The Brew to energetyczna bomba. Zespół mający w składzie młodego gitarzystę Jasona Barwicka funduje swym fanom wybuchową mieszankę rocka i psychodelii.
Materiał z "The Joker" to trzydzieści osiem minut muzyki brzmiącej tak jak... występ na żywo. Wystarczy włączyć odtwarzanie, zamknąć oczy i można przenieść się do klubu, w którym na scenie zainstalowali się muzycy. Od pierwszych chwil w uszy rzucają się zakręcone riffy i solówki. Brawa na stojąco należą się Barwickowi za solo i zagrywki w utworze tytułowym. Jest on płynnie połączony z dwoma następnymi kawałkami, dając w sumie kawał świetnej muzyki. Równie udane jest klimatyczne, gitarowe zakończenie "24 Hours (From Yesterday)". Dobrze się słucha tych smacznych dźwięków, riffów i rockowego szaleństwa The Brew. Jednak, mówiąc wprost, na płycie od strony kompozycyjnej nie mamy do czynienia z czymś wyjątkowym.
Jako rekompensatę mamy natomiast sześć minut perkusyjnego (niezłe!) popisu Kurta Smitha wplecionego w utwór "Burt’s Boogie". Pozostaje zadać pytanie, czy to dobry pomysł, by pukając do drzwi kariery, jak robi to właśnie grupa The Brew, podsuwać fanom kolejną płytę, która brzmi niczym koncertowe demo. Nie sądzę. Zachęcony wcześniejszymi nagraniami The Brew liczyłem na to, że zespół zaproponuje nam krążek studyjny z prawdziwego zdarzenia, to znaczy przemyślany aranżacyjnie, z dobrze wyprodukowanymi wokalami itd. Koncert to jedno, a słuchanie płyty w domu to drugie. Muzycy The Brew nie oglądają się jednak na panujące mody. Uparcie zerkają wstecz, grając pod Hendriksa i - nie ukrywajmy - kopiując styl popularnej przed piętnastu laty grupy Kula Shaker.
Po "Jokera" warto sięgnąć koniecznie chociażby po to, aby posłuchać, jak pięknie i szlachetnie iskrzy gitara pod palcami Jasona Barwicka. Ten chłopak ma prawdziwy talent do gry.
Tomasz Hajduk