Foreigner

Double Vision: Then and Now

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Foreigner
Recenzje
Grzegorz Bryk
2020-02-06
Foreigner - Double Vision: Then and Now Foreigner - Double Vision: Then and Now
Nasza ocena:
5 /10

Chyba nie będzie kłamstwem stwierdzenie, że brytyjsko-amerykański Foreigner, to zespół który skończył się bardzo dawno temu. Kto wie czy nie na wielkim, nieprzerwanie fantastycznym hicie „I Want to Know What Love Is” z albumu „Agent Provocateur” (1984).

Najkrócej mówiąc: najlepsze co mieli do zagrania, zostało już zagrane i rzecz się raczej nie zmieni. Pod koniec lat '80 zainteresowanie zespołem założonym przez gitarzystę Micka Jonesa (ex- Spooky Tooth ) i Iana McDonalda (ex-King Crimson) drastycznie spadało. Ostatni studyjny album „Can't Slow Down” pochodzi z 2009 roku, a i jego poprzedzał piętnastoletni okres milczenia od czasu „Mr. Moonlight” (1994), ostatniego krążka z Lou Grammem na wokalu.

Obecnie jednym członkiem oryginalnego składu jest Mick Jones, który uzbrojony w świtę nowych, acz niekoniecznie młodych muzyków, stara się kontynuować historię zespołu, przynajmniej w koncertowych wydaniu. DVD z dodatkowym CD, które ukazały się jako „Double Vision: Then and Now” to koncert jubileuszowy. Foreigner świętują tu czterdziestolecie wydania kasowego albumu „Double Vision” (1978), a wydarzenie miało miejsce w kasynie Soaring Eagle Casino & Resort w Mount Pleasant w stanie Michigan. Postarano się też o pewne istotne niespodzianki, bo prócz obecnego składu, na koncercie wystąpili również wszyscy muzycy oryginalnego Foreigner. Na pewno łezka się może zakręcić w oku najwierniejszych fanów zespołu, ale czy dla przeciętnego słuchacza rzecz jest rzeczywiście warta zachodu?

Słuchając współczesnej wersji Foreigner można odnieść wrażenie, że jest to band stworzony do występów na zamkniętych vipowskich imprezach w Hollywood albo na scenach luksusowych kasyn w centrum Las Vegas, gdzie grają bezpieczny, ułożony hard rock dla delikatnie już podstarzałych bogaczy, czy najogólniej: klasy wyższej. Aż czuje się, że przez tłum przebijali się kelnerzy z kawiorem, martini z nadzianą na wykałaczkę oliwką i białymi truflami na paterze. Nie ma on zupełnie nic wspólnego z drapieżnym gitarowym graniem, ale i Foreigner chyba nigdy nie byli kapelą od mocnych uderzeń, aczkolwiek na tym gruncie rzeczywiście wzrośli. Obecny wokalista grupy, Kelly Hansen, ma wprawdzie kawał gardła, ale śpiewa dziwnie bez pazura, a jego ruchy są aktorsko zmanierowane. Trochę jak rockowy frontman dla grzecznych gospodyń domowych.

Na „Then and Now” może przeszkadzać wiele. Na DVD koncert przerywany jest nic nie wnoszącymi wywiadami. Mało tego, występ nie ma ciągłości, jest połatany, pomiędzy utworami pojawiają się zaciemnienia i wyciszenia, a sam zespół prezentuje się raczej solidnie niż rockowo. Grają swoje, wyuczone momenty bez zbędnej oryginalności. Rzecz nieco nabiera rumieńców, gdy na scenie pojawia się oryginalny skład Foreigner – można śmiało powiedzieć, że choć Lou Gramm ze swoim wydatnym brzuszkiem nie wygląda na bożyszcze, to wciąż ma genialny wokal i aż szkoda, że to nie on zaśpiewał pierwsze wersy „I Want to Know What Love Is”.

Megahit został wzbogacony o chór, którego… prawie nie słychać. Nie wnosi niemal nic, a przecież aż się prosiło o taką bombę na koniec największego dzieła zespołu, jak to zrobiły Ann i Nancy Wilson z Heart gdy w Kennedy Center Honors grały „Stairway to Heaven” dla Led Zeppelin. Zupełnie nieprzekonujące jest też akustyczne wykonanie „The Flame Still Burns” (na CD w secie podstawowym, na DVD jako bonus), utworu napisanego do świetnej komedii „Still Crazy” o podstarzałym bandzie rockowym (w Polsce ukazał się jako „Szalona kapela”). W finale filmu piosenka została zagrana z wielką pompą przed kilkutysięczną publicznością i aż chciałoby się, by na „Then and Now” spróbować podobnie rozbudować ten świetny numer, tym bardziej, że muzyków było akurat pod dostatkiem.

Ostatecznie, mimo paru momentów (kilka hitowych refrenów, wokal Lou Gramma, solówki Jonesa i saksofon Toma Gimbela w „Urgent”) i zaproszeniu oryginalnego składu Foreigner, koncert sprawia wrażenie bizantyjskiej imprezy dla bogaczy. Trochę plastikowej, sztucznej i nadętej. Ten hard rock jest dostatecznie stępiony by nie drażnił ucha nawet tych, którzy nie przepadają za głośnymi gitarami.