Ufomammut & Morkobot - 15.09.2011 - Berlin

Relacje
Ufomammut & Morkobot - 15.09.2011 - Berlin

Sezon na mamuta trwa. To już w zasadzie niepisana tradycja, że Włosi nie mogą czuć się bezpieczni, podróżując w zasięgu kilkuset km od Warszawy. Gdzieś na pewno ich dorwiemy. Tym razem pułapka ponownie zastawiona została w Berlinie; tym chętniej, że zapowiadały się dwie wypasione zdobycze.

Razem z Ufomammut w trasę wyruszyli bowiem ich rodacy, kumple i podopieczni z wytwórni Supernatural Cat zarazem, czyli barbarzyńcy basu - Morkobot. Szykowała się prawdziwa uczta.

Klub Festsaal Kreuzberg położony jest w pobliżu centrum Berlina, choć by tam dotrzeć, musieliśmy pokonać długą ulicę, masowo okupowaną przez skąpo odziane ‘autostopowiczki’, które niemal rzucały się pod koła samochodu. Panie, znacznie nachalniejsze, aniżeli nasze krajowe zbieraczki runa leśnego, nie zniechęcał nawet widok polskiej rejestracji, co może chyba znaczyć, że na podstawie ich doświadczeń nasze społeczeństwo faktycznie się bogaci. Tak czy owak, zgniły zachód szybko objawił przed nami swe plugawe oblicze.

Sam klub okazał się bardzo sympatycznym miejscem. Niekoniecznie sporych rozmiarów, ale za to całkiem przestronny, wyposażony nie tylko w przyzwoitych rozmiarów scenę, ale i w galerię, z której wszyscy chętni (tak, tak, galeria dla każdego, nie tylko dla pismaków, czy innych krewnych i znajomych królika, jak to bywa tu i ówdzie) mogli z góry obserwować koncert. Ponadto, co najistotniejsze, Festsaal Kreuzberg ma świetną akustykę.

Pierwsi na deskach pojawili się lokalni rozgrzewacze, to jest grzeczna ekipa Ruins of Wyrd. Jak wyglądali, tak zaczęli, od stonowanych dźwięków, którym najbliżej było do post rocka z partiami wokalnymi. Później jednak, dość zaskakująco, w muzyków wstąpiła energia i z przytupem podążyli w stonerowym kierunku, dość wyraźnie zapożyczając patenty od największych z największych, czyli pustynnych kaktusów z Kyuss. Bardzo przyzwoite granie, nie nudziłem się nawet przez moment.



Biorąc pod uwagę koncept, jaki panowie Lin, Lan i Len wykreowali dotąd wokół kapeli, jak również ich sesje fotograficzne, oczekiwałem, że pojawią się na scenie w kartonach na głowach, albo chociaż przebrani za kosmitów, a tu nic z tych rzeczy. Niezbadane są ścieżki, którymi podążają myśli przedwiecznego Morkobota; najwyraźniej uznał on, że najlepiej będzie, jeśli muzycy przybiorą najzwyklejszą ludzką postać. Rozbudowane pedalboardy ustawiono na scenie naprzeciw siebie, i dokładnie taką pozycję, twarzami ku sobie i bokiem do publiczności, przyjęli wyposażeni w swe basy Lin i Lan. Chłopaki nie są może wirtuozami tego instrumentu, ale w ich muzyce chodzi o co innego. Morkobot zabrzmiał potężniej i bardziej intensywnie niż na płytach, a właściwie płycie, bowiem zespół ograniczył się do odegrania w całości najnowszego "Morbo", nie sięgając wcale po starszy materiał, znacznie bogatszy w brzmieniowe niuanse. Tym razem, w przeciwieństwie do albumu, dźwięki serwowane przez Włochów były wyraźnie mniej sterylne, za to bardziej tłuste, nadal chaotyczne i kłujące w uszy wszystkich przyzwyczajonych do przeżytku, jakim ostatnimi czasy jawi się melodia. Basiści sprawiali wrażenie całkowicie pochłoniętych swoim graniem, właściwie ani razu nie zwracając się ku publiczności, a dynamiczny Len, bardzo nieczule traktujący zestaw perkusyjny, próbował im ukraść show. Jego mocna, agresywna gra wniosła do występu dodatkowy aspekt. Bardzo dobry koncert, choć być może nie dla wszystkich zgromadzonych równie strawny.



Choć nowy, niezatytułowany jeszcze materiał Ufomammut jest już gotowy, zarejestrowany i czeka tylko na mix i mastering, Włosi nie pokusili się niestety o jego skromną choćby prezentację na żywo. Najwyraźniej kapeli trudno rozstać się z kusicielką Ewą. Usłyszeliśmy więc po raz kolejny  doskonale sprawdzony zestaw w postaci "Stigma" i odegranego w całości "Eve", który zamknięty został wydłużoną wersją "God" ze wznowionego niedawno "Snailking". Ufomammut zawsze daje doskonałe koncerty, a  przeszkodzić mogą im w tym jedynie problemy techniczne. Te jednak czwartkowego wieczoru szczęśliwie nie wystąpiły, a dzięki dobrym warunkom akustycznym klubu całość zabrzmiała dokładnie tak, jak powinna - selektywnie i potężnie, kiedy było trzeba. Nowy album ma trafić na rynek już wiosną i wtedy Mamuty znów ruszą w trasę (może tym razem zahaczą i o Polskę?), a wtedy, rzecz jasna, zapolujemy ponownie.



Tekst: Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka