Hellfest 2018 (Dzień 3) - 24.06.2018 - Clisson (Francja)
Od czerwca do czerwca, od Hellfestu do Hellfestu. Taki sposób odmierzania czasu sprawdza się całkiem nieźle. Kolejna edycja metalowego piekła na ziemi - za nami. Relacja z trzeciego dnia imprezy.
Niedziela 24.06.2018
Trzeci raz zaczynamy od przedpołudniowej wizyty w Valley. Lucifer, za perkusję którego w ubiegłym roku wskoczył sam Nicke Andersson, zagrał bardzo przyzwoicie. Wokalistka Johanna Sadonis z pewnością nie dysponuje warunkami głosowymi Alii O'Brien z Blood Ceremony ani tym bardziej diamentu Blues Pills, Elin Larsson, ale nie szarżuje i umiejętnie porusza się w bezpiecznych rejonach swych wokalnych możliwości. Lucifer nie oferuje nic ponad to, co inne retro kapele przemieliły już milion razy, ale całość ma w sobie sporo uroku, a podpisany niedawno kontrakt z Century Media może pomóc im zyskać nieco większą popularność.
Występujący w Altarze Rotten Sound dał fanom i koneserom gatunku dokładnie to, czego mogli oczekiwać - typową napierdalankę. Solidną, ale na dłuższą metę nużącą, zwłaszcza że trzeciego dnia zmęczenie wyraźnie daje już o sobie znać.
Francuska publiczność zwykle nie zapomina o rodzimych zespołach, i tak było również w przypadku The Great Old Ones. Nieszczególnie orientuję się w studyjnym dorobku kapeli, choć ma ona na koncie już trzy albumy. Nigdy wcześniej nie widziałem ich również na żywo, a że nadarzyła się okazja... Inspirowany Lovecraftem post-black w wykonaniu The Great Old Ones ma momenty, ale wielkich uniesień nie przynosi. Podobnie jak koncert - niezły i tyle.
Exumer funkcjonuje na scenie już ponad 30 lat, ale nigdy nie zyskał szerszej popularności. I to mimo że ich dwa pierwsze albumy z pewnością można zaliczyć do klasyki niemieckiego thrashu. Później jednak kapeli wiodło się różnie i kolejny album ujrzał światło dzienne 25 lat później. Koncertowa odsłona Exumer to przede wszystkim bardzo szybkie jednostajne tempa, bliźniaczo podobne do siebie kawałki oraz niezwykle energetyczny i ekspresyjny frontman Mem Von Stein. Całość na plus.
Passę niezłych, choć niczym szczególnym niewyróżniających się setów kontynuował Tombs. Muszę przyznać, że byli podopieczni Relapse Records zdecydowanie lepiej trafiają do mnie w wersji studyjnej. Za to koncert przyniósł rozczarowanie. Być może była to tylko kwestia dnia, ale na żywo dominowały jednostajne tempa, a wszystko zlewało się w nudną i trudno przyswajalną całość. Przerzedzony namiot dopełniał obrazu. Chciałbym przy innej okazji sprawdzić Amerykanów ponownie, ale na razie wystarczą mi płyty.
The Lurking Fear wydał jedną z najlepszych metalowych płyt ubiegłego roku, a ja wciąż mam wrażenie, że nowina ta nie rozeszła się wystarczająco szeroko. Wydaje się, że tak samo uważa Tomas Lindberg, który kilkukrotnie powtarzał ze sceny "We are The Lurking Fear from Sweden". Zgromadzona, niestety niezbyt liczna publiczność, dobrze jednak o tym wiedziała, a wszyscy, którzy do Altara nie dotarli, mają czego żałować. Złożony z uznanych nazwisk zespół w świetnym stylu pokazał, jak należy grać oldschoolowy szwedzki death metal. Gatunek niby przebrzmiały, a jednak co pewien czas zyskujący nowe życie. Między innymi właśnie dzięki takim zespołom, jak ten.
