Śmieszna sprawa z tym Overkillem. Za każdym razem gdy wracam do tej kapeli, okazuje się, że właśnie wydali nową płytę. Także mając wciąż w pamięci "Immortalis" (który to krążek swoją drogą ani ziębił mnie ani grzał), chwyciłem za "Ironbound" ciekaw, w którą stronę tym razem poszli niezłomni Amerykanie.
I jakież było moje zdziwienie gdy z głośników wylał się otwierający album "The Green and Black". Metallicowy wstępniak przeradza się w tym utworze w Megadethową galopadę, która szybko przechodzi w rozpoznawalny sound Overkill, bardziej old schoolowy niż to bywało ostatnio, warto nadmienić. Bo te Bay Area'owe intro "Ironbound" to jasna deklaracja ze strony Amerykanów. Overkill chce, żeby słuchacz znowu poczuł ogień. I co ważne - chłopakom się udaje! Spójrzmy na solówki - to melodyjne, niemal plastyczne podróże po gryfie. Nie ma w nich jakiejś technicznej wirtuozerii, jest natomiast chęć urozmaicenia utworu i dodania mu stylu. Kawałki są zróżnicowane, długie, mają różne partie, zwolnienia, przyspieszenia i wyraziste refreny. Taki na przykład tytułowy "Ironbound" mógłby spokojnie znaleźć się na "Master of Puppets" Metallicy, zaś "Bring Me The Night" brzmi jak żywcem wykrojony z debiutu Overkill. Lata '80 przychodzą na myśl z pełną mocą.
Amerykanie nie oddają się jednak na "Ironbound" tylko sentymentom. Spójrzmy chociażby na brzmienie albumu. Tagtgren zmajstrował bardzo soczystą produkcję dla Overkill A.D. 2010. Wyrazista sekcja rytmiczna dodaje mocy gitarą, które prują powietrze aż miło, nie zostawiając chwili na oddech. Wśród tej kopalni riffów znajdziemy też parę motywów bliższych nowszemu obliczu Amerykanów, powiedzmy na to z okolic "Necroshine". Ale nie bójcie się, to tylko przelotne zagrywki uzupełniające charakterystyczne, podszyte rock'n'rollem granie Overkill. Warto też wspomnieć o "panie kaloryferze", czyli Blitzie - którego charakterystyczny sposób śpiewania uzupełniany jest w paru momentach "back vocalami" reszty kapeli, a sam w "Give a Little" pokusił się o czystszą partię wokalną. Wszystko to żre jak trzeba i perfekcyjnie koresponduje z muzyką.
Z takich kapel jak Overkill inne zespoły mogą tylko brać przykład. Regularnie wydają płyty na poziomie, które może nie przechodzą obecnie do kanonu gatunku, ale miło pomachać przy nich banią. "Ironbound" ma szanse zmienić ten trend. Bo Overkill ogniście rozpoczynają 2010 rok i udowadniają, że na kanwie znanych od lat schematów można stworzyć coś świeżego i witalnego, bez silenia się na mdłe sentymenty. Gdyby Amerykanie wydali ten krążek w połowie lat '80 na forach internetowych zakładano by obecnie tematy "Ironbound vs Master of Puppets". Istnieje lepsza rekomendacja?
Grzegorz Żurek