New Empire, Vol. 1
Gatunek: Rock i punk
Kiedy słucha się najnowszego albumu Hollywood Undead to nieustannie nachodzą myśli, że przecież dwie pierwsze płyty Linkin Park są nawet dziś, mimo prawie dwóch dekad od dnia premiery, dużo bardziej ekscytujące, niż „New Empire, Vol. 1” mógłby być kiedykolwiek.
Amerykańscy rapcore’owcy miksujący się z przekolorowanym nu metalem nie mają do powiedzenia właściwie nic ponad to, co dwadzieścia lat temu zrobiły gwiazdy gatunku z takich składów jak Linkin Park, Papa Roach, Limp Bizkit czy Wu-Tang Clan. Przy okazji poprzednich albumów, by wyróżnić się z tłumu sobie podobnych, nosili przynajmniej maski – znak charakterystyczny Hollywood Undead. Przy promocji „New Empire, Vol. 1” zrezygnowali nawet z nich i została dość mizerna kopia nieco już zwietrzałych inspiracji sprzed dwudziestu lat.
Z agresji wczesnego Hollywood Undead, chociażby z debiutanckiego „Swan Songs” (2008), zostało niewiele. Produkt końcowy przykryła potworna, pastelowa elektronika, przeraźliwie zły, drażniący poczucie estetyki autotune i refreny, których nie wrzuciliby na płytę chyba nawet Imagine Dragons – przecież „Time Bomb” czy „Empire” to rzecz z gatunku muzycznych koszmarów, od których puchną uszy. Dużo tu krzyczanych wokali pisanych pod styl Chestera Benningtona, ale podszytych raczej przerysowaną estetyką Fall Out Boy, przy czym od razu należy zaznaczyć, że Fall Out Boy grają przynajmniej o dwie klasy ciekawiej od Hollywood Undead. Muzycznie jest to zdecydowanie przeprodukowane i przebajerowane. Pojawia się za dużo przeszkadzajek, które prawdopodobnie miały urozmaicić kiepską kompozycję, a robią raczej za zawalidrogę burzącą rytm i płynność materiału.
I jasne, na płytach Linkin Park też aż iskrzyło od elektronicznych pułapek, ale tam było to robione z głową. Poza tym Linkini mieli coś, czego Hollywood Undead na „New Empire, Vol. 1” nie mają - dobre i pamiętliwe melodie, które nawet dziś potrafią przyświdrować w głowie w najmniej oczekiwanym momencie.
Hollywood Undead w obecnej formie to zespół dla tych, którzy z dwóch ostatnich filmowych Jokerów, czyli Jokera-Phoenixa i Jokera-Leto, wybraliby tego drugiego, bo właśnie z takiego rodzaju przebajerowanej i emo-estetyki czerpie „New Empire, Vol. 1”. Miejmy nadzieję, że kontrataku akurat tego imperium nie będzie.