Piotr 'Peter' Wiwczarek (Vader)
Wywiady
2014-08-07
Zespół Vader to od wielu lat jeden z naszych dwóch najlepszych metalowych towarów eksportowych, który niezmiennie święci triumfy na scenach całego świata.
Na kilka tygodni przed premierą ich najnowszej płyty pociągnęliśmy za język samego lidera, gitarzystę, wokalistę i producenta tej formacji Piotra Wiwczarka, który opowiedział nam trochę o swoim stosunku do niektórych nagród, sesji nagraniowej "Tibi et Igni" i formach spędzania wolnego czasu…
Rozmawiał: Marcin Kubicki
W zeszłym roku zespół Vader obchodził swoje 30 urodziny. Jak wspominasz ten miniony czas? Czy dzisiaj czerpiesz tyle samo radości z tworzenia muzyki co kiedyś?
Przez te wszystkie lata wypracowałem sobie pewien rytm pracy. Pojawiły się nowe technologie i zdobyliśmy niezbędne doświadczenie - fascynacja jest jednak ta sama. Podejrzewam, że nie wytrzymałbym ponad 30 lat grania takiej muzyki gdybym tego nie lubił. Oczywiście dodatkową motywacją jest dla mnie fakt, że jest to obecnie mój zawód i z tego się głównie utrzymuję. Jest to taki kopniak do pracy, który ciągle przypomina, aby stale być aktywnym i nie pozwolić sobie popaść w rutynę. Tu się nawet tak nie da. Są to po prostu lata doświadczenia połączone z nieustającą pasją.
Wasza poprzednia płyta "Welcome to the Morbid Reich" została nagrodzona Fryderykiem. Polscy artyści mają różny stosunek do tej nagrody. Czy to było dla was jakieś wyróżnienie?
Jeśli grasz już tyle lat co my i masz osiągnięcia, a ktoś nagle przypomina sobie, że można by cię nagrodzić Fryderykiem tylko za to, że jesteś jednym z niewielu zespołów metalowych jakie znasz, to nie jest to żadne wyróżnienie - to zwykły policzek. Takie nagrody to branżówki, które są wręczane zwykle ludziom biznesu przez ludzi biznesu i nie mają wiele wspólnego z ich osiągnięciami. Vader od początku nie miał wsparcia medialnego i nauczyliśmy się żyć równolegle do tego całego "układu". Z jednej strony nie liczymy więc na pomoc, ale z drugiej nikt nam tak naprawdę nie może przeszkodzić - jesteśmy w swoim nurcie i mamy swoje kanały. Tym bardziej śmiech mnie bierze jeśli ktoś nam wręcza Fryderyka. Wystarczy prześledzić kto otrzymuje to wyróżnienie i co jest akurat wydawane, aby łatwo zauważyć pewną analogię. Jest całe mnóstwo artystów o których media milczą, a działają z pasją i mają naprawdę imponujące osiągnięcia. Oni nie potrzebują statuetki by tworzyć i istnieć.
Zastanawiałeś się kiedyś co by było gdybyście nie wyszli z Waszą muzyką poza granice Polski?
"Gdybanie" nie ma tu większego sensu. Niemniej jednak nie sposób zaprzeczyć, że to co się stało ma związek z odrobiną szczęścia. Podejrzewam, że gdybyśmy nie podpisali kontraktu z zachodnią firmą i gdyby nie zorganizowano nam trasy po Stanach i Europie, mogłoby być różnie. Nasze osiągnięcie odbiło się też wtedy sporym echem w Polsce i dało fanom powody do dumy. To były jeszcze te czasy, kiedy ludzie cieszyli się sukcesami innych (śmiech). Było w tym zatem sporo szczęścia, ale należy również pamiętać, że kontrakt, który został z nami wtedy podpisany, był rezultatem tego, że ktoś spośród tysiąca innych płyt wybrał właśnie nas z jakiegoś powodu. To jednak nie loteria. Ciężko na to pracowaliśmy i nigdy nie twierdziliśmy, że "nam się udało". Potem trzeba było ludzi utrzymać jeszcze w przekonaniu, że to nie przypadek iż trafiliśmy pod skrzydła takiej ważnej wytwórni. Vader to zawsze praca, pasja i poświęcenie.
Czy w takim razie Polska to dobry grunt na muzykę, którą nagrywacie?
