Nowy mały album żyrardowskiego Pull The Wire to nie punk brudny, obskurny i podziemny. Ociekający wilgocią. Nie jest to punk rozgniewany, naładowany buntem, zwierzęcy i przesączony anarchią.
Zresztą dawno już minęły czasy, gdy pod osłoną nocy ze sprayem w ręku malowało się na zmurszałych tynkach A wpisane w okrąg i pacyfkę, a zaraz obok loga Dezertera, Włochatego i KSU. Minęły barbarzyńskie nieomal wojny między skinami i punkami. Pojawiły się nowe, łatwiej przyswajalne i dużo bardziej kolorowe subkultury. Z piwnic przeniesiono się pod bloki, spod bloków do domów mody, a stamtąd do internetów i innych TikToków.
„Sztuka przemijania” to granie bliższe fali zespołów pokroju Farben Lehre i Analogs, czyli takich, które wyewoluowały z punkowej nonszalancji oraz ascetycznej formy i mocno zainwestowały w instrumentalny i najogólniej techniczny warsztat jak również w profesjonalne, bądź bliskie profesjonalnego brzmienie. Z piwnic o ceglanych ścianach gdzie grali dla garstki rozjuszonych buntowników wyskoczyli na juwenaliowe sceny dając gigi przed pijanymi studentami. Pull The Wire skorzystali nawet z usług fachowców ze Studia Serakos, którzy wykręcili im dobry sound, choć w mojej opinii z tego młynka można było dać nieco więcej pieprzu, a odciąć kreskówkowego kolorytu i ciepła. Zresztą Pull The Wire bardzo często sięgają po rock i rockową alternatywę, niejako dystansując się od punkowej stylistyki, choć punkowe korzenie wciąż w tej muzyce tkwią bardzo głęboko.
„Sztuka przemijania” to zaledwie pięć utworów, niespełna 20 minut muzyki, która zdecydowanie wyrosła już z przysłowiowych „trzech akordów”, bo są tu i solówki, są riffy, ale i kilka naprawdę ciekawych gitarowych zagrywek. Z punka została motoryka, wykrzyczane chórem refreny i teksty, w których podmiot liryczny buntuje się przeciw zastanej rzeczywistości. W dezerterowo-farbenowym „Upadku” śpiewa o tym, że dzisiejszy świat to kariera, forsa i plastik – spojrzenie na społeczeństwo trochę banalnie i naiwnie, a przede wszystkim zgrane. W „Iluzji” pojawia się motyw pragnienia wolności, choć chyba nigdy wcześniej w dziejach ludzkości bardziej wolni nie byliśmy, przynajmniej w sensie socjologicznym. Nie brzmi to dla mnie tak wiarygodnie jak wtedy gdy o wolności śpiewał Ciechowski albo uzależniony od narkotyków Riedel. „Toksyczny” to rzecz o miłości, ale niezbyt zdrowej. Najogólniej mnie tematyka tekstów jako liryków zaangażowanych zupełnie nie przekonuje i ciężko się z nią utożsamić, zapewne pokrótce przez to, że serwowane są na poważnie, trochę jak prawdy objawione, nie jak na choćby niedawno wydanym „Bingo śmierci” od Kultury Upadłej.
To czym „Sztuka przemijania” może do siebie przyciągać, to łatwo przyswajalna melodia osadzona w estetyce punkowej, bo rzeczywiście te numery są nośne, dobrze się słuchają i wpadają w ucho. Jak na mini-album wystarczy, choć nie ma się czym ekscytować. Na długogrający krążek może być nieco za mało.