Maciej Meller

Zenith

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Maciej Meller
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2020-10-05
Maciej Meller - Zenith Maciej Meller - Zenith
Nasza ocena:
9 /10

Pierwszy album solowy Macieja Mellera został wydany w trudnych czasach, które stanowią formę resetu dla współczesnego człowieka. Reset nie grozi za to doświadczonemu gitarzyście, będącemu na płycie „Zenith” w wybornej formie.

W pracach nad krążkiem udział wzięli wspominany Maciej Meller, a także Krzysztof Borek, Robert Szydło, Łukasz Damrych i Łukasz Sobolak oraz gościnnie Szymon Paduszyński. Nazwiska, poza głównym twórcą, nie są znane szerzej progresywnej publiczności, choć każdy z twórców „Zenith” przewinął się przez rozmaite kapele, włączając w to przede wszystkim wariacje na temat współczesnej muzyki w stylu Mikromusic. Mniejsza o biografie. Wszakże „Zenith” okazuje się materiałem wartym wielkiej uwagi i bez wątpienia spełniającym oczekiwania wszystkich fanów rocka i metalu progresywnego.

Kryje się tu coś bardzo dramatycznego, tak jakby niebo utraciło wszelką łaskę dla gatunku ludzkiego. Wykreowany świat pełen jest niedotrzymanych obietnic i niespełnionych oczekiwań. Człowiek chowa się w nieprzyjemnych odcieniach szarości, emocjonalnie matowieje, blaknie, ale i nie ustaje w poszukiwaniu nadziei. W sumie więc „Zenith” pozostaje ze słuchaczem na dłużej, niż tylko w czasie odsłuchu. Skłania do rozważań, ale i zachwyca fantastycznymi partiami gitary Macieja Mellera. Wszystko to w dobrym standardzie prog rocka i metalu, w dopracowanym brzmieniu i w objęciach mrocznego anturażu. Dodatkowego smaku krążkowi nadają elementy elektroniki – widoczne, słyszalne, symboliczne.

Album oferuje wielowątkowe utwory, które zabierają słuchacza w przestrzenne, gitarowe korytarze muzyki. Tak oto na dystansie otwierającego dzieło „Aside” dźwięki podróżują na progresywnej tęczy – od spokojnych, niemalże eterycznych gitarowych uniesień, poprzez porywające gitarowe solo, ku mocnej metalowej improwizacji. Tego rodzaju emocjonalnej żonglerki nie brakuje w innych utworach tworzących płytę. Pod gitarowe dyktando Mellera rozwijają się kolejne wątki „Plan B”, pozbawionego może wielowątkowości zaprezentowanej w pierwszym numerze, ale skrywającego drapieżne pazury pod pozorem spokojnej, dryfującej w progresywnym oceanie kompozycji. Coś jest w tym albumie z filozofii teatru dramatycznego – w muzyce czarującej dźwiękiem, wszak nie brakuje mrocznej magii. „Zenith” niewinnie koi ducha, będąc jednak mroczny dziełem.

W tej przeszywającej pozorności wydają się być zawieszone również utwory „Frozen” i „Trip”. Wypełnione akustycznymi zagrywkami kompozycje wiodą do dużych głębokości, do gitarowych zanurzeń w wykonaniu Mellera oraz w mniejszym stopniu pozostałych instrumentalistów. „Zenith” wielokrotnie nadaje na różnych częstotliwościach – nie może być tylko dodatkiem do pospolitych czynności, wymaga refleksji. Bywa też materiałem zaskakującym, bo leniwa narracja Krzysztofa Borka nie sygnalizuje takich nagłych zmian klimatu, jak choćby w instrumentalnym zejściu w „Trip”, będącym jednym z najmocniejszych punktów w materiale. Utworem uszlachetnionym o dotyk współpracy Macieja Mellera z Mariuszem Dudą.

Na krążku nie zabrakło też wcześniej wspominanej dramaturgii. W niemalże filmowym stylu wyłania się kompozycja „Knife”, będąca wymowną prezentacją możliwości Łukasza Damrycha w operowaniu instrumentami klawiszowymi. Te w połączeniu z riffami wydobywanymi przez Mellera tworzą mroczną balladę na temat kondycji współczesnego człowieka. Do głosu dochodzą też wstawki elektroniczne. Kilka pulsujących dźwięków w „Halfway” daje dobre świadectwo na tego rodzaju muzyczne wtrącenia. Kompozycja, choć nie imponuje tempem, jest czymś w rodzaju uderzającego raz po razie tętna w gitarowym krwioobiegu Macieja Mellera, który w finale wieńczy numer pięknym solo. W podobny sposób można odbierać utwór „Fox”, jeszcze bardziej zamieszany w elektronikę, rozciągnięty i jakże fantastycznie zwieńczony na poziomie kolejnej partii solowej Mellera. Finałowy „Magic” staje się tylko dogasającym popiołem po pożarze emocji, jakie wywołuje „Zenith”.

Chciałoby się dziś powiedzieć „świecie, rozchmurz się!”, ale trudnym czasom towarzyszą ponure emocje. Ludzkość stara się nakładać maski normalności, trochę tak jak na „Zenith”, bo w sensie muzycznym na krążku nie brakuje przecież optymizmu. Jednak kluczowe fragmenty dzieła stają się takie, jak jego okładka – mroczne i spopielone. Ogłaszam więc wszem i wobec, że to dobry czas dla rocka i metalu progresywnego. Rzeczywistość sama pisze scenariusze dla muzyków. Jednym z głównym kandydatów do nagrody nie tylko za scenariusz, ale reżyserię i wykonanie właśnie stał się Maciej Meller.