji, bo z nich się bierze, stąd takie a nie inne występy.

Kontakt z publicznością pomaga Ci wyzbyć się frustracji? Zamienić ją w coś dobrego?

Wiesz co, to nie tak. Na pewno najbardziej pomaga mi relacja z Agatą, moją żoną. Podobnie patrzymy na świat, pomagamy sobie, jesteśmy przyjaciółmi. Agata jest psychoonkologiem, pracuje w hospicjum. Bardzo dużo rozmawiamy o sensie życia, o śmierci, o tym jak patrzymy na ludzi i świat. Więc najbardziej oczyszczam się w relacji z nią - zresztą ona też, w rozmowie ze mną. Po prostu granie koncertu to jest czysta skondensowana energia, to jest coś czego nie doświadczasz na co dzień. To jest nieco inny wymiar oczyszczenia. I chyba coś podobnego czuję u ludzi, którzy nas słuchają - każdy odbiera tę muzykę w inny sposób, ale spotykamy się w tym samym miejscu i czasie i jakoś przeżywamy to razem. No i oczywiście trochę pogujemy, bez tego nie ma dobrego koncertu.

Zdarzyła Ci się sytuacja, w której poniosło Cię na scenie?

Nie, no co ty. Szaleństwo, ale kontrolowane. Jestem duży i jednak całe życie uważam żeby nikomu nie zrobić krzywdy.

Pytam bo są tacy, którzy tego nie kontrolują. Swoją drogą kontrola dobrze opisuje The Lowest. Ten gniew jest słuszny i ukierunkowany.

To wspaniała sprawa grać dobre koncerty, ale trzeba też zachować umiar. Podejście niektórych kapel i ich sposób zabawy w stylu "napierdalam ludzi z pięści", uważam za idiotyzm. Zdecydowanie bardziej wolę singalongi i stagedivy.

Skoro mowa o koncertach, gdzie zobaczymy was w najbliższym czasie? Z tego co wiem, ponownie wyruszycie na wschód.

Na wschód, a zaraz potem za zachód. Jeśli dobrze pójdzie, zagramy w tym roku trzy trasy i trochę pojedynczych koncertów. Idealne dla takiego zespołu jak my jest granie ok 50 sztuk w roku. Wtedy można być całkiem aktywnym zespołem, a jednocześnie utrzymać normalne życie rodzinne, pracę itd.

Powiązane artykuły