Bielski Lizard ogłasza koniec Świata, któremu towarzyszyć będzie "szalonych saksofonów wściekły ryk", "Wielki Wóz na niebie zgaśnie", "diabeł zbudzi się i zacznie komponować pieśń" a "wszyscy będą tańczyć w rytm pieśni, która pragnie krwi". I tylko podmiot liryczny beztrosko śpiewa, że "gdy nastanie świata koniec - chciałbym smacznie spać".
Damian Bydliński napisał jeden z najlepszych tekstów w historii polskiej muzyki rockowej. Bez mała poemat! Lizardowski "Raj utracony" albo "Boska komedia". A bliżej naszym to wpisujący się w nurt poezji reprezentowanej chociażby przez Herberta ("U wrót doliny") i Miłosza ("Piosenka o końcu świata"). Nawet czytany w oderwaniu od muzyki robi piorunujące wrażenie bezmiarem wyobraźni autora, językową pomysłowością i przeróżnymi możliwościami interpretacyjnymi (chociażby do współczesnej rzeczywistości politycznej), ale prawdziwej potęgi nabiera dopiero w zetknięciu z muzyką. Proszę państwa - oto na sklepowych półkach wylądował nowy album Lizard "Half-Live"!
I trudno nie przyklasnąć z zachwytu nad konceptem nowej płyty rozszalałej i nieprzewidywalnej świty Bydlińskiego. Czy ktoś jeszcze za nimi nadąża? Ktokolwiek jest w stanie przewidzieć w jakie szalone pomysły ten zespół może się jeszcze wplątać? Stylistyka Lizard to błogosławieństwo i przekleństwo zarazem - błogosławieństwo, bo tworzenie muzyki "ciężkiej, trudnej i nieprzyjemnej" nie stawia im żadnych granic, przekleństwo natomiast, bo znalezienie odbiorców dla tego typu dźwięków to sztuka sama w sobie - chociaż akurat u nas, szczególnie dla pokolenia wychowanego na Kaczkowskim, Yes, King Crimson i Genesis nie powinno to być znowu aż tak trudne. Przy okazji "Half-Live" znów nie było kompromisów. Album to w istocie gigantyczna, ponad 40 minutowa suita, chyba tylko na potrzeby - swoją drogą fantastycznej! - wersji winylowej została podzielona na dwie części. U podstaw jest to jednak jeden utwór, tak jak to było w przypadku poprzedniego krążka "Trochę żółci, trochę więcej bieli", ale na "Half-Live" koherentność kompozycji jest dużo głębiej przemyślana i wyraźniejsza.
"Half-Life" to opowieść o końcu Świata, zaczynająca się od minimalistycznej, jazzowej fortepianówki przyozdobionej skrzypcami Dominiki Rusinowskiej (gościnne skrzypce będą wracać jeszcze kilkakrotnie). Dopiero po dłuższej chwili z małego pokoiku, w którym leniwie sączy się jazz, pulsujący bas Janusza Tanistra wyrywa nas poza cztery ściany, by pokazać chaos końca Świata według Bydlińskiego w postaci globalnej. Co rusz uderzać w słuchacza będą gitarowe figury (Daniel Kurtyka jest mocno osadzony w rocku), perkusyjne łamańce (koniecznie trzeba posłuchać jak wiele jazzowego feelingu jest w grze Mariusza Szulakowskiego), klawiszowe solówki (Paweł Fabrowicz czerpie z rockowej progresji) - tak jak to było w jazz-rocku albo progresywnym rocku lat '70, czyli ze swego najlepszego okresu pełnego finezyjnych solówek i niczym nieograniczonych improwizacji. Ciężko wskazać, gdzie można szukać inspiracji Bydlińskiego. Na pewno nie jest to już King Crimson, no może małymi fragmentami. Na "Half-Live" jest dużo więcej kolorów, trochę jak w Yes, Emerson, Lake and Palmer albo Genesis, ale polski zespół gra jednak inaczej, nie brzmi jak ktokolwiek inny mi znany. Lizard to doświadczeni muzycy, zespół istniejący już prawie 30 lat, więc czemu by nie mówić po prostu o stylu Lizard, niepodrabialnym, jedynym w swoim rodzaju. To wręcz zachwycające jak szalone wybuchy instrumentalnych galopów potrafią spiąć się z lirycznymi partiami śpiewu Bydlińskiego czy inklinacjami eleganckiego jazzu.
"Half-Live" to niesamowita muzyka. Pełna kolorów, wyobraźni. Nieskrępowana gatunkowymi szablonami. Wirtuozerska. Osadzona w stylistce progresywnego rocka i jazz-rocka. Na dodatek kapitalnie skomponowana - relacja na linii muzyka-tekst jest wręcz genialna. Zespół pięknie prowadzi utwór, od spokojnego początku, przez przeróżne zwroty akcji, kończąc na epickim grande finale. Lizard to ewenement na polskiej scenie muzycznej. Artystyczny gigant. Prawdopodobnie obecnie najlepszy zespół grający progresywnego rocka w naszym kraju. Zespół, który trzeba znać i z którego kolejnymi poczynaniami trzeba się liczyć, bo one na nowo definiują pewne style, przesuwają granicę i pokazują jak wiele inni się jeszcze muszą nauczyć. Lizard w tej chwili jest kompletny i po prostu potężny, kto wie czy nie najpotężniejszy w całej swojej historii!