Kiedy pierwszy i zarazem ostatni raz rozmawiałem z Piotrem Roguckim, ubrany był w dziurawy sweter i twierdził, że Coma to przygoda jeszcze może na jakieś dziesięć lat.
Było to zaraz przed albo zaraz po wydaniu "Zaprzepaszczonych sił" (2006). Wyznaczony dedlajn najpewniej już minął. I chyba prawdą jest, że od momentu "Zaprzepaszczonych sił" Coma zrobiła już praktycznie wszystko, by przestać istnieć. Rogucki zamienił podarty sweter na dopasowane koszule i marynarki, swego czasu zapuścił śmiesznego wąsa (zgolił go już?), błąkał się po telewizji robiąc chałtury w średniej jakości talent showach, wokalnie był nawet taki okres, że wymyślił sobie śpiew z manierą kozy. Coma nagrywała kolejne płyty coraz bardziej odcinając się od brzmienia, na którym zbudowała status formacji kultowej dla pokolenia urodzonych w drugiej połowie lat 80 ("Leszka Żukowskiego" można przecież uznać za hymn pokolenia, jak bez mała "Autobiografię" albo "Dorosłe dzieci"). Coma popełniała stylistyczną autodestrukcję i dziś jest już zupełnie innym zespołem. Ale jednak jest. Zaprawiona w bojach przetrzymała to wszystko.
"Metal Ballads vol. 1" to też w pewnym sensie kolejna próba zrobienia wszystkiego, by płyta się nie sprzedała. Zobaczcie jak paskudnie wygląda okładka, a tego wściekłego różu jest tam dużo więcej. Tytuł sugeruje składankę best of. Nie jest to składanka, nie ma tu ballad i nie jest metalowo. Bodaj od czasu, gdy zaczęto masowo naśmiewać się z tekstów Roguckiego, zespół położył lagę na to co się o nim mówi. Poważny charakter utworów zastąpiły kolejne żarty i prowokacje. Rockowy prorok przepoczwarzył się w hipstera. Coma przestała grać rockowe hymny. Rogucki już nie wyrusza ratować świata "z dokładnością atomowej sekundy globalnej", teraz woła: "Oddawaj wszystkie moje lajki // Wymażę cię na instagramie". Nie ma już bliżej nieokreślonych, patetycznych "zaprzepaszczonych sił wielkiej armii świętych znaków" a jest zupełnie przypadkowy i skromny "na przystanku tramwajowym snajper", "w oknie u sąsiada snajper"... i zastanawiać się tylko można czy to aby nie u tego samego sąsiada, gdzie niegdyś wznosiła krzyk ta nieszczęsna herbata, z której swego czasu naśmiewało się pół Internetu i która dała początek końca epoki Roguckiego-poety.
No i można by się z tej Comy jeszcze trochę ponaśmiewać, ale tak szczerze, to nie ma z czego, bo "Metal Ballads vol. 1" to bodaj najlepszy materiał kapeli od bardzo dawna. Charakter całości buduje dużo rwanych, neurotycznych rytmów, stroboskopowej atmosfery, świetnych, kapitalnie brzmiących klawiszy i ogromu doskonałej elektroniki zbliżających momentami Come do synth-popu. Zespół często zespół nawiązuje do polskich rockowych i nowofalowych brzmień lat '80. W "Uspokój się" Rogucki serwuje ładną linię wokalną (i cóż, że kojarzącą się trochę z "Peaceful Harbor" Flying Colors). „Lajki" to coś co muzycznie mogłoby znaleźć się na płycie Republiki. "Widzę do tyłu" głównym motywem przywodzi na myśl skrzypcowo-gitarowe riffy a la Krzak, no i ta szalona, hendrixowska solówka. "Za słaby" smakowicie łączy ze sobą atmosferę ambientu z folkowo-orientalnymi rytmami. Ponury, psychodelizująco-bluesujący "Snajper" to prawdopodobnie jedna z lepszych rzeczy jaka kiedykolwiek została podpisana marką Coma. W "Konfetti" Rogucki trochę jakby drwi sam z siebie tekstem:
"Chciałem być bardziej alternatywny,
Nie udało się, przepraszam cię.
Chciałem należeć do branży muzycznej,
Nie udało się, przepraszam cię.
Chciałem być gwiazdą w telewizorze,
Ale to okazało się za proste"
Kolejne nawiązanie do nowej fali i Republiki następuje w "Za chwilę przestaniemy świecić", a całość zwieńczą unurzane w klimatach brzmień lat 80 "Proste decyzje", które w Polskiej muzyce mogą kojarzyć się z wyczynami przedstawicieli XXI wiecznych epigonów tamtej epoki w postaci Cool Kids of Death i Bruno Schulz.
"Metal Ballads vol. 1" to fascynująca płyta. Pełna znakomitych pomysłów i kapitalnych brzmieniowych fajerwerków. Może rzeczywiście trochę dużo tu stylistycznych skoków, które rozbijają spójność albumu, ale machnijmy na to ręką. Jasne, Coma nie jest już tym zespołem od rockowych hymnów, zresztą nie jest nim od dawna, teraz to kapela pewnie trochę hipsterska, ale póki funduje taką dawkę znakomitości, to warto śledzić co ma do zaproponowania.