Rock’n’roll umarł? Bzdura. Właśnie dostał kolejne życie dzięki dopływowi świeżej "Królewskiej Krwi" od dwóch kolesi z Brighton.
Debiutancki album Royal Blood pokazuje, że po White Stripes i The Black Keys da się jednak jeszcze stworzyć coś ciekawego w temacie gitara-perkusja. Wystarczy zamienić elektryka na bas, mieć talent do chwytliwych melodii i zadbać o świetną produkcję. Nie przeszkadza nawet fakt, że muzyczne inspiracje duetu Mike Kerr - Ben Thatcher wychwyci nawet mało wprawiony słuchacz. Poza wspomnianymi wcześniej tuzami neo-garażowego grania, zespół garściami czerpie z Zeppelinów, Queens of the Stone Age, Pixies czy Foo Fighters. O jakimkolwiek zrzynaniu nie ma jednak mowy, na swoim półgodzinnym debiucie Royal Blood tworzą nową jakość.
Duet z Brighton umiejętnie podgrzewał atmosferę przed premierą krążka, wypuszczając aż cztery single. Pierwszy z nich, otwierający płytę "Out of the Black" atakuje potężną ścianą dźwięku. Riffu z "Come on Over" nie powstydziłby się Josh Homme. "Figure it Out" to przede wszystkim kapitalna zabawa rytmem, a "Little Monster" brzmi tak jakby Rage Against The Machine nagrało kawałek na imprezę. Na szczęście pozostałe sześć utworów również spokojnie nadawało by się na single. Wrażenie robią szczególnie monumentalna ballada "Blood Hands" i nieco popowe "Ten Tonne Skeleton".
Royal Blood mają jednak jeden duży problem. To wokal Kerra, który raz łudząco przypomina Jacka White’a, a raz jest zupełnie bezpłciowy. W niektórych numerach aż prosi się o potężne ryknięcie, na które Mike'owi nie pozwalają warunki.
Mimo to, pierwsza płyta Royal Blood to bardzo mocny kandydat na gitarowy debiut roku.
Maciej Pietrzak