Legendarny gitarzysta Mr. Big po latach na nowo odkrywający radość jaką daje muzyka, weteran scen całego świata, jedyny rockman, który stoczył nierówną walkę z wiertarką i przeżył, opowiada nam o urokach życia w trasie...
Gitarzysta: Jaki był Twój pierwszy koncert i jak Ci poszedł?
Paul Gilbert: Grałem utwór „Cat Scratch Fever” Teda Nugenta w talent-show w szóstej klasie. Dziewczyny były tym bardzo podekscytowane, podbiegły do mnie i zapytały: „Znasz coś Bee Gees?” Niestety nie znałem nic Bee Gees.
Co jest w Twoim riderze?
PG: Najbardziej niezwykłą rzeczą jest świeży imbir – lubię herbatę z imbirem, miodem i cytryną – w drugiej kolejności wzmacniacze Marshalla. Obojętnie jakie, byle z jak najmniejszą ilością gałek. Na klinikach pozwalam ludziom nagrywać występ telefonami, ale proszę aby trzymali je niżej, bo lubię na koncercie widzieć ludzkie twarze, a nie smartfony.
Opisz swój aktualny zestaw koncertowy…
PG: W skrócie: parę Ibanezów FRM i PGM plus Marshalle w stylu vintage. Moja podłoga zmienia się co trasę, ale dziś wygląda to tak – zgodnie z kolejnością połączenia: BOSS CS-3 Compressor, BOSS DD-3 Digital Delay, MXR Phase 90 , Catalinbread Sabbra Cadabra Distortion, Catalinbread Karma Suture Germanium Overdrive, TC Electronic Mojo- Mojo Overdrive, Catalinbread Callisto Chorus, TC Electric Alter Ego Vintage Echo, a wszystko to zasilane przez Voodoo Labs Pedal Power 2 Plus. Używam też kabli DiMarzio, strun Ernie Ball i kostek Tortex 0,5 mm. Oczywiście nie mogę się też obejść bez customowej wiertarki Makita z czterema kostkami przyczepionymi do drewnianej pałeczki.
Jaki jest najlepszy sposób na uzyskanie dobrego brzmienia na żywo?
PG: Koncerty rockowe są głośne, więc staram się używać brzmień, które są ciepłe w wysokim paśmie. Nie chcę ludziom pościnać głów za pomocą gryzącej góry. Używam często gałki VOLUME w gitarze – zarówno w celu kontrolowania dynamiki, jak i jako manualną bramkę szumów. Staram się nie korzystać z pogłosów, bo wiele sal ma już swój naturalny reverb.
Bez jakiego przedmiotu niezwiązanego z muzyką nie możesz żyć w trasie?
PG: Jednorazowe, gumowe rękawiczki – takie jakich używają dentyści. Zakładam jedną na lewą rękę kiedy biorę prysznic, dzięki czemu zgrubienia na opuszkach nie miękną i nie stają się delikatne. Oczywiście myję normalnie ręce, ale wtedy robię to szybko.
Czy masz jakieś sposoby, dzięki którym kupujesz publiczność?
PG: Patrzę ludziom w oczy i staram się zakomunikować groove i tempo utworu. Jeśli publiczność siedzi, obserwuję ich stopy, czy stukają nimi w rytm muzyki, a także głowy i ramiona, czy poruszają ich dźwięki. Jeśli tak jest to czuję, że robię to właściwie. Zauważyłem, że muzycy przychodzący na koncerty bardzo rzadko się ruszają – wolą przeżywać muzykę intelektualnie. Staram się ich wyrwać z tej stagnacji.
Jakie jest najlepsze miejsce, w którym grałeś i dlaczego?
PG: Na plaży w Santos, w Brazylii. Było tam chyba ze 100 tysięcy ludzi i gigantyczny ekran wideo, żeby mogli obserwować zespół z daleka. Kiedy gra się na dużej scenie, warto się upewnić, że perkusja i wzmacniacze będą odpowiednio blisko jej krawędzi. Nie cierpię polegać na monitorach, by słyszeć siebie i bębniarza. Chcę być blisko muzyki i zespołu.
Najgorsza podróż na lub z koncertu?
PG: Nie pamiętam nazwy miasta, ale to było gdzieś w Indiach. Byliśmy już w granicach tego kraju, ale musieliśmy odbyć jeszcze dwa loty, aby dostać się do tego miasta. Po przylocie miałem nadzieję, że hotel jest blisko, więc nie skorzystałem z łazienki na lotnisku. Ale okazało się, że aby dostać się do hotelu, musimy odbyć jeszcze 4-godzinną podróż samochodem. Droga miała dwa pasy, ale jechaliśmy w eskorcie policji na sygnale, żeby móc jechać środkowym pasem. Policyjnym autem był Jeep z otwartą paką, na której siedzieli funkcjonariusze z karabinami na kolanach. Kiedy się kołysał, lufy karabinów celowały prosto w nasze auto. Nie pamiętam z tej podróży żadnych widoków, tylko kołysanie, brak łazienki, celujące we mnie lufy i syreny policyjne. Ale sam koncert był spoko!
Jakiej najdziwniejszej rzeczy byłeś świadkiem w trasie?
PG: Słoń przeszedł obok naszego vana, kiedy staliśmy na światłach w Tajlandii. Zatrzymał się, a kiedy zrobiło się zielone, ruszył dalej. Na jego grzbiecie siedział jakiś koleś, więc pewnie on był odpowiedzialny za ruszanie i stawanie słonia. Niemniej nie jest to coś co się widzi codziennie.
Kiedy w trasie byłeś najbliżej momentu „Spinal Tap”?
PG: Pewnego razu wiertarka Makita wkręciła mi się we włosy przed 10 tysiącami widzów. Chciałbym aby było to uwiecznione na filmie, ale niestety, nie było wtedy jeszcze smartfonów.
Jakie linie lotnicze preferujesz jako podróżujący muzyk?
PG: Stewardessy Singapore Airlines zawsze zostawiają po sobie dobre wrażenie. Staram się unikać Ryanaira, bo są przesadnie restrykcyjni jeśli chodzi o bagaż.
Jaki jest Twój ulubiony albym koncertowy?
PG: Frampton Comes Alive, Robin Trower Live, Pat Travers Band Go For What You Know, Frank Marino and Mahogany Rush Live, Cheap Trick At Budokan, KISS Alive! oraz Alive II. Lata 70. to były świetne czasy na albumy koncertowe.