Overkill - 13.03.2011 - Warszawa
Hollywood kocha opowieści o podstarzałych ex-komandosach / agentach specjalnych / glinach, którzy - przymuszeni okolicznościami - przypominają sobie młodzieńcze lata i przez równe 90 minut seansu robią rozpierduchę lepszą niż za młodych lat. W tym momencie ich skuteczność w zabijaniu złych ludzi, którzy śmiali nadepnąć im na odcisk, wzmocniona jest (nieocenionym) doświadczeniem.
Trasa Killfest 2011, grupująca weteranów z Heathen, Destruction i Overkill, doskonale pasuje do tego scenariusza. Każdy z zespołów uśmiercał zaskakująco (a może wcale nie zaskakująco?) licznie zgromadzoną publikę; na swój własny sposób, ale równie bezlitośnie. To było prawdziwe święto starej szkoły. Stwierdzone tego wieczoru w Stodole stężenie jeansowych katan z naszywkami, spodni-rurek, czy nawet białych adidasów z wielkimi jęzorami wielokrotnie przekroczyło spodziewaną średnią; gdybym był wyposażony w licznik oldschoolowości, pikałby on nieustannie. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że w przeważającej mierze opisany wizerunek kultywuje młodzież gimnazjalno-licealna, której nie było na świecie, gdy Bobby Ellsworth skrzeczał w swoim niepodrabialnym stylu "We don't care what you say. Fuck you!". Metal żyje, chciałoby się rzec, i najwyraźniej ma się całkiem nieźle.
Nim jednak przyszło najlepsze, trzeba było przeczekać support. Trudno mi znaleźć sensowny powód, dla którego właśnie After All załapał się w trasę u boku takich kapel. Może grali za darmo, albo nawet dopłacili z własnej kieszeni? Trzecioligowy heavy/thrash w ich wykonaniu, bez choćby śladowych ilości oryginalności, kompletnie mnie nie ruszył. Kontrast między ich graniem, a występami zespołów, które pojawiły się na deskach po nich był tak znaczny, że panowie nawet przez chwilę nie powinni mieć wątpliwości, że do takiego poziomu nigdy się nawet nie zbliżą.
Na szczęście, Belgowie zagrali krótko i szybko zwolnili miejsce dla Heathen. Wydany przeszło rok temu "The Evolution of Chaos", zarejestrowany po 18-letniej przerwie, przeszedł bez większego echa, a szkoda, bo to naprawdę solidny kawał muzyki. Amerykanie rozpoczęli mocno, od "Dying Season" z ostatniego krążka, i jak się później okazało, poprzestali wyłącznie na najświeższym materiale. Czasu starczyło ledwie na cztery kompozycje, w tym na kończący set, przeszło 10-minutowy "No Stone Unturned". Szkoda, że Heathen zmuszony był grać tak krótko, bo pokazali się z jak najlepszej strony.
Setlista Heathen:
Dying Season
Control By Chaos
Arrows Of Agony
No Stone Unturned
Destruction pozostawił po sobie mieszane wrażenia, choć to i tak najlepszy koncert w ich wykonaniu, jaki miałem dotąd okazję widzieć. Na pewno nie można odmówić im solidnej dawki agresji. Był to bez wątpienia najbrutalniejszy gig tego wieczoru, Niemcy nie zamierzali odpuścić nawet na chwilę. Mocne, masywne brzmienie wbijało w ziemię i publiczność musiała przyjąć naprawdę solidną dawkę zniszczenia. Efektu nie psuł nawet niewielki ruch sceniczny zespołu, który ograniczał się w zasadzie wyłącznie do spacerów Marcela Schirmera, majestatycznie przemierzającego przestrzeń między trzema rozstawionymi na scenie mikrofonami, oraz równie niespiesznych przechadzek Mike'a Sifringera. Podstawowa słabość twórczości Destruction to jednak nie tylko swoista kwadratowość i toporność kompozycji, ale przede wszystkim monotonia. Praktycznie wszystkie kawałki, oparte na niemal identycznych patentach, w jednakowym tempie pędziły do przodu. Zabrakło również nieco selektywności w brzmieniu, co spotęgowało wrażenie braku jakiejkolwiek finezji w graniu Niemców. Szczęśliwie, długość setu została tak wyważona, że nie stanowiło to większego problemu. Publiczność bawiła się świetnie, a prawdziwy entuzjazm wzbudził oczywiście Schirmer, który m.in. tekstem "daj mi piwo, kurwa" skierowanym do technika, pokazał, że pobrał kilka lekcji polskiego od Wawrzyńca Dramowicza, aktualnie bębniarza Destruction.
Setlista Destruction:
Curse of the Gods
Mad Butcher
Armageddonizer
Tears of Blood
Thrash Till Death
Devolution
Bestial Invasion
Hate is My Fuel
Nailed to The Cross
The Butcher Strikes Back
Istne trzęsienie ziemi miało dopiero nadejść. Gwiazda wieczoru po prostu zdmuchnęła Stodołę z powierzchni ziemi. Trudno opisać power, zaangażowanie i absolutną radość grania, słyszalne w muzyce Overkill. W porównaniu z prawdziwą eksplozją żywiołowości, jaką zaprezentowała kapela, a zwłaszcza 52-letni (!) Bobby Ellsworth, panowie ze Slayer wydają się być już tylko zmęczonymi życiem emerytami. Ten facet to wzorcowy metalowy frontman, a jego czajenie się za wzmacniaczami, by w odpowiednim momencie podbiec sprintem do mikrofonu, to klasyka. Setlista oparta została na kilku utworach ze świetnego, ostatniego albumu "Ironbound", oraz solidnej garści staroci, debiutu nie wyłączając. Doskonałym pomysłem było zakończenie regularnej części setu rozkosznie punkowym "Old School", by później wykończyć wszystkich niedobitków zagranymi na bis "Deny The Cross", "Elimination" (od machania głową kark boli mnie do dziś) oraz, rzecz jasna, "Fuck You". Publika zdecydowanie stanęła na wysokości zadania. Było i szaleństwo w młynie, i chóralnie odśpiewywane teksty, a nawet dwie polskie flagi, które ostatecznie wylądowały na scenie. Jedną z nich Ellsworth obwiązał sobie wokół szyi jak chustę, druga przez niemal cały set wisiała przed zestawem perkusyjnym. Jedyny minus, który trochę osłabił pozytywne wrażenia z koncertu, to słabo nagłośniony mikrofon, przez co zdarzały się momenty, gdy teksty musiałem dośpiewywać sobie w pamięci. Killfest okazał się prawdziwą metalową ucztą. Weterani górą, źli ludzie pokonani, świat uratowany.
Setlista Overkill
The Green and Black
Rotten to the Core
Wrecking Crew
Infectious
Bring Me The Night
Bastard Nation
Hammerhead
Ironbound
Blood Money
Endless War
Hello From The Gutter
Give a Little
Necroshine
Old School
Deny The Cross
Elimination
Fuck You
Tekst: Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka