Goście, wycieczki do świata muzyki pop i zupełnie nowe instrumenty – nowa płyta Foo Fighters to wiele niespodzianek i jeszcze więcej ciekawostek.
Chris Shiflett i Pat Smear, gitarzyści zespołu, opowiedzieli nam o kulisach pracy nad najnowszym albumem zespołu, który rozniósł ubiegłorocznego Openera jeszcze przed premierą „Concrete and Gold”…
"Mieliśmy dużo czasu na zrobienie tej płyty” – powiedział nam Pat Smear. To dość niespotykane jeśli chodzi o zespół, który do tej pory stawiał na długie trasy koncertowe i bardzo ambitne projekty wydawnicze. Patrząc wstecz na: „In Your Honour”, gdzie brzmienia akustyczne po równo mieszały się z tymi elektrycznymi, w pełni analogowe „In Your Honour” czy garażowe „Sonic Highways” tworzone równolegle z mini-serialem stacji HBO, można odnieść wrażenie, że dziewiąty album w dorobku Foo Fighters to, swojego rodzaju, powrót do tradycji. Zespół po prostu wynajął studio w EastWest w Los Angeles i tam rozpoczął pracę nad nowym materiałem.
„Concrete and Gold” nie ma może motywu przewodniego, ale z całą pewnością jest to kolejny etap ewolucji Foo Fighters. Produkcja płyty u boku, Grega Kurstina, znanego ze współpracy z Adele, Lilly Allen czy Ellie Goulding połączyła charakterystyczne, gitarowe brzmienia z wieloma eksperymentami na poziomie brzmienia i harmonii. Panowie Pat i Chris opowiedzieli nam o tym jak wygląda życie gitarzysty w jednym z największych zespołów naszych czasów.
Gitarzysta: Jak w Foo Fighters wygląda proces twórczy podczas pracy nad płytą?
Chris Shiflett: Zawsze wygląda to bardzo podobnie. Dave ma kilka pomysłów na piosenki, które najczęściej dostajemy w formie demo. Później, spotykamy się wszyscy razem i jammujemy, pracując w ten sposób nad materiałem. Przy okazji „Concrete and Gold” było dokładnie tak samo. Praca nad materiałem zaczęła się ubiegłej jesieni. Wróciłem akurat do domu po zakończeniu prac nad moją solową płytą. Bardzo cieszyłem się z efektów i z tego, że akurat w tym czasie wypadły mi nagrania. Co prawda mieliśmy dać sobie dłuższą przerwę ale Dave miał już kilka pomysłów więc nieco wcześniej zaczęliśmy spotykać się na próbach. Całą jesień nagrywaliśmy kolejne demówki a piosenki zaczynały nabierać kształtów. Tak wygląda praca w Foo Fighters. Powstają kolejne wersje demo aż w końcu kompozycja jest gotowa. Pierwsze właściwe nagrania rozpoczęły się na tydzień przed Świętami. Nie pamiętam ile surowych kawałków mieliśmy ale trochę tego było. Pracowaliśmy nad nimi do wiosny. Pierwsze płyty jakie nagrywałem z Foo Fighters zaczynaliśmy od nagrania wszystkich partii perkusji, później basu, gitar itd. Przy „Wasting Light” zmieniliśmy system i robiliśmy po jednym utworze na raz. Nie zawsze można sobie pozwolić na taki luksus ale w tym przypadku się udało. Pozwala to spojrzeć na cały album z szerszej perspektywy.
Jak odnajdujecie się w zespole gdzie grają aż trzy gitary?
Pat Smear: To fakt, czasami trudno znaleźć sobie miejsce. Bywa, że po prostu gramy te same partie, żeby podkreślić jakiś riff. Ale nawet jeśli dubluję się z inną gitarą, staram się coś zmienić: „jeśli ty grasz to tutaj, ja zagram to tutaj”. W Foo Fighters robiliśmy tak od zawsze. Czasami są sytuacje, że patrzę na to co robi Dave i myślę: „nic więcej nie mogę tu zagrać, jego gitara robi już całą robotę”.
Chris: Mam wrażenie, że kiedy Pat wrócił do zespołu zaczęliśmy częściej rozmawiać o poszczególnych zadaniach w określonych utworach. Teraz przychodzi nam to w sposób bardziej naturalny. Zawsze staram się kombinować. Jeśli Dave gra jakiś akord, szukam sposobu aby zagrać jego przewrót, który wciąż będzie pasował. Szukam też drobnych zmian w melodiach, żeby nie kopiować tego co grają inni. Oczywiście czasami wszyscy lecimy na power-chordach ale nie jest to rozwiązanie, którego kurczowo się trzymamy.
