A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: "Czy rzeczywiście Bóg powiedział: nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?" Niewiasta odpowiedziała wężowi: "Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: "Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli".
Wtedy rzekł wąż do niewiasty: "Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło". Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce z tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły im się obojgu oczy i poznali, że są nadzy." [Rdz 3, 1-7].
Wszyscy wiemy, co było dalej. Eksmisja z Edenu w trybie przyspieszonym. Bez wyroku sądowego, za to z bezlitosnym wyrzucaniem mebli prosto na bruk. Rozmaite nieszczęścia spadły przy tym na człowieka, włącznie z narodzinami w bólach, od których zresztą wciąż nie chce odstąpić polska służba zdrowia. Co człowiek zyskał w zamian? Wiedzę. Poznanie dobra i zła, dzięki czemu stał się równy swemu Stwórcy. Niewiasta zaś stała się Ewą, czyli dającą życie całemu rodzajowi ludzkiemu. Tak, to jej wszystko zawdzięczamy. Z bezmózgich istot beztrosko kicających po raju, staliśmy się ludźmi obdarzonymi wolną wolą i śmiertelnością zarazem. Ufomammut, zamiast wysłać wszystkim Ewom po chwaście z okazji dnia kobiet, uczynił ją bohaterką swego najnowszego albumu. To jest dopiero prezent.
Podobnie jak w przypadku poprzednich albumów, "Eve" jest kolejnym etapem muzycznej podróży, w którą zespół zabiera słuchacza. Jednocześnie jednak etap ten pod wieloma względami różni się od tych wcześniejszych. Nie tylko ze względu na całkiem nowy koncept (pierwsze cztery krążki nawiązywały do czterech kolejnych żywiołów) czy fakt, że po raz pierwszy materiał składa się z jednego tylko, blisko 45-minutowego utworu (wytwórnia wspomina o 44:44, u mnie wyświetla się o dwie sekundy mniej) podzielonego na pięć sekwencji, z których każda płynnie przechodzi w następną. Słyszalne są tu przede wszystkim różnice w warstwie muzycznej. Swego czasu, w recenzji "Idolum" napisałem, że słychać tam mniej ’ufo’, za to więcej ’mamut’. Tym razem sytuacja jest zgoła odwrotna, a nawet więcej, bowiem "Eve" to najmniej Ufomammuci materiał ze wszystkich dotychczasowych dokonań kapeli.
Oczywiście, słuchacz, o ile tylko miał wcześniej do czynienia z twórczością Włochów, nie powinien mieć trudności z identyfikacją zespołu, ale faktem jest, że w pierwszym odbiorze krążek może wydać się zdecydowanie zbyt light’owy. Pewnym drogowskazem obranego kierunku może być "Ammonia" z "Idolum". "Eve" to najbardziej klimatyczny album Ufomammut, w którym przygniatający ciężar został odsunięty na dalszy plan. Jednocześnie można tu odnaleźć umiejętnie połączone elementy wyróżniające każdy z poprzednich czterech krążków zespołu. Jest więc sporo kosmosu wciągającego niczym czarna dziura, tak charakterystycznego dla "Godlike Snake", jest nieco miażdżącego ciężaru "Snailking", pojawia się mroczny klimat znany z "Lucifer Songs" i wreszcie swoista chwytliwość "Idolum". Przez to wszystko "Eve" jest również bardziej wielowymiarowa, a tym samym wymaga znacznie większego zaangażowania (czyt. większej liczby przesłuchań) aniżeli wcześniejsze materiały. Całość jest bardzo transowa, świetnie się zapętla, a płyta może kręcić się w odtwarzaczu non stop, bez efektu znużenia (długa trasa samochodem? Do słuchania wystarczy tylko "Eve" - sprawdzone na własnych uszach).
Płyta zaczyna się nad wyraz spokojnie, lecz niepokojąca atmosfera narasta z każdą minutą, by wreszcie, w trzeciej sekwencji, wybuchnąć z pełną mocą. Ten moment to absolutna esencja starego, dobrze wszystkim znanego Ufomammut. Trzy minuty systematycznego wgniatania w ziemię. I tu jest, przynajmniej dla mnie, pies (mamut?) pogrzebany. Trzy minuty na blisko 45 minut całości to raczej niewiele. Oczywiście, fragment ten to nie jedyny cięższy moment na płycie, jest choćby gwałtowna środkowa część ostatniej odsłony albumu. Nie będę jednak ukrywał, że to jest to, czego mimo wszystko brakuje mi na "Eve". To jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić, chciałbym po prostu nieco więcej cukru w cukrze. Mam świadomość, że zmiany te będą zapewne tłumaczone naturalną ścieżką rozwoju, twórczym poszukiwaniem nowych form wyrazu i innymi takimi. Ja tego nie oceniam. Kapela pokazała po prostu tym razem, że stać ją na coś odrobinę innego. Efektem jest "Eve" - kolejny doskonały krążek Ufomammut. Już szykuję laurkę i złoty medal na koniec roku, bo ciężko będzie komukolwiek przebić Włochów w tej stylistyce.
Zatem dziesięć punktów? Bardzo bym chciał dać zielone światło kumoterstwu i wystawić Włochom maksymalną notę, bo to cholernie sympatyczne chłopaki są, które - jakby tego było mało - nagrywają naprawdę znakomite albumy. Niestety, z powodów opisanych wyżej, coś mnie przed tym powstrzymuje. Mam nadzieję, że w związku z tym nie obudzę się pewnego dnia z uciętym końskim łbem w nogach łóżka.
Szymon Kubicki