Wywiady
Daniel Kesler (Redemptor)

Naszego rozmówcy nie trzeba specjalnie przedstawiać – gościł już na łamach naszego magazynu, gdzie opowiadaliśmy o jego sukcesach zarówno muzycznych, jak i edukacyjnych.

Marcin Komorowski
2018-02-16

Jednego możecie być pewni – z tym znakomitym instrumentalistą rozmawiamy z ważnego powodu, a jest nim „Arthaneum”, czyli najnowszy krążek grupy Redemptor!

Marcin Komorowski: Dlaczego na następcę The Jugglernaut musieliśmy czekać tak długo?

Daniel Kesler: Nie lubię się spieszyć. Sposób w jaki pracuję nad aranżowaniem utworów na poszczególnych etapach też na to nie pozwala. W kwestii czasu mam problem tylko z projektem pod szyldem Redemptor. Czy w przeszłości, w zespołach, w których się udzielałem, czy obecnie w Only Sons (zupełnie nowy zespół) byłem i jestem w stanie pracować szybko, wychodzi to ze mnie naturalnie, natomiast w przypadku Redemptor potrzebuję znacznie więcej czasu. Specyfika pracy, sposobu realizowania się na płaszczyźnie muzycznej, wymaga ode mnie całkowitej niezależności. Najchętniej na czas powstawania płyty zaszyłbym się gdzieś w domku w górach i nie wychodził stamtąd przez rok.

Czy jesteś zadowolony z brzmienia płyty? Na jakim sprzęcie nagrywaliście album? Czy dzisiaj dokonałbyś innego wyboru instrumentarium?

Z brzmienia jestem zadowolony najbardziej i szczerze mówiąc, był to najbardziej wymęczony i „wykłócony” czas w naszej działalności. Na szczęście bardzo owocny, widocznie atmosfera niezgody bardzo nam sprzyja, ale to zostawię ocenie słuchaczy. Do nagrań użyliśmy kilku gitar: Music Man JP7, Ibanez RGD, Jackson Cow, Gibson Firebird i bas Music Man Stingray 5. Do nagrywania gitar z kilku wzmacniaczy wybraliśmy halfstack Laney Tonny Iommi, którego używam na co dzień, brzmienie modyfikowaliśmy różnymi wtyczkami i eq. Pavulon użył oczywiście własnego, ogromnego zestawu Tama Starclassic Bubinga i talerzy Meinl. Oczywiście zawsze można więcej i lepiej, wszystko zależy od budżetu i specyfiki gatunku muzycznego, natomiast wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni z efektu końcowego. Zawsze chciałem spróbować gitar Caparison, ale poza krótkimi testami nie miałem możliwości. Kto wie, może następnym razem.

Nie jesteś już endorserem marki Ibanez. Jakie są powodu takiego stanu rzeczy?

„Endorsement”, to brzmi dumnie i jest jak najbardziej miłe, jak również ma swoje zalety w kwestii nabywania instrumentów. Jest jednak różnica między dealem, czyli zniżką na instrumenty, a byciem endoreserem na zasadzie takiej jak Steve Vai, czy John Petrucci. Endorsement to słowo obecnie nadużywane, przez co traci na wartości. Wielu muzyków pisze o umowach z dystrybutorem, mylnie określając „współpracę” w rodzaju „zniżki na instrumenty” mianem endorsementu. Endorsement to coś więcej niż zwykły deal – to np. posiadanie własnego sygnowanego modelu, promowanie marki własną twarzą, występy na największych gitarowych eventach etc. Jak o mnie chodzi, to zwyczajnie chcę grać na gitarach różnych marek, nie mieć ograniczeń, zakazów ani zobowiązań względem jakiejś określonej marki. Jak chodzi o instrumenty sześciostrunowe, to od zawsze jestem fanem Gibsona, a i mam parę ulubionych marek, które wykonują modele siedmiostrunowe, czyli wcześniej wspomniany Caparison, czy też custom shop Jackson lub BC Rich. W skrócie: chcę grać na czym lubię i nie mam parcia na deal czy endorsement.

Na nowej płycie słychać nieobecne wcześniej w Waszej twórczości elementy etniczności – wprawiające w trans, niemal mantryczne bębny, jakaś pierwotna, niepokojąca siła i nazwijmy to duch surowej rdzenności – skąd takie wpływy?

