Monolith of Phobos
Gatunek: Rock i punk
Wtedy Les Claypool i Sean Lennon rzekli: "Niechaj stanie się psychodelia". I stała się psychodelia. Claypool i Lennon widząc, że psychodelia jest dobra, nazwali ją "Monolith of Phobos". I tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy.
Co się stanie, kiedy na jednym albumie siły połączą zakręcony basista Primus Les Claypool oraz syn legendarnego Beatlesa Sean Lennon? Stanie się psychodelia. I to taka w najlepszym stylu - dość oldschoolowa, ale na miarę XXI wieku. Historia projektu jest bardzo prosta. Po wspólnej trasie Primus i aktualnego wcielenia Lennona - duetu Ghost of a Saber Tooth Tiger, liderzy obydwu zespołów podjęli decyzję o wspólnym albumie. Tak narodził się The Claypool Lennon Delirium i debiutancki "Monolith of Phobos". Lennon najwyraźniej lubi pracować w duetach, a umożliwiają mu to jego multiinstrumentalne umiejętności - na krążku zaśpiewał oraz zarejestrował wszystkie partie gitary i perkusji. "Cieszył się niczym świnia tarzająca się w gównie za każdym razem, gdy chwytał za pałki perkusyjne" - skomentował zapał młodszego kolegi drugi multiinstrumentalista w ekipie, Les Claypool, który tym razem, poza śpiewem, skoncentrował się tylko na swym firmowym basowym czarowaniu.
Właśnie ów charakterystyczny, wirtuozerski, głośny i pulsujący klang gitary basowej, znany właściwie z każdego albumu, na którym udziela się Claypool niezależnie od tego, pod jakim szyldem został wydany, stanowi jeden z fundamentów "Monolith of Phobos". Drugim są psychodeliczne, kolorowe, rozmarzone, czasem też i deliryczne pejzaże, oparte na partiach gitary i doskonałym śpiewie Seana, który wreszcie na całego korzysta ze swego, wyjątkowego przecież beatlesowego dziedzictwa. Osobowości muzyków wzajemnie się tu uzupełniają. Niczym światłość i ciemność przenikają się inspiracje, wpływy i nawiązania, stylistyki oraz gatunki. Mieszają się i oddziałują na siebie, a przy tym, tak jak yin i yang stanowią nierozerwalną jedność.
Wszystko to jednak wcale nie musiało ułożyć się tak dobrze. W końcu Les Claypool to miłośnik mniej uporządkowanych form, absurdalnego poczucia humoru i specyficznego, eksperymentującego, jazzowo-funkowego grania w stylu dokonań Franka Zappy, które dla przeciętnego odbiorcy bywają przecież zbyt trudne. Tymczasem połączenie sił z Seanem Lennonem zaowocowało powstaniem fascynującego konglomeratu całkowicie wciągających dźwięków czy raczej melodii, bo "Monolith of Phobos" oparty jest po prostu na piosenkach. Niekoniecznie piosenkach radio friendly, ale za to umiejętnie czerpiących z psychodelicznego okresu The Beatles (śpiew Seana jest chwilami - choćby w "Ohmerica" - łudząco podobny do głosu jego ojca), bajkowej twórczości Syda Barretta czy najlepszych tradycji rocka progresywnego. To dlatego "Monolith of Phobos", choć nieustannie klangujące partie basu nie dają tam o sobie zapomnieć, nieco bardziej przypomina muzykę, którą Lennon tworzy wraz ze swą partnerką w Ghost of a Saber Tooth Tiger.
Bez względu na to, czy w danym momencie górą jest yin czy yang, duet dociera chwilami w całkowicie zaskakujące rejony. Nie trzeba na przykład szczególnie wnikliwie wsłuchiwać się w chwytliwy pierwszy singiel "Cricket and the Genie (Movement I, The Delirium)", by usłyszeć uderzające wręcz podobieństwo do... Ghost. Może to świadczyć albo o wspólnych inspiracjach obu zespołów albo o tym, że Claypool i Lennon dobrze wiedzą, co jest dziś na topie i świetnie potrafią to wykorzystać, przekształcić twórczo i po swojemu.
Dzieje się tu tak wiele, że szczegółowe opisywanie poszczególnych kawałków po prostu mija się z celem. "Monolith of Phobos" to jedna z najlepszych premier tego roku. Album pochłania do cna, a ja konsekwentnie podążam za kolejnymi pomysłami jego twórców niczym Alicja za Białym Królikiem. Wy też koniecznie sprawdźcie, co kryje się w tej Krainie Czarów.
Szymon Kubicki