U nas ta muzyka nie jest i nigdy pewnie nie będzie spopularyzowana w mediach. Póki nie jesteś celebrytą, nikt o tobie nic nie usłyszy. Ukłon w stronę Nergala, dzięki któremu paru ludzi dowiedziało się przynajmniej co to jest metal. Z drugiej strony to też nie chodzi o to, żeby trafiać wszędzie. Ta muzyka trafia do ludzi, którzy chcą tego słuchać i potrafią przebrnąć przez ten naturalny filtr, którym jest potężna ściana dźwięków i nietypowy sposób śpiewania, a dokładniej rzecz ujmując - krzyczenia. To na pewno nie jest muzyka dla wszystkich - nigdy nie była i nigdy też nie powinna być. Zawsze były w tym nurcie jakieś wzloty i upadki, ale mówimy tu o poziomie promocji, a o niej decydują media - nie słuchacze. Metal ma jednak swoich wiernych fanów od wielu lat i to czyni go tak wyjątkowym.
Wasz dziesiąty studyjny album "Tibi et igni" trafi do sprzedaży z końcem maja (wywiad przeprowadzany był w kwietniu - przyp. red.). Czego możemy się spodziewać po tym krążku?
Rewolucji na pewno nie będzie (śmiech). Vader miał już w swojej historii pewne rewolucyjne zmiany. Dziś bardziej pasuje do nas słowo ewolucja - w końcu ile razy można robić rewolucję (śmiech). Muzyka powinna rozwijać się w sposób naturalny, wynikający z jakiejś naturalnej potrzeby. Nie jesteśmy grupą, która musi sobie czy komukolwiek innemu coś udowadniać. Nie oczekujemy poklasku od wszystkich i nie mamy ambicji, żeby zadowolić każdego. Jesteśmy "firmą", która jak sam zauważyłeś, od wielu lat działa i każdy fan wie czego się można po niej spodziewać. Mamy swój wypracowany przez lata status. Jednocześnie wszyscy wiedzą, że na każdej kolejnej płycie jest coś, co trochę zaskakuje. Podobnie jest i tym razem.
Jak w waszym wypadku wygląda proces powstawania nowego materiału?
Jeśli chodzi o powstawanie utworów to w moim przypadku jest to kwestia kolekcjonowania różnych idei, riffów, zwrotek i pomysłów. Ciągle coś sobie zapisuje i nie potrafię pracować tak jak chociażby Pająk. On po prostu wyciąga komputer, zakłada sobie słuchawki i w trakcie trasy, kiedy my balujemy, komponuje nowe kawałki. Ja nie jestem w stanie tak pracować - muszę mieć spokój. Trochę tak jak modelarz muszę wszystkie te idee i pomysły zebrać do kupy, posklejać, zmontować i stworzyć z nich kilka kawałków. To co jednak jest w tym wszystkim najciekawsze to fakt, że czasami nawet największy nakład pracy nie ma odzwierciedlenia w jakości utworu. Były już takie przypadki kiedy mieliśmy tylko kilka minut studia i na szybko nagrywaliśmy jakiś utwór. Możesz sobie wyobrazić jakie było nasze zdziwienie kiedy stawał się on potem absolutnym hitem. Z drugiej strony były kawałki, którym poświęciliśmy naprawdę mnóstwo czasu, a koniec końców zostawały tylko jakimiś tam utworami na kolejnej płycie.
Jest to wasz pierwszy album nagrany w całości z Jamesem na perkusji. Jak ze studyjnego punktu widzenia wypada on na tle poprzednich pałkerów Vadera?
Naprawdę nieźle. James jest tak samo dobry na scenie, jak i w studio - a to jest bardzo istotne. Jest jednak pewna różnica, którą zauważyłem dopiero teraz. Otóż kiedy Daray czy Paweł dochodzili do zespołu, praktycznie od razu wskakiwali na sesję studyjną. Oczywiście poradzili sobie świetnie i nagrali wszystko jak należy, ale to było na wariackich papierach. Po prostu wpadli i zrobili co do nich należało. Można liczyć na umiejętności i pewną dozę profesjonalizmu w tej dziedzinie, ale tym razem mieliśmy okazję przebywania ze sobą i grania przez dwa lata. James może i nie nagrywał poprzedniego albumu, ale od początku go promował. Przez ten czas znaleźliśmy wspólny język i razem się rozwijaliśmy. Nie chodzi mi o to, że przez dwa lata coś komponowaliśmy, ale dość dobrze się zestroiliśmy. Dzięki temu praca w studio wyglądała zupełnie inaczej. Poszło nam dużo szybciej niż się na początku tego spodziewaliśmy. Z uwagi na to, że jest to młody chłopak, chcieliśmy dać mu więcej czasu i przeznaczyliśmy dwanaście dni na nagranie jego ścieżek - on to wszystko zrobił w pięć. Co więcej zrobił to w taki sposób, że większość kawałków szła po pierwszym take’u. Oczywiście nagrywał zawsze po kilka wersji, ale w większości przypadków te pierwsze były zawsze najlepsze. To świadczy o jego zaangażowaniu i świetnym przygotowaniu. James przez te dwa lata strasznie ciężko nad sobą pracował - zresztą nadal pracuje. Nie żeby wcześniej mu czegoś brakowało, ale teraz osiągnął kolejny level i to słychać.
