Foo Fighters

Concrete and Gold

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Foo Fighters
Recenzje
Grzegorz Bryk
2017-11-29
Foo Fighters - Concrete and Gold Foo Fighters - Concrete and Gold
Nasza ocena:
7 /10

Odpowiedzialny za kilka tegorocznych głośnych premier (m.in. "Colors" Becka czy "As You Were" Gallaghera) producent Greg Kurstin opowiadał, że nowy album Foo Fighters ma być, w zamierzeniu Grohla, heavymetalową wersją "Sierżanta Pieprza" albo slayerowym "Pet Sounds".

Można było sądzić, że coś jest na rzeczy, bo zapowiedziano gościnny udział Paula McCartneya. Dave Grohl dolewał oliwy do ognia, sugerując olbrzymie inspiracje brzmieniem Motorhead. Wspominał też, że tytułowy numer z płyty to będzie ich wersja Pink Floyd. To trochę nie współgrało z kolejnym zaproszonym do współpracy artystą - Justinem Timberlake. Ostatecznie ten pierwszy zagrał na perkusji w beatlesowym "Sunday Rain", natomiast Timberlake zaśpiewał trzy sylaby, a właściwie to jedną powtarzaną trzykrotnie w różnej tonacji w chórkach refrenu do "Make It Right". Jak widać nawet mega gwiazdy pop nie dyskutują z wyższością gwiazd rocka nad wszystkimi innymi w konstelacji. No, a "Concrete and Gold"? Shawn Stockman z Boyz II Men rzeczywiście zrobił quasi-floydowskie chórki jak w "Brain Damage" z "Ciemnej Strony Księżyca". Motorhead i Slayer nie stwierdzono.

Brzmi to jak rewolucja w raczej niezmiennej od lat stylistyce Foo Fighters. To jednak za duże słowo, ale też nie burza w szklance wody. Raczej powiew świeżości, bo grupa Dave'a Grohla na "Concrete and Gold" zasadniczo gra swoje, z bardzo delikatnymi, nieomal kosmetycznymi dodatkami, które jednak ubarwiają mocno skostniałe brzmienie. Na krążku aż skrzy się od post-grunge'owych gitar, hard rockowych rytmów i alternatywno-rockowych, chwytliwych refrenów. Dodajmy do tego dość jawne nawiązania do linii wokalnych Beatlesów oraz chórków charakterystycznych dla legendy z Liverpoolu - to tak na obronę słów Grohla o "Sierżancie Pieprzu".

Na albumie znalazło się przynajmniej kilka numerów, które na pewno urozmaicą i tak świetne występy grupy. Otwierający krążek "T-Shirt" może na stałe wejść do koncertowego repertuaru jako intro - zaczyna się bardzo delikatnie i romantycznie, linia wokalna potrafi oczarować, by zaraz wybuchnąć riffem i chórem. Przesyt i pompa jak bez mała w Queen. Zaraz po nim wybrzmi "Run", mieszanka delikatności i nieomal metalowej jazdy z przepuszczonym przez efekt brudnym wokalem. Początek "Concrete and Gold" mógłby nawet zwiastować, że Foo Fighters szarpnęli się na stylistykę progresywnego rocka.

Bardzo przyjemnie, bluesowo-grunge'owo buja "The Sky IS A Neighborhood" - całości rozmachu nadają smyki. Rozmarzyć można się przy "Dirty Water", które zaczyna się jak post-beatlesowska ballada (w podobnym tonie utrzymany będzie później "Happy Ever After"), by w drugiej części rozkręcić się na modłę "Knights Of Cydonia" Muse. "Arrows" i "The Line" to wręcz archetypiczne, przebojowe numery Foo Fighters.

Bardzo dużo tych nawiązań, cytatów, interpretacji. Nie działa to na niekorzyść krążka. Przeciwnie - ładnie go koloruje, nadaje muzyce barw i różnorodności. To ważne, tym bardziej, że Foo Fighters obracając się wyłącznie w swojej stylistyce stają się powtarzalni. "Concrete and Gold" to bodaj najciekawsza muzycznie płyta "najfajniejszego zespołu świata" od ponad dekady.