Gitarzysta zespołów Redemptor i Sceptic, założyciel szkoły Guitarmanic. Lider zespołu Redemptor przedstawia kulisy powstania płyty "The Jugglernaut".
Płyta "The Jugglernaut" nie jest waszym debiutem fonograficznym.
Mieliśmy dwie demówki w 2003 r., w 2005 nagraliśmy debiutancki album "None Pointless Balance" wydany w 2007 r. Drugi etap działania zespołu zaczyna się od mojej przeprowadzki do Krakowa. Z nowym, nieco zmieniającym się składem nagrałem demo, EP i ostatni album "The Jugglernaut", który wydaliśmy własnym sumptem. Chcemy dotrzeć do słuchaczy, choć zdajemy sobie sprawę, że grono naszych odbiorców jest dość wąskie. Etykiety są i zawsze będą. Ciężko jest jednoznacznie zakwalifikować muzykę, którą wykonujemy. Na pewno jest ciężka, ekstremalna, ale zawiera też elementy progresywne, dużo przestrzennych, ambientowych klimatów. Jest też intro inspirowane muzyką klasyczną. Ta płyta jest do tej pory naszym największym osiągnięciem. Nagraliśmy ją z bardzo dobrym perkusistą - Kerim Lechner jest znany głównie ze współpracy z Decapitated i Behemoth. Jego partie są wręcz doskonałe - niczego nie trzeba po nim poprawiać, a wiadomo, że w tej muzyce późniejsza edycja, jakieś poprawki i próbki są stosowane. Na naszym albumie perkusja jest całkowicie naturalna, wszystko jest tak, jak zagrał Kerim, bez żadnych triggerów, itp.
Jak od strony technicznej przebiegała praca nad płytą?
W studio Tomka Hryniszyna Sound Division w Warszawie zarejestrowaliśmy perkusję, realizatorem był Filip "Heinrich" Hałucha, który również grał w Decapitated, a obecnie jest basistą Vesanii. Znali się z Kerimem od dawna, więc sesja przebiegała bardzo przyjemnie. Gitary nagrywaliśmy w domu. Jest ogromny wybór sprzętu i różnych programów, dzięki którym można samemu nagrywać, co jest bardzo dużym ułatwieniem. Do nagrania partii gitarowych wystarczył Line6 POD GX służący jako interfejs audio. Nagrywałem jednocześnie dwie ścieżki - czysty sygnał i brzmienie przesterowane, by czuć, co nagrywam. Zaletą tego urządzenia jest to, że na podstawie prowizorycznych ustawień można uzyskać szkielet brzmienia płyty. Czyste gitary i większość solówek jest z POD-a. Gitary rytmiczne były reampowane przez normalny wzmacniacz, kolumnę i mikrofon. Wokal również nagraliśmy w studio, a miks i mastering powierzyliśmy Arkowi Malczewskiemu.
Kto jest kompozytorem?
Za kompozycje odpowiadam ja i wokalista Michał "Xaay" Loranc, który jest naszym grafikiem oraz gitarzystą we własnym projekcie. 90% to moje pomysły, które wspólnie omawiamy i dopracowujemy. Xaay jest odpowiedzialny za warstwę tekstową.
Okładka jest intrygująca - w jaki sposób uzyskaliście taki obraz?
To jest rzeźba z gliny wykonana przez Michała, sfotografowana i obrobiona w komputerze. Michał jest odpowiedzialny za szatę graficzną różnych znanych wykonawców sceny metalowej z kraju i zagranicy: Kamelot, Necrophagist, Nile, Behemoth, etc. Parę lat temu wygrał też konkurs zespołu Megadeth na nowy wizerunek ich maskotki z okładek.
Czy album zawiera w sobie jakąś opowieść?
Muzyka ściśle łączy się z warstwą tekstową. "The Jugglernaut" to album koncepcyjny. Tytuł jest połączeniem dwóch słów: "juggernaut", czyli kosmiczna, destrukcyjna, niezatrzymywalna siła i "juggler", czyli żongler. Z tego zestawienia wychodzi siła żąglująca ludźmi, cywilizacją, tym, jak człowiek jest uwikłany od zarania dziejów. Z drugiej strony to człowiek jest siłą działającą destrukcyjnie na naszą planetę.
Jak wygląda Wasza sytuacja koncertowa?
Na jesieni chcielibyśmy grać koncerty z zespołami większego formatu jako support, chcielibyśmy też zorganizować parę koncertów z zaprzyjaźnionymi zespołami. Zależy nam, by grać ten materiał na żywo, żeby płyta nie znalazła się w szufladzie. Chcemy też nagrać DVD koncertowe w składzie, w jakim nagraliśmy płytę.
W jaki sposób ćwiczyłeś przed nagraniami?
Mam dwa sposoby. Pierwszy służył rozgrzaniu się przed nagraniem, bo wiadomo, że trzeba być dobrze przygotowanym technicznie, żeby bez stresu, swobodnie zagrać tak, jak się chce. Pierwsza sprawa to rozgrzewka jak u sportowca - rozciągnięcie ścięgien i mięśni, by mieć swobodę ruchu na gryfie i tak samo pełen luz w prawej ręce. Warto poświęcić na to nieco więcej czasu. Ćwicząc na co dzień skupiam się na graniu utworów i improwizacji. 90% czasu zajmuje robienie skilla.
Przychodzą mi na myśl gry komputerowe…
Dokładnie na tej zasadzie to działa - każdy chce być coraz lepszy, każdy chce osiągnąć jak najwyższy poziom - to dobra analogia. Głównie chodzi o to, żeby się rozwijać, nie stać w miejscu. Jeśli gra się trudne rzeczy, to trzeba być cały czas w formie - koncerty weryfikują, czy zespół jest tak dobry, jak płyta, którą nagrał.
Na profilu Twojej szkoły zauważyłem, że prowadzisz lekcje stacjonarne i on-line - jak wyglądają te drugie?
To odbywa się przez ekran komputera - wystarczy mieć program Skype, a przy szybkich łączach nie ma problemu z jakością transmisji. Jeśli ktoś chce się uczyć, trafił akurat do nas, chociażby dlatego, że zobaczył filmiki naszych uczniów na YouTube, a jest z innego miasta, to chyba idealny sposób. Niektórzy przychodzą regularnie, inni decydują się, by dojeżdżać do nas raz na dwa tygodnie, jeszcze inni korzystają z lekcji on-line. Wszystko zależy od dystansu i przeszkód na drodze. Zdarzają nam się lekcje z osobami, które są za granicą, np. w Wielkiej Brytanii, czy Stanach.
Gdzie mieści się szkoła?
W Krakowie, w piętrowym domu Guitarmanic House.
Gitarowy dom - pewnie nie jeden chciałby tam zamieszkać.
To dom muzyczny - nie dzieje się tam nic oprócz grania i uczenia gry. To też spełnienie moich marzeń. Dążyłem do tego przez blisko 5 lat, odkąd założyłem szkołę Guitarmanic. W tym domu jest kilku nauczycieli - każdy ma swój pokój i uczniów. Od początku jest ze mną Jacek Hiro - gitarzysta z Krakowa, założyciel zespołu Sceptic, wcześniej grał między innymi w Virgin Snatch, Dies Irae i Decapitated, a także z Renatą Przemyk. Maciej Howaniec uczy gry na basie - jest bardzo wszechstronnym basistą. To absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach, który obecnie współpracuje głównie z Mateuszem Ziółko.
Poruszasz się tylko na gruncie metalowym?
W 2007 r. grałem w Ich Troje, a w Krakowie spotkałem wielu muzyków, którzy grali w tym zespole, paru metalowców przeszło przez tę kapelę (śmiech).
Wróćmy do tzw. programu obowiązkowego - gitary.
Od około 2 lat jestem endorserem marki Ibanez, gram na dwóch siedmiostrunowych gitarach z serii Prestige - Universe i S5527. Gram na nich głównie w Redemptor, często z siódmą struną nastrojoną do dźwięku A, a ostatnio nawet G (pozostałe od E do E). Nie będę się przesiadał na ósemki czy dziewiątki. Często ludzie myślą, że jak ktoś kupuje siedmiostrunową gitarę, to będzie łoił tylko na tej siódmej strunie. Ona jest odpowiednia, gdy chce się użyć niskiego dźwięku, żeby to robiło wrażenie, a nie żeby się cały czas poruszać w tym dolnym rejestrze, żeby nie było tak, jak w dowcipie - wystarczy tylko siódma struna i 5 pierwszych progów. Mam również sześciostrunowe gitary - RG3XXV i Xiphos, przypominający gwiazdę. Gram na paczkach Davida Labogi z głośnikami Vintage 30, przez głowę EVH 5150 III - 50 W, 3 kanały, w tym dwa ze wspólną korekcją. To pierwszy wzmacniacz typu hi-gain, który idealnie sprawdza się w mojej muzyce. Nie trzeba go niczym dopalać, gra dokładnie tak, jak chciałem i robi potężny łomot. Nie używam żadnych efektów, pod nogą mam tylko przełącznik kanałów wzmacniacza.
Kłania się stara szkoła Andrzeja Nowaka.
Te siedmiostrunowe gitary nie wpisują się do końca w ramy minimalizmu, ale mnie wystarczają dwie barwy - czysta i przesterowana, niczego więcej nie potrzebuję, no może poza slidem, którego używam w niektórych solówkach. Interesuje mnie to, co jest naturalne i co można zrobić manualnie.
Dzięki temu myślisz o muzyce, a nie skupiasz się zanadto na sprzęcie.