Zmieniacie coś w swoich riffach podczas grania na żywo?
Pat: Tak, to się zdarza. Najczęściej w sytuacjach, kiedy wiemy, że Dave ma w planach bieganie lub schodzenie ze sceny do publiczności. Kiedy ogarnia go koncertowe szaleństwo, musimy przejmować jego partie. Kiedy jest to coś wyjątkowo trudnego, to robota dla Chrisa. Te zmiany przychodzą też często w naturalny sposób. To dziwne i nie mam pojęcia jak do tego dochodzi ale tak się dzieje gdy ćwiczymy nowe kawałki przed trasą. Mam wrażenie, że najczęściej są to partie, których Dave nie chce po prostu grać. Są też sytuacje, gdzie w nagraniu mamy 4 ścieżki gitar. Na żywo gramy tylko na trzech więc wybieramy te najważniejsze.
Jak granie w takim składzie wpływa na dobór sprzętu?
Chris: To bardzo ciekawe. Od pierwszych prób, na których budowaliśmy fundamenty pod „Concrete and Gold” Dave naciskał, żebyśmy nie korzystali z tego sprzętu co zawsze, tylko poszukali czegoś nowego. W ten sposób każdy sięgnął po jakąś interesującą gitarę i wzmacniacz. Ja wybrałem instrument, którego najczęściej używałem podczas pracy nad moim solowym albumem. To stary Gibson Firebird Non-Reverse z 68 roku wyposażony w przetworniki P90, których brzmienie po prostu uwielbiam! W Foo Fighters nie ma zbyt dużo miejsca na single. Wybieram humbuckery albo właśnie P90.
Pat: Zastanawiałem się co miałoby zastąpić moje Hagstromy i SG. Mam w swojej kolekcji kilka Les Pauli na których nigdy nie gram. Są za ciężkie a głupi przełącznik jest umieszczony zupełnie nie tam gdzie bym chciał. Mimo to, postanowiłem dać im szansę. I wiecie co? Te instrumenty są po prostu niesamowite! Odkąd odkryłem potęgę Les Paula, na obecnej trasie koncertowej rzadko towarzyszą mi inne gitary.
Mam wrażenie, że P90 to przystawki, które są często pomijane przez gitarzystów…
Chris: Dokładnie. Może to przez ten wyraźny warkot w ich brzmieniu? Pracuję obecnie z Fenderem nad limitowaną gitarą z moją sygnaturą, która będzie wyposażona właśnie w P90-tki. Nie wiem jeszcze kiedy model ten pojawi się na rynku ale obstawiałbym przyszły rok. Naprawdę dużo ostatnio grałem na wspomnianym wcześnie Firebirdzie. Jest też wspaniałe SG z wczesnych lat 60. Nie wiem nawet czyj to instrument ale podejrzewam, że Dave’a. Przez lata gitara kurzyła się w studio ze złamaną główką. Pewnego dnia, Ali, jeden z naszych technicznych, naprawił ją i przyniósł na próbę. Gdy tylko na niej zagrałem, od razu zakomunikowałem wszystkim, że nie obchodzi mnie już do kogo należy bo od teraz jest moja!
Pat, w klipie do "Run" pojawiasz się z wyjątkowym, customowym Les Paulem…
Pat: Tak, to przedziwna gitara: spersonalizowany model z 1972 roku. W tamtych czasach mogłeś przyjść do Gibsona z każdym szalonym pomysłem i liczyć na swój własny „custom”. Gość od którego kupiłem ten instrument sprzedał mi plotkę o tym, że gdzieś na świecie może być drugi taki model. Jest tu wiele udziwnień. Są np. dwa gniazda „jack”: jedno dla przystawki przy szyjce a drugie dla tej przy mostku. Można ją podłączyć do różnych wzmacniaczy. Dziwne nie? Kiedy chcę zmienić przystawkę na tą przy szyjce, przełączam się po prostu w inne gniazdo. Korpus jest zrobiony z jednego kawałka drewna a z tyłu nie ma żadnych wycięć. To najwyższa jakość z 1972 roku. Wszystko wykończono pięknym drewnem i masą perłową. Co ciekawe i również dziwne, instrument wykonano z bardzo lekkiego klonu. Na ten moment, to moja ulubiona gitara. Ma wyjątkowo płaskie progi, dzięki czemu podczas grania praktycznie ich nie czuję. Rewelacja!
