Międzynarodowe towarzystwo w składzie Doogie White, Vinny Appice, Marco Mendoza i Iggy Gwadera zarejestrowało niezły krążek.
Jedenaście energetycznych kompozycji WAMI obraca się wokół hard rocka i heavy metalu, przy czym można odnieść wrażenie, że "Kill The King" to album należący do niepełnoletniego polskiego gitarzysty. Zupełnie tak, jakby trzy legendy gatunku zagrały taki materiał, aby wzmocnić międzynarodowy przekaz o umiejętnościach Gwadery. Świadczy o tym fakt, że najważniejsze fragmenty dzieła podkreślają niezłe zagrywki zawodnika, który jeszcze dekadę temu budował zamki na piasku. Talentu Gwaderze odmówić nie można, ale to było jasne już podczas premiery pierwszego krążka Anti Tank Nun w 2012 roku. Tymczasem "Kill The King" sprawia, że ów utalentowany gitarzysta ma szansę przestać być maskotką heavy metalowego biznesu made in Poland.
Partie gitarowe zarejestrowane na pierwszym dużym dziele WAMI brzmią bardzo solidnie, niekiedy wręcz porywająco. Gwadera bez kompleksów sięgnął po ostre heavy metalowe riffy, nastroił je charakterystycznym hard rockowym galopem i udekorował solówkami. Szczególnie jeśli chodzi o ten ostatni element "Kill The King" to dzieło, które powinno przypaść do gustu fanom gitary. Tym bardziej, że nie chodzi tu wyłącznie o opracowane w studio schematy, ale też o partie, które czasem sprawiają wrażenie improwizowanych, uwolnionych spod wokali Doogiego White. Dość powiedzieć, że oprócz przyzwoitego zasuwu gitarowego na "Kill The King" znalazło się też sporo knajpianego klimatu, niczym w hard rockowym klubie z obrazka. Niewiele mówi o tym video do singlowego "One More For Rock'n'Roll", które może śmiało kandydować do jednego z najbardziej tandetnych teledysków w historii metalu.
Pisząc o pierwszym albumie WAMI nie sposób nie wspomnieć o pozostałych muzykach, którzy zaprezentowali się po prostu na miarę swoich możliwości. Nieźle brzmią wokale Doogiego White, który im mocniej trzyma się ziemi, tym więcej agresji z siebie wydobywa. Partie nieco ekscentrycznego wokalisty dobrze współpracują ze ścieżkami gitarami Gwadery. Pomimo że muzyków dzielą dwa pokolenia, trzeba przyznać, że sprawnie odnaleźli się na wspólnej płaszczyźnie pomiędzy rockiem a metalem. Na kilka indywidualnych popisów zdobył się też Vinny Appice. Byłemu drummerowi Black Sabbath można nawet "zarzucić", że kosztem polskiego gitarzysty skradł nieco ten krążek dla siebie. Vinny Appice dał bowiem kilkukrotnie nieźle popalić kompozycjom zawartym na "Kill The King" - czasem niejako w formie bardzo umownej rywalizacji z Gwaderą w konkursie o bardziej efektowną zagrywkę. Wyszło to jednak materiałowi na dobre.
Na krążku zaprezentowało się też wielu innych muzyków, łącznie z chórkami naliczyłem jedenastoosobową grupę znad Wisły. Sporo do dzieła dołożyli bracia Cugowscy, zarówno w formie instrumentalnej, wokalnej, jak i kompozytorskiej, podobnie jak gitarzysta Jarek Chilkiewicz. To wsparcie brzmi dobrze, ubarwia materiał, a czasem nadaje mu akustycznego klimatu. W sensie kompozycyjnym, jedynym regularnym muzykiem WAMI, który miał coś do powiedzenia, był Iggy Gwadera, ale tylko przy czterech utworach wymieniono go jako współautora. Cóż, chyba nie otrzymam tytułu odkrywcy roku, jeśli zbliżając się do konkluzji zaryzykuję opinię, że "Kill The King" jest albumem napisanym i stworzonym wyłącznie dla młodego polskiego gitarzysty, a właściwie po to by go promować w kraju i za granicą.
Międzynarodowe towarzystwo - nazwiska przecież wciąż robią wrażenie, choć są już trochę zakurzone - otrzymało kilkanaście utworów do odegrania w studio. Ze swojego zadania White, Apice i Mendoza wywiązali się profesjonalnie, za co też z pewnością zostali odpowiednio nagrodzeni. Na liście producentów albumów można dostrzec m.in. Grzegorza Gwaderę. To dobrze, że Iggy ma nad sobą kogoś, kto pielęgnuje jego niekwestionowany talent i pracuje by nie utkwił w lokalnym Anti Tank Nun. Jeszcze kilka takich nagrań jak "Kill The King" i być może Iggy Gwadera będzie zapraszany do poważnych międzynarodowych projektów.
Konrad Sebastian Morawski