Kiedyś zastawiałem się efektami - różni muzycy poszukują różnych rozwiązań. Ja ich potrzebowałem bardziej z braku doświadczenia - chciałem się zasypać chorusami, delay-ami. Miałem podłogę, a ponieważ nie za bardzo się na tym znałem, podłączałem byle jak, to raz grało, raz nie. Po paru latach porzuciłem efekty i skupiłem się na tym, co powinienem zagrać.
W jaki sposób układasz riffy?
To jest dość skomplikowane i nie umiem tego wytłumaczyć. Zawsze jest tak, że jak planuję coś stworzyć, napisać jakiś utwór, to samo z siebie nie chce wyjść. Przynajmniej ja tak mam, że jak siadam z gitarą w ręce, żeby coś skomponować, to najczęściej nie wychodzi. Zazwyczaj dzieje się to spontanicznie, kiedy biorę gitarę do ręki od niechcenia, albo gdy jakiś pomysł zrodzi się w głowie. Najczęściej wena jest spowodowana emocjami. Wydaje mi się, że jak ktoś ma spokojne życie, to nic wartościowego nie napisze. Wiele dzieł powstało, gdy muzycy stoczyli się: alkohol i narkotyki, do czego oczywiście nie namawiam i sam nie stosuję żadnych używek. Natomiast emocje powodują, że chcę przelać je na gryf. Nie wiem skąd się to bierze. Bałem się to powiedzieć, ale chyba największym motorem do tworzenia muzyki są emocje negatywne. One wtedy wyzwalają w człowieku kreatywność. Łatwiej wtedy napisać utwór, niż w sytuacji, gdy nie ma się zmartwień. W moim przypadku negatywne emocje powodują, że może wyjść z tego coś dobrego.
Muzyka jest dla Ciebie katalizatorem.
Tak, daje mi ten upust emocjonalny, choć oczywiście nie przesadzajmy - nie jestem człowiekiem, który się dołuje, ale każdy ma wzloty i upadki, które chce się odreagować. Cała nasza płyta jest przelaniem negatywnej energii na muzykę.
Mam nadzieję, że nie na słuchaczy.
Absolutnie, mam nadzieję, że będą ją odbierać bardzo pozytywnie (śmiech). Jeden uprawia wind surfing, a inny zapasy sumo - w tych przypadkach decydują pewne predyspozycje fizyczne. Jedni lubią sporty ekstremalne, a ja lubię ekstremalną muzykę - ciężką, tajemniczą i niebanalną.
Jacy muzycy Cię inspirują?
To, co gram nie ma odzwierciedlenia w tym, czego słucham. Gitarzyści, których cenię to na pewno Yngwie Malmsteen, Andy Timmons, Jeff Loomis, Dimebag Darrell. Z polskich gitarzystów inspiruje mnie Marek Pająk, który od paru lat gra w zespole Vader, także Wacek Kiełtyka z Decapitated.
Co byś poradził młodszym kolegom?
Radziłbym przede wszystkim dużo ćwiczyć i robić to bardzo dokładnie. Bez względu na to, co się gra, jeżeli jest sprawność w rękach to łatwo przelać pomysły na gryf. Wiadomo, że brak umiejętności technicznych powoduje też niemoc w tworzeniu. Jeżeli jestem bardzo dobrze rozegrany, to wychodzą mi z palców rzeczy, których bym nie wymyślił nie ćwicząc, czyli systematyczność i wytrwałość. Jeśli ktoś nie jest pewien w jaki sposób grać, to powinien zasięgnąć rady lepszego gitarzysty - przede wszystkim grać z lepszymi od siebie, bo wtedy sami stajemy się lepsi.
A jeśli gra się z gorszymi od siebie?
To wtedy zamieniasz ich na lepszych (śmiech). Wszystko zależy od tego, co ktoś chce osiągnąć, ale trzeba się skupić na poprawnej technice lewej i prawej ręki. Oczywiście technika nie jest wszystkim, ale pozwala na swobodne wyrażanie emocji, podobnie jak zasób słów, kiedy się z kimś rozmawia. Mając duży zasób słów można łatwiej wyrazić to, co ma się do powiedzenia. Wydaje mi się, że dokładnie tak samo jest z gitarą.
Skoro mowa o emocjach, to w takim razie o czym grasz?
To bardzo osobiste, wręcz intymne pytanie, na które odpowiedź może zabrzmieć banalnie - o tym się gra, co się czuje w sercu i co siedzi w głowie. Andy Timmonsa mógłbym słuchać na okrągło, bo jego gra jest tak emocjonalna, że mam przysłowiowe ciary na plecach i nieraz potrafi mnie wzruszyć. Jaka nie byłaby kolejność w układzie serce-głowa, chodzi o to, by emocje przeszły z gryfu na słuchaczy.
Sprzętologia
• Gitary: Ibanez Universe, Ibanez S5527, Ibanez RG3XXV, Ibanez Xiphos
• Wzmacniacz EVH5150 III
• Kolumna David Laboga DL412 PS-Pro
Wojtek Wytrążek