Od wielu lat jesteś wierny marce Ran Guitars. Korzystasz w ogóle z jakichś innych gitar podczas nagrywania w studio czy na koncertach?
W zasadzie niczego innego nie potrzebuje tak na scenie, jak i w studio. Jest to bardzo dobra gitara do tego co gram. W zasadzie od momentu kiedy zacząłem w ogóle grać na gitarze marzyłem o własnym Fly’u i gitarach "rogatych". Pamiętam, że zupełnie przepadłem kiedy usłyszałem utwór "Sinner" na koncertowej płycie "Unleashed In The East" Judas Priest z intrem K.K. Downinga na Fly’u z delayem - od tamtego czasu jestem pokornym sługą tego rodzaju chaosu. Byłem zresztą przez to kiedyś strasznym ortodoksem i jeżeli coś nie miało tempa Slayera to po prostu nie wchodziło w rachubę. Dopiero Docent zainfekował mnie innymi dźwiękami i zmotywował do odkrywania rzeczy na własny rachunek. Dzisiaj metal jest nadal w dużej mierze tym co mnie napędza i daje inspiracje, ale jest też sporo innej muzyki, której słucham w poszukiwaniu inspiracji. Uważam, że zawsze powinno się słuchać tego, co sprawia ci przyjemność. Nie można się zmuszać, bo przez takie zmuszanie odebrano mi kiedyś totalnie pasję do grania na skrzypcach. Tylko dlatego, że pani dużo bardziej zwracała uwagę na technikę grania, wykręcała mi ręce i zabiła we mnie pasję do grania na tym instrumencie.
W dzisiejszych czasach wiele zespołów stawia na cyfrową dystrybucję muzyki. W tym temacie idziesz "do przodu" czy raczej jesteś konserwatystą?
Osobiście jestem fanem czarnego krążka i czasami staję na głowie, żeby poprzednie wydawnictwa Vadera ukazywały się w tym formacie. Miło jest po latach mieć taki krążek w ręku, tym bardziej, że są ludzie, którzy tego szukają. Pamiętam, że kiedy mieliśmy winyle "Black to the Blind" w limitowanej edycji pięciuset sztuk z włoskiej wytwórni Night of the Vinyl Dead, to dystrybutorzy wykupili je w trochę ponad 15 minut. Jak zatem widać, głód na takie rzeczy na pewno jest i dlatego staram się to jakoś ogarniać. W przygotowaniu jest w tej chwili "Live in Japan" i "De Profundis". Oczywiście chcę to wszystko wydać jak najszybciej, ale muszę najpierw mieć pewność prawną, że na pewno mogę. Niektóre rzeczy się pokończyły, inne jeszcze trwają i zanim z czymkolwiek ruszymy to trzeba to ustalić. Oczywiście Nuclear Blast dba o to, żeby świeże rzeczy wychodziły równolegle we wszystkich kanałach w czasami naprawdę fajnych wydaniach z bonusami.
W przypadku nowej płyty możemy liczyć na jakieś ciekawe dodatki?
Będzie na pewno spora gratka dla naszych rodaków, bo jako osobną EP-kę wydaliśmy na winylu dwa kawałki Vadera z lat 80. Śpiewaliśmy jeszcze wtedy po polsku, więc może to być całkiem ciekawe doświadczenie (śmiech). Swego rodzaju motywatorem do tego było w tym wypadku również wydanie biografii zespołu Vader, z którą czekaliśmy już w sumie jakieś 6 lat. Będzie to potężna księga na ponad 700 stron (śmiech) - prawie jak dzieła Lenina. Warto jednak na nią poczekać, bo raz, że świetnie się to czyta - autorem jest Jarek Szubrycht, który ma naprawdę świetną rękę do takich rzeczy, a dwa, że znalazło się tam masę naprawdę ciekawych materiałów - od wczesnych lat aż do najnowszego wydawnictwa. Jest tego sporo i na pewno w maju zostanie wydane.
Zawsze mnie to zastanawiało: skąd bierzesz pomysły na teksty waszych piosenek? Raczej nie podejrzewam, iż jest to życiowe doświadczenie (śmiech).