Wzmacniacze też zamieniliście na coś innego?
Chris: Ja tak! Tuż przed tym jak zaczęliśmy nagrania, dostałem od Voxa jeden z modeli Hardwired AC-15. To moja tajna broń tej płyty. Dużo na nim grałem, choć nadal uwielbiam Friedmana Brown Eye, który towarzyszył mi przez wiele lat. Był z nami w studio ale nie sądzę, żebyśmy często z niego korzystali. Częściej wykorzystywałem tweedowego Champa i Vibroluxa, które też zabrałem na nagrania. Mieliśmy też sporo piecyków w stylu Deluxe itp.
Pat: Połowa tego co nagrałem na Concrete And Gold powstała na stole mikserskim z lat 70 i dziwnych tranzystorowych wzmacniaczach. Nie pamiętam nawet co to było bo często decydowaliśmy się na pozornie bezsensowne rozwiązania! Czasami nie używaliśmy nawet sprzętu gitarowego tylko systemów nagłośnieniowych wpiętych w tranzystorowe wzmacniacze. O dziwo, brzmiało to naprawdę nieźle. Takie rzeczy potrafią tylko nasi technicy. To z czego korzystałem wyglądało jak odsłuch żywcem wyjęty z sali prób z lat 70. Czasami korzystałem z przesteru ale w większości sytuacji, efekt „overdrive” osiągaliśmy z poziomu stołu mikserskiego.
Chris, jakie ustawienia w twoim AC-30 towarzyszą ci najczęściej?
Chris: Ustawiam dość czyste brzmienie z delikatnym przesterem. To taki Tom Petty tylko jeszcze mniej przesterowany. Później, wystarczy dopalić to brzmienie kostką, taką jak np. Klon Centaur i wszystko brzmi zajebiście dobrze! Mój zestaw sprzętu jest nieco dziwny. Inny wzmak z którego korzystam, Friedman Brown Eye, brzmi po prostu rewelacyjnie na czystym kanale. Nie potrzebuję żadnego „gainu” kiedy szukam krystalicznego brzmienia. A później wystarczy wskoczyć na przesterowany kanał i już mam heavy rockowy sound w stylu AC/DC. Kiedy chcę czystego brzmienia z odrobiną gruzu znowu wracam do AC-30. A żeby przejść na konkretny przester, wystarczy odpalić z nim Klona!
Pat, jak rozwijałeś swój ostry i agresywny styl rytmicznego grania?
Pat: Nie wiem skąd się to wzięło. Po prostu zawsze grałem w ten sposób. Jestem po prostu punkowym gitarzystą w kapeli, która niekoniecznie gra taką muzę przez cały czas. Zawsze grałem tylko w takich zespołach, gdzie mogłem być punkowym gitarzystą bo właściwie tylko to mnie interesowało. Nie wiem czy mógłbym robić cokolwiek innego. Niezależnie od zespołu, zawsze będę brzmiał tak samo. Jestem wierny temu co przez lata udało mi się wypracować. Na szczęście Dave chyba nie ma nic przeciwko punkowemu gitarzyście w swojej kapeli!
Grałeś z wieloma niesamowitymi perkusistami. Czy w jakiś sposób wpłynęli na twój styl grania?
Pat: Myślę, że masz swoją odpowiedź na pytanie, skąd wzięła się ta agresja. To musi mieć związek z perkusistami. W The Germs, Nirvanie i Foo Fighters perkusja zawsze była agresywna! Może nie zawsze, ale na pewno w większości przypadków.
Greg Kurstin z którym pracowaliście nad nową płytą siedzi gównie w muzyce pop. Czuliście, że wpłynie to na brzmienie „Concrete and Gold”?
Pat: Właśnie dzięki temu, na płycie pojawiły się takie a nie inne harmonie wokalne. Niesamowicie było obserwować Grega przy pracy. Gość potrafił zwizualizować każdy swój pomysł siadając z Davem przy pianinie. Po prostu grał jakąś melodię. Dave już za pierwszym razem trafiał we wszystkie dźwięki. Czasami brzmiało to dziwnie ale wtedy Greg mówił: „Ok, teraz zaśpiewaj mi coś takiego…”. I w ten sposób nagrywali kilka linii, które wydawały się nie mieć ze sobą kompletnie nic wspólnego: zupełnie inne dźwięki i tempo. A potem, kiedy to wszystko odtwarzał okazywało się, że ten szalony gość ma niesamowitą głowę pełną wspaniałych pomysłów, które idealnie pasują do Foo Fighters! Greg potrafi zagrać na każdym instrumencie. Niezależnie od tego, czy próbowałem coś wymyślić, czy po prostu siedziałem w studio nieprzygotowany jak zwykle, ten człowiek wciąż wpadał na kolejne niezwykłe pomysły. Przyznaję, że do niektórych rozwiązań podchodziłem z odrobiną rezerwy. To dlatego, że nigdy wcześniej nie słyszałem płyt nad którymi pracował. Nie znałem ani piosenek Adele ani jego innych popowych hitów. Myślę, że w przeszłości, wiele osób reagowało dość niepewnie na jego pomysły: „W muzyce pop nie można stosować takich zabiegów!”. Wydaje mi się, że Greg nie raz udowodnił, że jest wręcz przeciwnie….
Brzmienie gitar na nowej płycie ma wiele różnych tekstur i najróżniejszych modulacji…
Chris: To wszystko Greg. To król flangerów, phaserów i Memory Mana. To zabawne bo kiedy my nagrywaliśmy gitary, on w nieskończoność kręcił przy efektach. Myślę, że jest geniuszem jeśli chodzi o brzmienie. Oprócz tego, że posiada niezłą kolekcję zabawek, dokładnie wie jak z nich korzystać, żeby osiągnąć określony efekt!
Czy Greg wykorzystał przestrzeń studia EastWest w jakiś szczególny sposób, aby wpłynąć na brzmienie?
Chris: Tajna broń EastWest to komora pogłosowa, z której bardzo często korzystaliśmy. Myślę, że to najlepsza część tego studia. Oczywiście korzystaliśmy też z dużej sali, w której odbywało się jammowanie. Mieliśmy tam pięć albo sześć zestawów perkusyjnych, nasze wzmacniacze, gitary i klawisze. Wszystko co tylko możesz sobie wymarzyć. Tam też brzmieliśmy bardzo dobrze ale kabina pogłosowa to jest to! Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego!
Czy przy tak rozbudowanym procesie produkcji musieliście szukać nowych rozwiązań na granie nowych kawałków na żywo?
Pat: Kiedy mamy za dużo partii gitary, po prostu wybieramy te najważniejsze a Taylor ogrywa najważniejsze harmonie. Za dzieciaka, miałem przyjemność oglądać na żywo Queen. Zawsze miałem wrażenie, że to zupełnie inna kapela niż ta, którą znałem z płyt. Mimo wszystko, tym czterem kolesiom na scenie nie brakowało absolutnie niczego, kiedy grali te wielkie, znane przeboje. Nie wiem, czy to mój mózg wypełniał sobie brakujące elementy ale tam zawsze była niesamowita energia. Mieli w sobie coś takiego, że nigdy podczas koncertu nie tęskniłem za wykonem z płyty.
Chris: Dużo o tym myślałem w trakcie nagrań. Nie miałem pojęcia jak poradzimy sobie z niektórymi kawałkami na żywo. Mam ogromny pedalboard z wieloma efektami i to dzięki niemu daję radę z brzmieniem podczas koncertów. Wydaje mi się jednak, że jeszcze zanim zaczęliśmy przygotowania do występów na żywo, każdy z nas wiedział, że nie będziemy próbowali za wszelką cenę odtworzyć materiału z płyty. Koncertowe wersje piosenek są zawsze bardziej surowe. Dotyczy to nie tylko wokalu ale również gitar. Na koncertach nie mamy zbyt wiele czasu na przestawianie ustawień wzmacniaczy, efektów i instrumentów. Na scenie musi mi wystarczyć AC-30 i Friedman. Nie oznacza to jednak, że nie rozszerzyłem nieco swojego pedalboarda. Korzystam m.in. z kostki JHS Muffulettas, która ma w arsenale kilka wspaniałych brzmień w stylu Big Muff. Mam też chorusy Mooga i Ryan Adams VCR. Bardzo lubię Klona w nowej wersji. Wszystkie te efekty pojawiły się w studio kiedy nagrywaliśmy więc w pewnym stopniu jestem w stanie odtworzyć brzmienia z płyty. Oczywiście w nieco bardziej surowej wersji.