W naszej muzyce pojawiło się więcej miejsca, które można było wypełnić dodatkowymi instrumentami. Prócz intensywnych bodźców, które dostarczają kolejne utwory „Arthaneum”, jest czas na chwile wytchnienia, swego rodzaju równowagi między nieraz dziwnymi, połamanymi rytmicznie, czy niejednoznacznymi harmonicznie partiami, a nazwijmy to przestrzenią. Wpływy filmowe, jak i zaczerpnięte z klasyki, czy muzyki dawnej, dające nieraz odczucie klimatu fantasy.

 

Współautorstwo albumów przebiega najczęściej wg. podziału: jeden autor – warstwa muzyczna, drugi autor – warstwa liryczna. Dlaczego tym razem zdecydowaliście się na nietypowy podział, w którym połowę utworów w całości skomponowałeś i napisałeś Ty, a drugą połowę Xaay? To jakiś nowy trend i rodzaj muzycznych spółek?

Może ujmę to tak: z wiekiem zrozumiałem, że nie jest ważne kto w zespole odpowiada za komponowanie utworów, ważne jest, aby to po prostu było dobre. W kwestii graficznej nie wtrącam się do tego co robi Xaay, w kwestii tekstowej podobnie (może poza omawianiem całokształtu ideowego). Ważne, żeby było to spójne. Synergia ma wiele zalet, jeśli jest tworzona przez dwa „pokrewne” organizmy. I tak chyba jest w naszym przypadku. W przeszłości byłem przyzwyczajony do pilnowania niemal wszystkiego i niechętnie ustępowałem pola, do tego też przyzwyczaiłem resztę zespołu. Nie chciałbym urazić innych kompozytorów, ale warto czasem schować swoje nadmuchane ego, mieć otwarty umysł i wykazać się dojrzałością, ponieważ zespół nawet z definicji tworzy więcej niż jedna osoba, zespół nie jest projektem solowym z umieszczonym w nazwie imieniem i nazwiskiem. Umiejętność pracy w zespole – zwłaszcza z przyjaciółmi, którzy tworzą zespół – jest bezcenna.

Na „Jugglernaut” za perkusją siedział Kerim Krimh Lehner, a tym razem postawiłeś na swojaka – Pawła „Pavulona” Jaroszewicza. Dlaczego wybór padł właśnie na niego? I czy to oznacza, że w Redemptor zawsze będą „najemnicy” w sekcji rytmicznej? Pamiętam, że przez długi czas na początku działalności graliście koncerty we dwóch, z automatem perkusyjnym…

Tym razem chcieliśmy mieć kogoś na miejscu. Zależało nam też na znalezieniu stałego członka zespołu. Niestety, nie jest to takie łatwe, zwłaszcza w przypadku perkusisty i szczególnie w tym gatunku muzycznym. Dobry perkusista to towar deficytowy w naszym kraju, dlatego stawiamy na zawodowców, których nie trzeba „przyuczać”. Mieliśmy parę wytypowanych nazwisk, ostatecznie padło na Pawła. To mega doświadczony bębniarz, a także spoko gość, świetnie się dogadujemy, zdążyliśmy też zagrać już razem kilka koncertów, jesteśmy w stałym kontakcie, więc mamy pewność, że to nie koniec współpracy. Automat perkusyjny... już samo hasło brzmi śmiesznie. Takie były realia, zwyczajnie. Pochodzę z małej miejscowości na Podlasiu, jaką jest Łomża. Była tam może garstka takich nastoletnich zapaleńców jak my. Nie mieliśmy możliwości znalezienia perkusisty, więc ułożyliśmy partie perkusji w Guitar Pro, by potem grać na próbach z płytą CD. Tak też występowaliśmy na koncertach w pierwszych latach działalności zespołu. Wychodziliśmy na scenę we dwóch, lub trzech (ja, drugi gitarzysta obaj jednocześnie śpiewających, oraz klawiszowiec) i puszczaliśmy perkusję – a i nieraz bas – z discmana. Tak, to się udawało.

A co ogólnie ze składem osobowym zespołu? Brak stałego bębniarza i amerykańskie problemy Huberta i Decapitated? Czy Redemptor planuje promować nowy album na koncertach? Jeśli tak w jakim składzie?

No tak, to rzeczy, których przewidzieć się nie da. Sprawa zespołu Decapitated jest absolutnie przygnębiająca – zwłaszcza, że dotyczy to Huberta. Z całym zespołem znamy się od dawna, ale Hubert jest naszym wieloletnim przyjacielem i gitarzystą, więc dotknęło nas to bardzo, zarówno w sferze prywatnej jak i zespołowej. Nie chcemy grać bez niego i czekamy. Mamy nadzieję, że sprawa zakończy się już niedługo i chłopaki wrócą szczęśliwie do kraju. Z tego miejsca chciałbym zaapelować do wszystkich, którzy komentują sprawę aby zachowali wstrzemięźliwość w swoich osądach i wywodach, ponieważ media, nie są wiarygodnym źródłem informacji. Takiemu zespołowi jak Decapitated, który już swoje przeszedł i jest jedną z głównych muzycznych formacji eksportowych, należy życzyć dobrze niezależnie od tego, czy się lubi ich muzykę, czy też nie. Trzeba okazać szacunek Muzykom, którzy przeszli bardzo długą i ciężką drogę, by znaleźć się wśród gigantów gatunku za granicą.

Jak trafiliście na siebie z wydawcą SelfmadeGod? Przypadek? I czego oczekujesz po tej współpracy? To chyba pierwszy raz w historii, kiedy Redemptor ma swojego wydawcę…

Stało się tak za sprawą Pavulona, gdyż gra na codzień w zespole Antigama. Oni mają kontrakt z SMG i są w stałym kontakcie z Karolem Pieńko (właściciel). Paweł nas zarekomendował, Karol przesłuchał naszą płytę, spodobało mu się i tak to się zaczęło. Od początku mamy ustalone warunki umowy, więc wiemy czego się spodziewać. Mamy świetny kontakt. Wcześniej słyszeliśmy wiele dobrego na temat Selfmadegod i w naszym przypadku również układa się świetnie. Przede wszystkim odetchnęliśmy z ulgą, ponieważ do tej pory nie mieliśmy zbyt wiele możliwości w temacie wydawniczym. W zasadzie nie mieliśmy żadnej siły przebicia. Poprzednią płytę postanowiliśmy wydać sami, to nie do końca się udało. Z kolei debiutancką płytę wydał nam osobnik, którego nawet nie chcę wspominać. Tym bardziej cieszy nas współpraca z rzetelnym polskim wydawcą. Premiera 30 listopada – płyta dostępna na nośniku CD jak i na Itunes, czy Spotify, jest też komplet z koszulką.

Czy aktualnie robisz coś jeszcze muzycznie oprócz Redemptora i szkoły gitarowej Guitarmanic?

Jeszcze parę lat temu byłem w stanie grać w trzech zespołach jednocześnie, ale im więcej się działo w kwestii Guitarmanic, tym mniej czasu mogłem poświęcić na realizowanie swoich potrzeb muzycznych. W tym momencie z Redemptor jesteśmy na etapie bookowania koncertów na przyszły rok. Z aktywnych zespołów jest nowy projekt, gatunkowo kompletnie inny niż Redemptor – jak wspominałem wcześniej, nazywa się Only Sons – z którym wchodzimy do studia na początku grudnia, aby zarejestrować debiutancki materiał, a chwilę później klip do jednego z utworów.

Jak oceniasz kondycję rynku muzycznego w Polsce? Czy widzisz tutaj miejsce dla siebie i swojej twórczości? Czy polski metal to już wyłącznie produkt eksportowy?

Na szczęście jest Internet. I choć starzy wyjadacze płaczą i użalają się nad swoim losem z powodu tzw. piractwa, tak wszyscy inni na tym korzystają, bo wiedzą jak. Obecnie każdy ma możliwość nagrać swoje utwory w domu. Wystarczy ściągnąć darmowe oprogramowanie i zaprezentować swoją twórczość na różnych portalach. W Polsce jest wiele dobrych zespołów w różnych gatunkach muzycznych, a wiele z nich stało się rozpoznawalnymi za sprawą Internetu właśnie. Czy jest tutaj dla mnie miejsce? To chłonny rynek i wydaje mi się, że każdy znajdzie swojego odbiorcę. I tak najważniejszy jest cel i motywacja - po co tworzysz i nagrywasz. Ludzie z łatwością weryfikują, co jest autentyczne, a co nie. Polski metal to nasz główny produkt eksportowy, możemy być z tego dumni. Vader przecierał szlaki prowadząc ekspansję na Zachód już w połowie lat 90. Następne były Behemoth i Decapitated, a teraz tych zespołów jest znacznie więcej, również dzięki sieci. To już nie radio, ani wielkie wytwórnie dyktują warunki i mówią co jest dobre, a co nie, tylko każdy sam sobie wybiera co mu się podoba, potem poleca innym, itd.