Znalazłem kiedyś na to pewne fajne porównanie: tworzymy nasze historie tak jak Jean de La Fontaine pisał swoje bajki. Autor ten z pozoru pisał zawsze o zwierzętach, ale w jego historiach były fakty, które wiązały się z ludźmi, jego własnymi przeżyciami i określonymi sytuacjami. To samo jest u nas. Oczywiście ciężko jest interpretować moje utwory pisane w wieku 18 lat, kiedy byłem zbuntowany, przeciwny wszystkiemu i wierzący w ogień oraz diabła. Dzisiaj co prawda nadal mocno krzyczę, ale z wieloma rzeczami się nie zgadzam, a i sam Diabeł ma dziś inne oblicze. Są to cały czas historie, które możesz czytać dosłownie. Tak na przykład utwór "Go to Hell" możesz interpretować tak, jak ja bym go kiedyś interpretował, czyli historię o piekle i demonie. Możesz też jednak spróbować wejść głębiej i dowiedzieć się, co było dla mnie inspiracją do napisania tego kawałka. Okazałoby się wtedy, że chodziło mi o przedstawienie potęgi Ziemi w obliczu ludzkich prób pozyskiwania nowych bogactw, czego rezultatem jest czasami bardzo krwawa zemsta naszej planety. Czasami inspiracją są jakieś filmy o których potem piszę, innym razem przeczytane książki. To co jednak każdy z tego wybierze jest tylko i wyłącznie jego decyzją. Zawsze korzystam z Ognia, Piekła czy Mroku i pewnych dość sztampowych zwrotów w tekstach, ale możesz być pewny, że opowiadane w ten sposób historie mają swoje drugie - prawdziwe oblicze.
Poza byciem gitarzystą, wokalistą i producentem zespołu Vader, jesteś również kolekcjonerem militariów. Skąd takie hobby?
Nie jestem aż tak wielkim kolekcjonerem (śmiech). Owszem, miałem kiedyś parę ciekawych rzeczy, które przywiozłem z różnych wypraw i tras, jednak zbieranie oryginalnych militariów wymaga ogromnego zaangażowania i środków finansowych. Mnie interesują głównie dobrej klasy repliki i mundur bym mógł wiernie odtwarzać historię w grupach rekonstrukcyjnych. W wielkim uproszczeniu: przebrany za żołnierza biegam i strzelam na pokaz z kolegami przebranymi za innych żołnierzy. Rekonstruujemy w ten sposób pewne bitwy, żeby przypomnieć ludziom o tamtych wydarzeniach. Jest to swego rodzaju pomnik dla przeszłości i jednocześnie lekcja na przyszłość. Dla nas jest to próba zrozumienia i odtworzenia minionych czasów. Przypominamy ludzi, którzy byli chyba zrobieni z trochę innego, lepszego materiału. Przyjaźń była silniejsza, a kolega potrafił za kolegę oddać życie. Takie historie bardzo mnie interesują i motywują. Oczywiście militaria i technika również, ale przede wszystkim człowiek, który napędzał wówczas cały świat.
W ciągu tych minionych lat przez zespół przetoczyło się naprawdę wielu muzyków. Były w waszej historii odejścia w ogniu konfliktu czy zawsze przebiegało to polubownie?
Nigdy nie trzymałem w Vaderze nikogo na siłę. Nie da się ukryć, że to ja jestem w tym zespole od początku, jestem jego liderem i to ja decyduję. To nie może być tak, że ktoś przychodzi i zaczyna wprowadzać swój porządek. Zespół muzyczny nie ma wiele wspólnego z demokracją. To nie ruch polityczny. Jednak jest to wykładnia talentu kilku osób. Dobrym przykładem jest tu Pająk, który wszedł do zespołu i faktycznie od razu odcisnął bardzo wyraźnie stylistyczne piętno. To nie jest też tak, że jestem jakimś tyranem, który nikogo nie dopuszcza do słowa. Nazwałbym siebie raczej "strażnikiem czystości stylu". Jeśli ktoś trafia do Vader, zawsze pozostawia tu cząstkę siebie. Natomiast rozstania bywały lepsze i gorsze. Najbardziej oczywiście przeżyłem sytuację z Docentem. Było to dla mnie najtrudniejsze rozstanie w życiu. To on był współtwórcą sukcesu Vadera i uczestniczył w życiu tego zespołu przez naprawdę wiele lat. Strasznie inteligentny człowiek, dlatego tym bardziej było dla mnie niezrozumiałe jak mogło do tego dojść. W książce będzie dużo na ten temat. Z kolei najbardziej krzywdząca była sytuacja z Novym, który mnie po prostu obraził. Swego czasu obwinił mnie za swoje osobiste problemy, co było bzdurą totalną. Z innymi było przeważnie bezkonfliktowo. To były ich decyzje. Owszem, pewne z nich były dla mnie zaskoczeniem. Jak widzisz jednak każda nawet najbardziej bolesna akcja spowodowała powstanie przeciwakcji, która zadziałała w sumie na korzyść zespołu. Jestem w stanie zrozumieć takie decyzje. Nie każdy jest w stanie wytrzymać taki styl życia. Nie wszyscy mogą być poza domem tyle czasu i poświęcić się tak jak ja to zrobiłem. Mamy naprawdę ciekawe, ale na pewno niełatwe życie.
Rozmawiał: Marcin Kubicki