Kiedy pisałem o pierwszej części poświęconego Powstaniom Śląskim tryptyku Ciuraja „Iskry w popiele”, podzieliłem się obawą: „miejmy nadzieję, że Ciuraj nie wystrzela się z pomysłów, bo ma do nagrania przecież jeszcze dwie płyty”.
Teraz, gdy ukazała się druga odsłona trylogii, mogę śmiało powiedzieć, że tych obaw już nie mam, bo „Dwa żywioły” to najlepsza płyta jaką Wojciech Ciuraj nagrał zarówno solowo, jak i jako lider prog-rockowego Walfad. A prawdopodobnie jest to jedna z najlepszych polskojęzycznych płyt jakie przewinęły się w ciągu ostatnich kilku lat przez mój odtwarzacz.
Nie będę się rozpisywał nad konceptem Ciuraja stworzenia trzech płyt poświęconych kolejnym Powstaniom Śląskim – szerzej mówiłem o tym przy okazji tekstu poświęconego „Iskrom w popiele”. Zamiast tego od razu powiem, że tak świetnych, wielowymiarowych, dojrzałych i doskonale zaaranżowanych kompozycji jak te z „Dwóch żywiołów” Ciuraj jeszcze nie zagrał. I choć wciąż tkwimy gdzieś w okolicach artystycznego rocka, to jest w tej muzyce zarówno elegancja jazzu, pieprzność rocka, jak i przebojowość dobrego popu.
Niesamowite wrażenie robi wkład gości, którzy udzielili się na płycie – są to po raz kolejny muzycy związani ze Śląskiem. Deszczowa trąbka Piotra Schmidta w „Jestem stąd” to minuty najwspanialszego piękna jakie można dać muzyce, w tym samym utworze pojawiają się świetne space rockowe syntezatory Dawida Makosza. Makosz zresztą tej płycie zaoferował dużo – chociażby przewspaniałe figury pianina w „Suicie Czterech Rzek” bądź „Szorstkim tańcu na dwa”, budujące zarówno elegancję kompozycji, jak i ich przejmujący urok czerpiące z muzyki klasycznej.
Harmonika Jacka Szuły wyłaniająca się tu i ówdzie raz, że nadaje dźwiękom posmaku soczystego bluesa, to dwa, robi trochę za piękną laurkę złożoną Janowi „Kyks” Skrzekowi, który gdyby żył, możliwe że zagrałby na tej płycie jako muzyk związany ze Śląskiem. Ten hard rockowy moment, za sprawą towarzyszącym gitarom syntezatorom przypominając trochę Deep Purple w „W szorstkim tańcu na dwa” to wspaniałość rzemiosła harmonijkarza.
Kilka wersów zarapowanych przez Abradaba w „Dwóch żywiołach” to idealny przykład tego jak kompozycji Ciuraja nie ograniczają gatunkowe bariery. Gitary Daniela Arendarskiego wywołują ciarki, zarówno wtedy gdy serwują techniczne solówki, bluesowy feeling jakby z Gary’ego Moore’a, jak i wtedy gdy w przejmujących frazach da się wyczuć ducha stylu płaczącego na wysokich progach Davida Gilmoura. Arendarski odpowiadał za realizację nagrań, miks i master i można śmiało powiedzieć, że sound na „Dwóch żywiołach” wykręcił solidny, jest to bez dwóch zdań najlepiej brzmiąca płyta Ciuraja – szczególnie uszy pieszczą głębokie, idealnie wyeksponowane w utworze partie basu Klaudii Wachtarczyk (jest na tej płycie kilka kapitalnych fragmentów budowanych przez bas i perkusję), trąbka, harmonijka i solowe frazy gitar.
Odnoszę również wrażenie, że Ciuraj, który w przeszłości miał zwyczaj nadmiernego rozemocjonowania linii wokalnych, tak teraz znalazł złoty środek i jego charakterystyczny głos, często przyrównywany do barwy Bryana Adamsa, wreszcie jest taki jak być powinien, bez egzaltacji a jednocześnie idealnie wkomponowany w utwory.
Zresztą same kompozycje w punkt realizują ideę grania ambitnej muzyki przy zachowaniu rozrywkowego charakteru. Album to zaledwie pięć kompozycji zwieńczonych ponad 20 minutową „Suitą Czterech Rzek”, która serwuje tyle dobra, że ciężko się od niej oderwać – momenty, które się tam pojawiają zasługują na osobny tekst. Cały album łączy w sobie świetne, zaangażowane teksty propagujące istotną i wartą pamięci tematykę z wysmakowaną, pełną werwy i kapitalnych, pamiętliwych momentów muzykę lawirującą pomiędzy gatunkami i stylami, ani razu nie schodzącą poniżej wysoko ustawionej już od pierwszego numeru poprzeczki. Ze względu na klimat, stylistykę, zamiłowanie do istotnego znaczenia tekstu i rozbuchanych muzycznych form zamykających się w konwencji albumu koncepcyjnego, również łamania gatunkowych barier, aż kusi by nazwać Wojciecha Ciuraja polskim Rogerem Watersem.
I choć jest to troszeczkę inna estetyka, to wśród polskojęzycznego grania około art-rockowego wydawanego na przestrzeni ostatnich kilku lat z „Dwoma żywiołami” może rywalizować bodaj tylko „Half-Live” od Lizard. Nowa płyta Ciuraja nie jest więc może wyprzedzającym epokę arcydziełem, ale bez wątpienia jedną z najlepszych płyt gatunku w Polsce, rockowym spektaklem największej próby, stąd ocena maksymalna. „Suita Czterech Rzek” zrobiła robotę. Będąc zachwyconym absolutnie polecam!
Mam wielką nadzieję, że „Dwa żywioły” ukażą się na winylu, bo trąbka, harmonijka i space’owe klawisze najlepiej smakują z czarnego krążka.