Jak wspominałeś w celu zarejestrowania partii gitar użyłeś instrumentów siedmiostrunowych. Nie jest to obecnie jakieś nowum, a jednak brzmienie jest specyficzne. Jaki rodzaj strojenia zastosowałeś podczas nagrań? A może jest to kwestia aranżowania partii rytmicznych?

Jedno i drugie. Warto wspomnieć o zastosowanej częstotliwości 432hz, przez co całość stała się nieco uładzona. Biorąc pod uwagę charakter riffów i nieraz ciężkostrawne harmonie, odbiór jest znacznie przyjemniejszy niż przy 440hz. Niby nic, a jednak robi sporą różnicę. Miało to też pozytywny wpływ na brzmienie całości w miksie. Wracając do kwestii strojenia, to tak, są inne w różnych utworach. Część została nagrana w stroju standard E z drop A lub G, a reszta w C# z dodatkowo obniżoną struną G o pół tonu. To otworzyło drogę do bardzo ciekawych akordów, jak i frazowania w partiach solowych.

 

W ramach prowadzonej przez Ciebie szkoły gitarowej Guitarmanic, często organizowałeś takie wydarzenia jak warsztaty gitarowe, występy uczniów i konkursy. Zauważyłem, że od paru lat niewiele działo się w tej materii, co jest tego przyczyną?

Początek Guitarmanic to rok 2010. Pierwsze lata działalności to nieustająca promocja zarówno w internecie, jak również organizowanie różnego rodzaju eventów. To też czas wytężonej pracy w postaci prowadzenia zajęć. Od początku miałem potrzebę poznawania ludzi z branży muzycznej: dystrybutorzy, sklepy muzyczne, nawiązałem współpracę z kilkoma znanymi muzykami jako instruktorami gry na gitarze w Guitarmanic. W tym czasie nie miałem zbyt wiele czasu na realizowanie swoich planów muzycznych. Wiem, że niektórzy nie są w stanie zrozumieć, że jak ktoś, kto zajmuje się na codzień pracą muzyka może nie mieć czasu na granie. Paradoksalnie tak właśnie jest. Spędzam kilka godzin dziennie na prowadzeniu zajęć z moimi Uczniami, ale nie ma w tym miejsca na moje muzyczne potrzeby. Cały czas myślę też o Dniach Gitary Vol.3, niestety nie da się robić wszystkiego tak jak należy w tym samym czasie, zawsze jest coś kosztem czegoś. Obecnie każdą wolną chwilę poświęcam na granie i komponowanie własnej muzyki oraz plany koncertowe.

Czy odczuwasz na plecach oddech konkurencji w temacie Guitarmanic? Czy może większym zagrożeniem dla tradycyjnej drogi nauczania jest wysyp wszelkiej maści darmowych materiałów video dostępnych w Internecie, a może tradycyjny nauczyciel już nie jest potrzebny?

Z nikim się nie ścigam, od początku staram się robić swoje, nie oglądam się na nikogo. Mam kolegów, którzy prowadzą podobne działalności do mojej i nie ma między nami walki o „klienta”. Nieraz też zdarza mi się polecać kolegów. Nie narzekam na brak zainteresowania. Staram się cały czas rozwijać, z roku na rok udoskonalam autorski program zajęć i wiem, że warto. To wszystko co możemy znaleźć w sieci jest bardzo przydatne, ale nic nie zastąpi kontaktu z prawdziwym nauczycielem, który powie co źle robisz z techniką, gdzie się pogubiłeś w teorii etc. Obecnie każdy nowicjusz zaczyna od oglądania gitarowych lekcji i porad w internecie, ale potem i tak wszyscy pukają do drzwi takich osób jak ja, ponieważ niby robią to co trzeba, a jednak nie wychodzi. Wtedy zdają sobie sprawę, że nie można się nauczyć grać samemu.