Exhorder to kolejny powrót po latach. Wystarczy wspomnieć, że ich drugi i ostatni album ukazał się w 1992 roku. To wtedy do zespołu przylgnęła łatka: Exhorder równa się Pantera minus dobre kawałki. Opinia w części krzywdząca, a w części może i prawdziwa, bowiem gdy na początku lat '90 popularność Pantery eksplodowała i zespół znalazł się na absolutnym szczycie, ekipa Kyle Thomasa mogła tylko patrzeć na to z głębin undergroundu, po czym szybko zakończyła działalność. Koncert dowiódł, że Exhorder rzeczywiście nie dysponuje hitami, ale pokazał równocześnie, że ich wiecznie piętnowane podobieństwo do Pantery, słyszalne zwłaszcza na drugim albumie "The Law" jest minimalne. To mocny i brutalny thrash metal, który może się podobać.
Arch Enemy
Kadavar pracuje, jak dobrze naoliwiona maszyna made in Germany. Zawsze bardzo solidnie, zawsze na wysokim poziomie, zawsze z gwarancją świetnej rozrywki. Spodziewałem się pełnego namiotu, jednak część publiki najwyraźniej wybrała grający w tym samym czasie na głównej scenie Iron Maiden. To jednak nie miało większego znaczenia, koncert udał się jak należy. Wprawdzie niedawny występ trio w Warszawie podobał mi się zdecydowanie bardziej, składam to jednak na barki trudnego do zwalczenia, bezlitośnie narastającego zmęczenia.
Tuż przed północą, po koncercie Iron Maiden na wielkich ekranach przy dużych scenach organizatorzy ogłosili pierwsze szczegóły dotyczące przyszłorocznej edycji festiwalu. Wiadomo, że wystąpią Dropkick Murphys, Mass Hysteria, Carcass, Slayer (pożegnalna trasa najwyraźniej nieco się przedłuża) oraz Manowar. Wojownicy z Manowar byli jedną z głównych gwiazd Hellfest 2009 (był to również nasz debiut na tej imprezie). Teraz powrót po 10 latach został zaanonsowany osobiście przez samego Joey'a DeMaio. Basista grupy pojawił się na scenie i obiecał, że "Manowar nie zawiedzie francuskich fanów". Ciekawe, czy tylko francuskich...
Koncerty Marilyn Manson to, od pewnego czasu, wielka niewiadoma, zwłaszcza jeśli chodzi o formę wokalną mistrza ceremonii. Wszystko wskazuje na to, że krótsza festiwalowa forma odpowiada Mansonowi bardziej, bowiem koncert wieńczący nasz udział w imprezie okazał się lepszy niż się spodziewałem. Po pierwsze, Manson wyraźnie lepiej wygląda, a przede wszystkim znacznie lepiej śpiewa. Po drugie, udał się dobór setlisty skupionej wokół przełomowego i najlepszego w karierze "Antichrist Superstar" z 1996 roku. Cztery odegrane z tego albumu kompozycje uzupełnione zostały o dwie nowości z ostatniego "Heaven Upside Down", świetnie sprawdzający się na koncertach "Deep Six" i kilka starszych hitów. Konkretnie i na temat, do tego z zupełnym pominięciem trzech najsłabszych albumów w dyskografii (oraz, niestety, debiutu). Mimo przydługich przerw pomiędzy kawałkami set zabrzmiał naprawdę dobrze, mocno i przebojowo, a gra doświadczonego Gila Sharone, który świetnie odnalazł się za zestawem perkusyjnym, stanowiła dla całości bardzo solidny fundament. Smaczku występowi dodał show z tancerkami/fankami (jedna z nich, wychwycona przez kamerzystów, została ściągnięta na scenę z tłumu), które po grzecznym pląsaniu z transparentami i podśpiewywaniu podczas "Kill4Me", w trakcie "Sweet Dreams" paradowały już topless. Tym sposobem Marilyn Manson w naprawdę dobrym stylu zakończył tegoroczną odsłonę Hellfest. Czas odliczać do kolejnej.
Setlista: Irresponsible Hate Anthem / Angel With the Scabbed Wings / Deep Six / This Is the New Shit / Disposable Teens / mOBSCENE / Kill4Me / The Dope Show / Sweet Dreams (Are Made of This) / Say10 / Antichrist Superstar / The Beautiful People
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki