Druga odsłona rockowej supergrupy The Winery Dogs, mimo że serwuje porcję udanej i porządnie zrobionej muzyki, trochę rozczarowuje.
Szczególnie gdy ma się w pamięci te wszystkie rześkie, zjawiskowe, skrzące się energią i pierwszorzędnie rozpędzone hardrockowe petardy, jakie Richie Kotzen, Billy Sheeman i Mike Portnoy zmajstrowali na krążek debiutancki. "Hot Streak" to gatunkowo niby ten sam rodzaj grania, choć da się usłyszeć, że zespół robi mocniejszy ukłon w stronę amerykańskiego rocka i rocka alternatywnego, takiego jaki mógłby pojawić się na antenie MTV. Zeppelini i brytyjscy klasycy idą w odstawkę, pojawia się zaś bardziej uwspółcześnione brzmienie i produkcja znane z ostatnich płyt Slasha czy Chickenfoot. Nie ma w tym oczywiście nic złego - są różne szkoły rockowego rzemiosła, a każda ma do zaproponowania coś ciekawego.
Rzecz w tym, że "Hot Streak", mimo skrajnie rockowego charakteru, nie ma pazura. Jest to album bardzo zachowawczy, świetnie zrobiony, a przez to pozbawiony dzikości i szaleństwa. Niby wszystko jest na miejscu: sporo całkiem zacnych riffów, niezłe solówki, nieszablonowa perkusja i niezwykle istotna rola basu. Do tego wokal Kotzena, który brzmi dostatecznie niegrzecznie, by robić za rockowego frontmana z prawdziwego zdarzenia. Wszystkie składowe wzoru na udaną płytę rockową są więc na swoim miejscu, rzecz w tym, że w tej muzycznej matematyce zabrakło trochę serducha i rockowego buntu. Oczywiście nie całe "Hot Streak" jest takie, bo przykładowo upstrzony świetnym riffem i gnającą przed siebie sekcją "Oblivion" to kwintesencja współczesnego rocka; "Devil You Know" pokazuje, że panowie lubią dołożyć do rockowego pieca i uraczyć pierwszorzędnym rock'n'rollem; a wieńczący krążek "The Lamb" dowodzi, że Winery Dogs słuchają też przynajmniej o pokolenie młodszej alternatywy (zresztą takie odniesienia do chociażby Muse pojawiają się nieraz).
W przeważającej części album razi jednak poprawnością i zachowawczym podejściem do tematu hard rocka. Bo gdy młode pokolenie tworzy swoją muzykę z myślą: "pokażemy światu na co nas stać!", tak z grania Winery Dogs zdaje się pobrzmiewać przekaż: "świat już wie na co nas stać, więc nie będziemy nic udowadniać". Podejście zdroworozsądkowe, ale w tym gatunku sprawdza się raczej średnio, bo w tak napchanej emocjami muzyce, jaką jest rock, słuchacz zawsze wyczuje, że ktoś szarpie za struny niewystarczająco zawzięcie, albo uderza w bębny bez większego zaangażowania. Do tego jeszcze dochodzi aż nazbyt perfekcyjna produkcja, która dobija spontaniczność wojaży Winery Dogs.
"Hot Streak" jest więc płytą lekko nietrafioną, bo właściwie słucha się jej fajnie, ale bez większej ekscytacji; utwory zmajstrowane są profesjonalnie, ale brak im spontanicznego wykonania; dzieje się na niej dużo rzeczy ciekawych, ale i niewystarczająco charakternych, by zapamiętać je na dłużej; a wreszcie sporo tu miłych dla ucha melodii i riffów, ale i nie na tyle charyzmatycznych, aby namieszać we współczesnym rocku. Ot, bardzo dobry, wakacyjny i niezobowiązujący, solidny rockowy album do puszczenia w tle. Tylko i aż tyle.
Grzegorz Bryk